"Feliks Dzierżyński to postać jak z powieści Dostojewskiego. W innych okolicznościach mógłby zostać świętym" - mówi w rozmowie z RMF FM Sylwia Frołow, autorka książki "Dzierżyński. Miłość i rewolucja". "Ja go nie usprawiedliwiam - po prostu próbuję dociec przyczyny. Moja książka nie jest historyczna. To raczej próba psychoanalizy" - dodaje.

Maciej Nycz: Pani lubi bohatera swojej książki, Feliksa Dzierżyńskiego? Można odnieść wrażenie, że pani go nawet próbuje usprawiedliwiać.

Sylwia Frołow, pisarka i dziennikarka: Polubiłam go dopiero, kiedy zaczęłam pracować nad materiałami do książki. Zaczęło się w ogóle od tego, że napisałam tekst o jego kobietach do "Tygodnika Powszechnego". To był moment, kiedy zainteresowałam się nim jako prywatnym człowiekiem. Oczywiście, wcześniej  też wiedziałam, że to jest "Czerwony Kat"...

To jest chyba ta zbitka, którą wszyscy znamy i często poza nią nie wychodzimy.

No właśnie. A okazuje się, że on miał szalenie ciekawe życie prywatne. W młodości był ładnym chłopcem, miał duże powodzenie u kobiet. Poza tym prywatnie był szalenie sympatyczny. To też miało wpływa na to, kim się stał w Rosji. Był człowiekiem do spodu uczciwym. Nigdy nie chciał wykorzystywać swoich stanowisk do załatwiania spraw prywatnych. Lenin bardzo dobrze o tym wiedział i dlatego go wyznaczył do tworzenia WCzK [Wszechrosyjska Komisja Nadzwyczajna do Walki z Kontrrewolucją i Sabotażem - przyp. red].

Jak się patrzy we fragmenty korespondencji, które pani obficie cytuje, to trudno mu czasem nie pozazdrościć. "Niepoczytalny jestem i boję się pisać. Muszę jednak - tak samo jak musiałem kupić tę gałązkę bzu - muszę powiedzieć coś - sam nie umiem - nie mogę ująć w słowa tego - czuję, że muszę popełnić szaleństwo, że muszę wciąż kochać i mówić o tym" - pisze do jednej ze swoich miłości. Gdyby spotkać ten cytat bez podpisu, w życiu można by nie wpaść na to, że to pisał "Czerwony Kat".

To prawda. On był człowiekiem szalenie emocjonalnym. Musimy pamiętać, że wszystkie jego prywatne historie to jest jeszcze okres polski, okres młodopolski. Jego listy są pisane w klimacie młodopolskim.

Widać w nich jakieś niezwykłe wyczucie, ogromną wrażliwość...

Tak, on był bardzo wrażliwym człowiekiem. Cytuję w książce wspomnienie jego byłego współtowarzysza, który później przeszedł na stronę Romana Dmowskiego. Tuż po śmierci Feliksa on napisał na łamach "Warszawskiej Gazety Porannej", że z nich wszystkich Dzierżyński był naturą najbardziej wrażliwą. Dokarmiał bezdomne koty, szkapie dryndziarskiej by nigdy nie zrobił krzywdy, był szalenie popularny wśród kobiet... Zresztą, esdecy nadali mu przydomek "esdecki Apollo".

A jak pani na niego patrzy to Dzierżyński jest bardziej "Czerwonym Katem", "esdeckim Apollem", fanatycznym inkwizytorem czy wszystkim po trochu?

Był tym wszystkim razem. Ja początkowo chciałam zatytułować książkę "FED" - Feliks Edmundowicz Dzierżyński, ale Polakom mało taki skrót mówi. Wydawnictwo wyszło z założenia, że dla Dzierżyńskiego najważniejsza była miłość i rewolucja. A ja bym powiedziała, że najważniejsza była miłość do rewolucji.

Tylko trudno się tu nie dopatrzeć toksycznej miłości. A im bardziej go znamy takiego emocjonalnego, wrażliwego, tym potem straszniejsze jest to, jaką machinę buduje. Z wiarą, ogromnym zaangażowaniem, na granicy wręcz wyczerpania psychofizycznego.

Większość rewolucjonistów to byli ludzie szalenie zakochani w swojej sprawie. On był najbardziej emocjonalnym bolszewikiem. Zupełnie inaczej bym podeszła do Stalina, który był wyrafinowanym psychopatą, realizował swoją politykę w sposób jak najbardziej cyniczny. Feliks nigdy nie był cyniczny. To jest ta strona jego natury, która mnie szalenie zafascynowała. Piszę w książce, że to był dobry człowiek, który całkowicie zaplątał się w zło. To jest bohater żywcem wyjęty z powieści Dostojewskiego. Zgubiła go wiara w to, że prędzej czy później rewolucja doprowadzi do uszczęśliwienia ludzkości. Inkwizytorzy też chcieli uszczęśliwić ludzkość. Oni palili czarownice w imieniu dobra, Feliks podpisywał wyroki w imieniu powszechnej sprawiedliwości. To nie znaczy, że ja się z tym zgadzam... Oczywiście, że nie. To, że stanął na cele Czeka nie oznacza, że odgórnie zakładał terror masowy. Zaczął go wprowadzać, gdy w Rosji zaczęły się bunty i zamachy.

Ale porażająca jest ta jego uczciwość wobec siebie. On mówi: "My nie mamy nic wspólnego z wojskowo-rewolucyjnymi trybunałami, my przedstawiamy sobą zorganizowany terror. To trzeba powiedzieć otwarcie".

