"Ten kryzys jest bardzo ciekawy, zupełnie różny od poprzednich. On ewoluuje. Zmienia się w zależności od decyzji podejmowanych przez polityków, a te ciągle się zmieniają. Na efekty trzeba więc poczekać wiele lat" - komentuje obecną sytuację gospodarczą na świecie noblista w dziedzinie ekonomii prof. Myron S. Scholes w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Krzysztofem Berendą. Profesor finansów ocenia też ryzyko osiągnięcia drugiego dna recesji na 50 procent.

Krzysztof Berenda: Panie profesorze, zacznijmy od zawieruchy, którą przez ostatni miesiąc obserwowaliśmy na światowych giełdach. W Stanach Zjednoczonych i Europie, ale także w Polsce kursy akcji zleciały na łeb na szyję, a frank poszybował. Czy dzisiejsza wartość tych aktywów odzwierciedla prawdziwą wartość całej światowej gospodarki?

Myron S. Scholes: Jak najbardziej. Tutaj nie ma przesady. Wartość firm i państw jest zapisana w cenach akcji i walut. Mamy w końcu problemy z dostępem do pieniędzy na rynku, z regulacjami i przyszłością całej globalnej gospodarki. Firmy nie działają w próżni, tylko w konkretnej kryzysowej rzeczywistości. Dlatego: tak, cena ich akcji odzwierciedla ich dzisiejszą wartość.

Krzysztof Berenda: Czyli co? Mamy przygotować się na kolejne huśtawki i załamania na rynkach? Nie unikniemy ich?

Myron S. Scholes: Rynki niestety nie rozumieją, co dzieje się na przykład w Europie. A tam mamy problem z poważnym zadłużeniem poszczególnych państw, z całą przyszłością Unii i strefy euro. Jak to rozwiązać? To wielka niewiadoma. Do tej pory myśleliśmy, że działamy według planu A. Ale okazało się, że plan A nie działa. Rynki z niecierpliwością czekają więc na plan B.

Krzysztof Berenda: Ta huśtawka będzie też powracać na rynku walutowym? Mam tu na myśli zwłaszcza franka szwajcarskiego, który pobił ostatnio wszelkie rekordy. Może być jeszcze drożej?

Myron S. Scholes: Niestety. Jeżeli Europejski Bank Centralny postawi na Quantitative Easing (tzw. Luzowanie ilościowe, czyli po prostu dodrukowanie pieniędzy i wpompowanie ich w rynek bankowy - red.) i cały czas będzie za te dodrukowane pieniądze skupować obligacje krajów peryferyjnych, jak Grecja i Włochy, to frank znów może podrożeć. W takim wypadku wszystko znowu będzie w rękach Narodowego Banku Szwajcarii, który będzie musiał ponownie interweniować. Pytanie tylko, czy skutecznie…

Krzysztof Berenda: Dobrze, to teraz przejdę do najbardziej naiwnego pytania, jakie mogę zadać. Wie pan jak długo ten kryzys na świecie może jeszcze potrwać? Rok, dwa, siedem lat?

Myron S. Scholes: Ten kryzys jest bardzo ciekawy, zupełnie różny od poprzednich. On ewoluuje. Zmienia się w zależności od decyzji podejmowanych przez polityków, a te ciągle się zmieniają. Na efekty trzeba więc poczekać.

Krzysztof Berenda: Wiele, wiele lat?

Myron S. Scholes: Wiele, wiele lat.

Krzysztof Berenda: To jaka powinna być strategia wyjścia z tego kryzysu? Politycy powinni postawić na jedno wielkie cięcie, które wywoła wielki szok, czy myśleć o powolnych, mniejszych reformach?

Myron S. Scholes: To oczywiste, że im dłużej coś będziemy naprawiać, tym dłużej to pozostanie zepsute. Pytanie, na które teraz musi postawić społeczeństwo, to jaki będzie koszt jednej wielkiej reformy, a jaki odkładania tego w czasie. Moim zdaniem trzeba przyspieszyć i szybko rozwiązać podstawowe problemy. Na przykład w Stanach Zjednoczonych tym utrapieniem jest rynek nieruchomości, kredyty wciskane każdemu i zrobienie z tego gigantycznych mechanizmów finansowych. Póki to nie zostanie załatwione, to łatanie dziur gdzie indziej nic absolutnie nie da. Tak samo w Europie: trzeba zidentyfikować problem, co ciągle się nie udało, i natychmiast go rozwiązać. Wtedy gospodarka ruszy z miejsca.

Krzysztof Berenda: Mam przez to rozumieć, że zmierzamy do drugiego uderzenia, drugiego dna recesji?

