Milion złotych odszkodowania domaga się małżeństwo z Łańcuta, które twierdzi, że stacja krwiodawstwa zataiła przed nimi fakt nosicielstwa wirusa HIV we krwi mężczyzny.

Stacja krwiodawstwa zapewnia, że obowiązków dopełniła, ponieważ dwukrotnie listami poleconymi zawiadamiała mężczyznę o obecności wirusa. Listy jednak nie były odbierane. Zdaniem Prezesa Stowarzyszenia Obrony Praw Pacjentów Ryszarda Frankowicza stacja nie zrobiła nic więcej by odnaleźć pacjenta:

Prawda o tym, że mężczyzna jest zarażony wyszła na jaw po czterech latach, podczas badań szpitalnych. Zakażona przez niego została też żona. Małżeństwo teraz czuje się pokrzywdzone i oskarża stację krwiodawstwa o to, że ta nie dołożyła starań i nie poszukała zakażonego mężczyzny np. przez policję: "Bezduszność urzędników, brak wyobraźni, powodowały liczne nieszczęścia" - powiedział Ryszard Frankowicz. "Lekarz ma prawo do błędu, ale nie ma prawa być niestaranny" - dodał Frankowicz. Ponieważ do zakażenia doszło przed reformą ochrony zdrowia, małżeństwo będzie się domagało odszkodowania od Skarbu Państwa. Tymczasem Mieczysław Mietkowski dyrektor Regionalnego Centrum Krwiodawstwa w Rzeszowie uważa, że stacja w Łańcucie zrobiła wszystko co mogła, by powiadomić mężczyznę o obecności wirusa: "Myśmy tego pana powiadamiali dwa razy i otrzymaliśmy dwukrotnie zwrot listów z adnotacją adresata nieznany". Sprawę bada prokurator.

00:25