Ten moment jest zawsze fascynujący. Czas gdy dokonuje się wielkie polityczne przetasowanie, a ci którzy niedawno byli Strasznie Ważnymi Ministrami stają się dużo mniej ważnymi posłami i muszą przechadzać się po sejmowych korytarzach nie bardzo potrafiąc znaleźć sobie nowe miejsce w życiu.

I stają się nagle dużo bardziej dostępni, dużo bardziej rozmowni i dużo bardziej otwarci na kontakty ze światem. Nie da się oczywiście ukryć, że to co dla świata fascynujące, dla samych bohaterów tej zmiany jest bolesne. Traumę odragowują różnie.

Najbardziej zabawna jest ta, która każe im demonstrować, że "nic się nie stało" i zapewniać tych którzy ich pokrzywdzili, że rozumieją, nie mają za złe i wciąż kochają. Ci opowiadają o genialnej intuicji swych niedawnych pryncypałów, o tym, że dotknął ich "palec Pana Boga" i że są "najwybitniejszymi współczesnymi politykami".

Z czasem, gdy szok trochę mija, przyznają jednak, że nie sposób porównać ich idola z marszałkiem Piłsudskim. Co skłoniło mnie dziś rano do skojarzeń historyczno - politycznych i imienno - nazwiskowych i stwierdzenia, że choć najwyraźniej każdy ma swojego Sławka, to też jacy Piłsudscy, tacy i ich Sławkowie.