Sześć lat w ziemiance wykopanej w Tajdze na dalekim wschodzie Rosji przeżył Rosyjski dezerter. Uciekł z jednostki przed falą, czyli prześladowaniami ze strony starszych kolegów. Ukrywającego się żołnierza przypadkowo odkryli myśliwi tropiący niedźwiedzia.

Historia szeregowca Wiktora Borowika jeszcze raz pokazuje, jak straszliwe stosunki panują w rosyjskiej armii. Rządzą tam najczęściej nie oficerowie, a dziadki, czyli żołnierze ze starszego rocznika znęcający się nad młodszymi kolegami. Borowik, który służył w jednostce rakietowej na Kamczatce, uciekał dwa razy. W 1995 roku uciekł skutecznie. Ukrył się tak głęboko w lesie, że półroczne poszukiwania nie przyniosły rezultatów. Sześć lat Borowik mieszkał w ziemiance. Żywił się jagodami, rybami i korzonkami. Czasami w sąsiedniej wiosce kradł jedzenie i wódkę. Dwa tygodnie temu, gdy popił spaliła się jego ziemianka, a on sam poparzył się tak ciężko, że leżał bez ruchu czekając tylko na śmierć. W pobliżu pojawił się niedźwiedź, który również czekał na zgon właściciela ziemianki. Niedźwiedź przyciągnął myśliwych, którzy znaleźli ciężko rannego dezertera. Lekarze obecnie walczą o jego życie. Posłuchaj relacji korespondenta sieci RMF FM Andrzeja Zauchy:

Doniesienia o dezercjach w armii rosyjskiej pojawiają się prawie co tydzień. Jako przyczyny ucieczek wymienia się najczęściej szykanowanie poborowych przez starszych żołnierzy i złe warunki w jednostkach.

20:15