Dlaczego aż dwadzieścia pięć godzin kraj w środku cywilizowanej Europy potrzebuje na policzenie głosów w wyborach? Głowi się nad tym niejeden Polak, śledzący przebieg kolejnego głosowania - tym razem do europarlamentu. Opozycja polityczna i podejrzliwi wobec rządu dziennikarze wietrzą tu przewał i przekręt. Cytują pamiętne słowa Józefa Stalina: "Nieważne kto i jak głosuje, ale kto liczy głosy." Trzeba przyznać, że przesłanek do takiego spiskowego myślenia dostarczyła im sama PKW.

Enigmatyczne były tłumaczenia po zeszłorocznych "zajęciach"  Państwowej Komisji Wyborczej w Moskwie. Trwały dwa dni i prowadziła je rosyjska Centralna Komisja Wyborcza na czele ze słynnym putinowskim "czarodziejem urn"  Władimirem Czurowem, który zawsze jest w stanie zaspokoić oczekiwania swego imiennika - pryncypała na Kremlu - i doprowadzić do odpowiedniego wyniku wyborów. Czyżby przewodniczący polskiej PKW pan Stefan Jan Jaworski został już "Czuro-dziejem"?

Można by długo wymieniać podobne okołowyborcze epizody budzące liczne wątpliwości. Jak to się stało, że w wyborach prezydenckich w 2010 roku "kratka" przy nazwisku Bronisława Komorowskiego była wyraźnie większa niż przy Jarosławie Kaczyńskim? Opisywała to nawet gazeta nie pałająca wielką sympatią do kandydata PiS. Niezależni dziennikarze, niby żartem, wspominali przy tej okazji o łże-referendum zorganizowanym przez Adolfa Hitlera w sprawie Anschlussu czyli zaboru Austrii.    

Okręgi na karcie do głosowania znacząco się wówczas różniły. Wielkie koło było podpisane “TAK". Malutkie - “NIE". Pytanie brzmiało: "Czy zgadzasz się na ponowne połączenie Austrii z Niemiecką Rzeszą dokonane 13 marca 1939 roku, oraz czy głosujesz na partię naszego wodza Adolfa Hitlera?" Można się zastanawiać, na ile wyborcze kurioza łączą III Rzeszę i III RP. Wniosek jest trochę śmieszny i trochę straszny. Tu kratki, a tam kółka - wielkość ma znaczenie. Sztuka op-artu w służbie machinacji?  

Nie byłoby o czym mówić, gdyby nie raport prof. Jerzego Urbanowicza sprzed dwóch lat. Mogliśmy w przeczytać następujące wnioski: "W przedstawionym materiale, opartym na monitoringu sieci PKW, rozpatrujemy kilka hipotez wartych chyba przemyślenia. Wydaje się, że sfałszowanie ostatnich wyborów było możliwe i stosunkowo proste. Nie twierdzimy, że zostały sfałszowane, ale że była taka możliwość." Prof. Jerzy Urbanowicz wkrótce po opublikowaniu tego dokumentu zmarł nagłą śmiercią.

Oprócz tego cytatu przytoczmy ku pamięci inny fragment: "Wiedzieliśmy jakiś czas przed wyborami (z dużym prawdopodobieństwem, gdyż aż do wyborów trwały prace nad konfiguracją systemu), że sieć PKW będzie obsługiwana również przez serwery DNS firmy (do niedawna rosyjskiej) Internet Partners (IP) wchodzącej w skład większej firmy rosyjskiej GTS, działającej w Europie Wschodniej (w Polsce pod nazwą GTS- Energis Polska)." To stąd się wzięła słynna potem fraza o "ruskich serwerach". 

Kratki można też zapełniać dodatkowymi krzyżykami, aby nastąpiła epidemia nieważnych głosów, tak jak w okręgu mazowieckim w czasie wyborów samorządowych. Plaga, która tak pomogła lokalnym ludowcom.  Przemysław Śleszyński - uczony  z Polskiej Akademii Nauk zbadał liczbę głosów uznanych za nieważne, bo na protokołach głosujący zamiast jednego krzyżyka mieli stawiać dwa lub więcej.  Janusz Korwin-Mikke złożył nawet w tej sprawie doniesienie do prokuratury. I co z tego? Ano, nic!

Rozstrzygnięcia wyborczych przetargów też dają do myślenia. To również nie jest temat dziewiczy. Bloger Aleksander Ścios od lat analizuje gry wokół firm informatycznych, którym zleca się w naszym kraju obsługę wyborów. "Wybrano firmę Pixel Technology SJ" - poinformował Ścios w marcu na Twitterze, przypominając że "Pixel obsługuje wybory już od blisko 10 lat i była bohaterem skandali związanych ze złym działaniem systemu informatycznego." Mimo to wciąż budzi najwyższe zaufanie.  

Afera goni aferę wokół organizacji wyborów, a mimo to Polska nadal uchodzi za kraj w pełni demokratyczny. Dlaczego przez tyle lat nie zweryfikowano tak licznych niepokojących sygnałów o "nieprawidłowościach", jak eufemistycznie nazywano doniesienia o różnych manipulacjach czy pladze korupcji. Przeżarty skandalami Wałbrzych, traktowany przez platformerską sitwę jako własny folwark, to z pewnością tylko wycinek ogólnokrajowego problemu, soczewka, aferalny mikroświat.               

Czy alternatywny sposób liczenia głosów zorganizowany przez opozycję z Prawa i Sprawiedliwości będzie przełomem w tej sprawie? Czy przestaną być w końcu zamiatane pod dywan tak grube przekręty, jak kilkaset wypełnionych wyborczych kart do głosowania znalezionych trzy lata temu w bagażniku byłego komendanta policji z warszawskiej Białołęki? Czekam z niecierpliwością na efekty działań partii byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Chcę wiedzieć, w jakim kraju naprawdę żyję.   

Jak to możliwe, że w niedzielnych wyborach do europarlamentu, przy tak niskiej frekwencji, aż 3,12 procent ogólnej liczby głosów (228 005 kart) to były głosy nieważne. Czy nie należałoby ich dokładnie przeanalizować? Czy nie pora zbadać, jaki procent z nich to efekt pomyłki, albo świadomego działania wyborców, a ile może budzić podejrzenia, że ktoś mógł je "unieważnić" ex post. Ile z tych nieważnych "książeczek" mogło zawierać  krzyżyk postawiony na opozycję, zwłaszcza na Prawo i Sprawiedliwość?           

Absurd? Niech będzie! Jeśli moje wątpliwości są pozbawione sensu, to jestem skłonny przyjąć najbardziej groteskową wersję wydarzeń. Naszymi wyborami steruje w rzeczywistości Czarnoksiężnik z Krainy Urn, postać jak z cyberpunkowego filmu, polo-political fiction. Liczenie głosów zajmuje mu tak dużo czasu, bo pracuje na komputerze MANIAC (ang. Mathematical Analyzer, Numerator, Integrator, and Computer ) - zbudowanym w Los Alamos na przełomie lat 40. i 50. XX wieku. Proste?