Zwerbowali tysiąc - potrzebują dziesięć razy więcej. Ministerstwo Obrony Narodowej ma problem ze skompletowaniem chętnych do Narodowych Sił Rezerwowych. Pierwsi, którzy zdecydowali się na służbę w tej ochotniczej formacji składają dziś uroczyste przysięgi. Rekrutacja do NSR idzie jednak bardzo opornie. W Toruniu zainteresowanych służbą było zaledwie nieco ponad 100 chętnych.

Spośród nich tylko 34 wyraziło chęć podpisania kontraktów z wojskiem. Ostatecznie podpisało je 25, czyli jedna czwarta początkowych zainteresowanych. Zniechęciło ich m.in. to, że odbywaliby służbę poza swoim rodzinnym miastem. Rekrutujemy głównie do jednostek w Bydgoszczy, Inowrocławiu i Brodnicy. Część ochotników przyznaje, że dla nich to za daleko i proszą, by dać im znać, gdy będzie dla nich miejsce tutaj - przyznaje major Andrzej Majda z Wojskowej Komisji Uzupełnień w Toruniu. Chętni trafiają więc do bazy danych WKU i czekają na lepsze czasy. Wojskowi zapewniają, że w przyszłym roku również będzie nabór.

Problemy robią pracodawcy. Zdaniem wojskowych, mają zbyt niską świadomość tego, czym właściwie są NSR. Wydaje im się, że pracownik będzie znikał bez słowa na miesiąc czy dwa - mówi Majda. W praktyce nie będzie go najwyżej na dzień czy dwa, a wojsko pokryje koszty jego nieobecności. Żeby zmienić negatywne nastawienie pracodawców, toruńskie WKU rozesłało do osiemnastu największych zakładów pracy w regionie informację o tym, jak w rzeczywistości wygląda służba w Narodowych Siłach Rezerwowych.

Największym problemem są jednak pieniądze. 80 złotych za dzień biegania po poligonie gdzieś za miastem to trochę mało - przyznają młodzi, wykształceni mężczyźni, na których najbardziej zależy wojsku.

Docelowo Narodowe Siły Rezerwowe mają liczyć 20 tysięcy ochotników.