Myron S. Scholes: Jako akademik nie jestem "przepowiadaczem" przyszłości, ale ryzyko drugiego dna oceniam na 50 procent. Pytanie - jak to zmierzyć. Jeżeli popatrzymy na europejską gospodarkę i ten mizerny wzrost, to my już teraz jesteśmy na drugim dnie. (Chodzi o kryzys w kształcie litery "W". Czyli spadek gospodarki, lekkie odbicie i ponowny ostry spadek - red). A to dlatego, że ludzie wypuścili z rąk sterowanie gospodarką. Czekają na to, co zrobią rządy, a co banki centralne, jak będą stymulować gospodarkę. W związku z tym ludzie patrzą, czekają i nic nie robią. Póki ta sytuacja się utrzyma, gospodarka się nie uwolni, nie będzie tego napędu, chociażby tego motoru innowacyjności.

Krzysztof Berenda: Czyli stawia pan na filozofię Hayeka, który chciał uwolnić gospodarkę, a nie Keynesa, który wolał stymulować gospodarkę poprzez pompowanie w nią pieniędzy.

Myron S. Scholes: Dokładnie tak, Hayeka. Bo pomysły Keynesa były tymczasowe, jednorazowe. On sam zresztą kiedyś przyznał, że gdy gospodarce da się jakiś ogromny zastrzyk, to potem i tak trzeba robić coś jeszcze, a nie wciąż dokładać i dokładać. Dam panu przykład. Jeżeli wleje pan do samochodu jakieś wysokooktanowe paliwo, to auto dostanie kopa i powinno śmigać. Ale jeżeli wleje pan to paliwo do zepsutego samochodu, to tylko zmarnuje pan pieniądze.

Krzysztof Berenda: To ja czegoś nie rozumiem. Dlaczego prezydent Barack Obama, szef FED-u Ben Bernanke i szef Europejskiego Banku Centralnego Jean-Claude Trichet popełniają ten błąd i pompują w gospodarkę kolejne miliardy?

Myron S. Scholes: W Europie i Stanach Zjednoczonych mamy teraz nieco inny problem niż w typowym modelu Keynesa. Ten zakłada samo spowolnienie gospodarki, na przykład inflację albo, powiedzmy, przegrzanie gospodarki. Z tym mamy bardziej do czynienia w Chinach i innych rozwijających się gospodarkach. Na zachodzie jest inaczej. Tam problemem jest dług. Ludzie muszą oszczędzać, żeby stanąć na nogi, żeby normalnie egzystować w gospodarce. To oznacza, że stymulowanie gospodarki nie ma teraz sensu, bo po co dawać pieniądze ludziom i firmom, skoro oni od razu je odkładają, a nie wydają. Co więcej, jeśli FED i Europejski Bank Centralny utrzymują rekordowo niskie stopy, to krzywdzą starszych ludzi, którzy coś sobie odkładają. Niskie stopy znaczą niskie oprocentowanie lokat. Nie można krzywdzić ciułaczy, ratując ryzykownie inwestujących bankierów.

Krzysztof Berenda: Na koniec porozmawiajmy o Polsce. Jest to kraj z naprawdę imponującym wzrostem PKB, powyżej 4 procent. Równolegle mamy wysoki dług publiczny - sięgający prawie 55 procent PKB. Co w takiej sytuacji powinno być priorytetem dla polskich polityków? Utrzymywanie wzrostu, czy ścinanie długu za wszelką cenę?

Myron S. Scholes: Prawdziwym miernikiem pomyślności kraju jest kapitał w rękach ludzi. Ile mają pieniędzy, jak są bogaci, ile mogą wydać, a nie PKB. Gdybym ja kierował krajem, mógłbym bez problemu osiągnąć bardzo mocny wzrost PKB. Na przykład kiepskimi, ale gigantycznymi inwestycjami robionymi na kredyt. Nie o to chodzi. Ja wolałbym, żeby wzrost odnosił się do bogactwa ludzi. Co do zadłużenia, to pytanie skąd ono się wzięło. Politycy często zaciągają długi i obiecują wiele rzeczy. Trzeba ich pilnować, żeby za dużo nie pożyczali. Bo dług jest rzeczą względną. Wystarczy jeden kryzys i rośnie. Przecież dwa lata temu Stany Zjednoczone miały dług publiczny na poziomie 40 procent, teraz to 100 procent. Stało się tak z dwóch powodów. Po pierwsze spadło PKB, po drugie wzrosły zobowiązania. Ale same kredyty nie są złe, jeśli pozwalają zwiększyć bogactwo ludzi i wartość ich majątku. To jest klucz.

Prof. Myron S. Scholes - Profesor finansów w szkole biznesu na uniwersytecie Stanforda. Laureat nagrody im. Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych z 1997 roku. Otrzymał ją razem z Robertem Mertonem za stworzenie wraz z Fischerem Blackiem wzorów wyceny instrumentów pochodnych. Prof. Scholes przyjechał do Polski na zaproszenie przewodniczącego Komisji Nadzoru Finansowego.