Część pasażerów strajkujących linii lotniczych British Airways przejęła konkurencja, m.in. PLL LOT. Nasz przewoźnik zapowiedział, że skieruje do Wielkiej Brytanii większe maszyny, przez co liczba oferowanych miejsc wzrośnie mniej więcej o 1/3. Za przelot LOT-em pasażerowie British Airways nie muszą dodatkowo płacić.

Strajk nie ma wpływu na loty z Polski do Wielkiej Brytanii, choć może oznaczać niedogodność dla podróżnych z Polski, przesiadających się na którymś z brytyjskich lotnisk na dalszy lot z British Airways.

Część pasażerów British Airways przejął niskobudżetowy Ryanair, oferując im przelot po specjalnej cenie (69,99 funta), a także fińskie linie Air Finland. Podróżni, których lot został odwołany, mogą go "przebukować" w ciągu roku, zmienić trasę, lecieć innymi liniami bądź uzyskać zwrot pieniędzy za bilet.

British Airways liczy, że zdoła obsłużyć 1100 z 1950 lotów dziennie (ok. 65 proc.). Przewoźnik przygotował awaryjne plany na wypadek strajku, m.in. szkoląc około tysiąca ochotników z personelu naziemnego w wykonywaniu prac pokładowych.

Na zasadzie leasingu British Airways przejęła 22 maszyny wraz z załogą od innych przewoźników. W większym zakresie British Airways korzysta z lotniska London City Airport. Do obsługi pasażerów włączono pracowników ze stanowisk kierowniczych.

Na lotnisku Heathrow 60 proc. lotów na dalekich trasach ma się odbyć normalnie, ale tylko 30 proc. z nich - na krótkich trasach. Na Gatwick utrzymano wszystkie dalekie loty i ponad połowę na krótkich trasach.

British Airways lata do Warszawy i Krakowa z Gatwick, a LOT jest jednym z niewielu europejskich przewoźników korzystających z Heathrow. Również z Gatwick lata do Warszawy irlandzki flagowy przewoźnik Aer Lingus, choć od 31 marca zawiesza to połączenie.

Druga runda strajku została wyznaczona na 27-30 marca. Pracownicy protestują przeciwko pogorszeniu warunków pracy i płacy, postawie zarządu, który oskarżają o odgórne narzucanie im zmian, podyktowanych dążeniem do redukcji kosztów.

Według współsekretarza generalnego związku zawodowego Unite Tony'ego Woodleya, szef BA Willie Walsh chce złamać związkowców, idąc z nimi na konfrontację. Woodley wskazuje, iż ostateczna oferta kierownictwa była gorsza niż oferta wstępna.

Plan oszczędnościowy BA przewiduje zamrożenie płac w 2010 r., przeniesienie około 3 tys. pracowników z etatów pełnych na niepełne i redukcję personelu kabinowego na dalekich trasach. Kierownictwo spółki zagroziło, iż pracownicy, którzy wezmą udział w strajku, stracą przywileje, w tym możliwość tanich przelotów.

Tymczasem strajk, przypadający nie tylko w gorącym okresie przedświątecznym, ale także wyborczym, stał się dla opozycyjnej partii konserwatywnej okazją do zaatakowania rządu.

Lider konserwatystów David Cameron oskarżył rząd, że niewystarczająco zdecydowanie zareagował na groźbę strajku ze strony Unite, co wytłumaczył tym, że związek ten finansuje Partię Pracy. Z kolei premier Gordon Brown oświadczył, że pierwszy od 13 lat strajk BA nie leży w niczyim interesie, i wezwał obie strony do powrotu do negocjacji w jak najkrótszym terminie. Wybory parlamentarne w Wielkiej Brytanii mają się odbyć 6 maja.