Tak, ale mówi to dopiero w 1918 roku, kiedy wywołano czerwony terror. Powstanie Czeka to grudzień 1917 roku. Wtedy to jeszcze był inny Dzierżyński.

Pani dotarła do niepublikowanego dziennika Dzierżyńskiego. Jak to się stało?

Kiedy napisałam tekst o kobietach Feliksa w "Tygodniku", odezwał się do mnie Jacek Gilewicz - wnuk Justyna Dzierżyńskiego, kuzyna Feliksa. Bardzo mi podziękował. Napisał, że pierwszy raz spotkał się z takim podejściem do jego krewniaka. Miesiąc później spotkaliśmy się. Okazało się, że Jacek ma całe archiwum po ukochanej siostrze Feliksa - Aldonie. Przywiózł mi je. Rękopis - o czym Jacek sam nie wiedział - był właśnie w tym archiwum.  Dzierżyński był wieziony etapami na zsyłkę i w tym czasie robił notatki. To właśnie one - raptem trzy kartki rękopisu nagryzmolone gdzieś na kolanie. Miałam straszny problem, by to odczytać.

Zobacz fragment niepublikowanego dziennika Dzierżyńskiego

A co jest jeszcze w tym rodzinnym archiwum?

Przede wszystkim fotokopie listów - ich jest bardzo dużo. Feliks zaczął pisać do siostry, kiedy wyjechał do gimnazjum wileńskiego. Ostatni list do Aldony wysłał w 1919 roku. Bardzo gęsto się tłumaczył. Mówił: "Tobie się wydaje, że jestem innym człowiekiem. To nieprawda. To wciąż jestem ja, twój kochany brat". Ona była patriotką, żarliwą katoliczką, szlachcianką...

I przez całe życie próbowała go mniej lub bardziej dyskretnie prostować, nawracać - z różnym skutkiem.

Do końca życia niezwykle go kochała, ale nie mogła się pogodzić z tym, co zrobił. Feliks właściwie był przez nią wychowywany. Całe życie mówiła o nim "Feliś". Żyła 96 lat i do końca dawała na mszę za Felisia.

A jak wygląda stosunek obecnie żyjących krewnych do Dzierżyńskiego?

Rodzina po stronie polskiej ma dylemat. Próbuje go trochę bronić, a zdaje sobie sprawę z tego, co się stało. Z częścią rodziny rosyjskiej jest inaczej. Byłam w Moskwie u wnuka Feliksa - Feliksa Janowicza Dzierżyńskiego. To już starszy pan, profesor Uniwersytetu Moskiewskiego. Jest zmęczony legendą swojego dziadka. Bardzo chętnie mnie gościł, ale nie chce o tym rozmawiać.

Intrygująca i chyba mało znana jest historia z udaremnionym zamachem na Piłsudskiego. Na ile to był zaawansowany plan i dlaczego właściwie Dzierżyński go powstrzymał?

W 1923 roku rezydent sowieckiego wywiadu przebywający w Warszawie Mieczysław Łoganowski miał grupę młodych komunistów i wpadł na pomysł, że poprzebiera ich za endeckich studentów. Mieli pojechać do Sulejówka, złożyć hołd Piłsudskiemu i wtedy rzucić bombę albo go zastrzelić. Łoganowski wysłał plan ataku do Moskwy. Feliks kategorycznie zabronił mu realizacji. Ja podejrzewam, że tu miał jakieś znaczenie element rodzinny. Ukochany siostrzeniec Dzierżyńskiego Antoni Bułhak ożenił się z siostrzenicą Piłsudskiego. Oni przez jakiś czas pomieszkiwali z Piłsudskim w Sulejówku... Jeżeli Dzierżyński byłby człowiekiem mściwym to po przegranej wojnie 1920 roku zgodziłby się na zamach. A jednak tego nie zrobił. Nie chciał się mścić.

Pani odnotowuje, że swoją władzę do takich celów wykorzystał tylko raz, kiedy chciał znaleźć zabójców brata.

To była bardzo tragiczna sytuacja. Jego brat Stanisław w 1917 roku został zasztyletowany w ich rodzinnym dworku. Prawdopodobnie zrobili to jacyś dezerterzy. Zbiegli z frontu, wracali do Rosji, nocowali w dworku. Wieczorem siedzieli, pili wódkę i niedopałki papierosów rzucali na drewnianą podłogę. Stanisław zwrócił im uwagę. Któryś nagle wstał, wziął nóż i po prostu go zabił. Feliks kazał swoim czekistom wytropić tę grupę. Oni zostali odnalezieni i rozstrzelani.

Kolejny raz widzimy podwójność jego natury. Tak jak w historii z plackami od siostry, które w czasie wielkiego głodu wyrzucił przez okno, bo były z kradzionej mąki. Zastanawia mnie, jak on mógł całe życie istnieć wokół tych swoich kobiet, a z drugiej strony nie mieć świadomości, jak on je straszliwie krzywdzi.

Nie wiem. Ja w książce stawiam tezę, że rewolucjoniści nie powinni zakładać rodzin. Jeżeli ktoś się decyduje na uprawianie polityki w tak radykalny sposób, musi zrezygnować z życia prywatnego. Feliks poniekąd zdawał sobie z tego sprawę...

O swojej największej miłości Sabinie Feinstein pisał: "I tu o tym myślę, że dziś ją zobaczę. Na zebraniu poważnym o tym myślę. Skandal. Jestem wariatem".

To jest najlepszy przykład. Z kolei Zofia, czyli jego żona to była aktywistka partyjna, która mu zapewniła współpracę i przyjaźń. Czy tam była głęboka miłość? Nie jestem przekonana.

Mnie cały czas zaskakuje jego ogromna samoświadomość. Na każdym etapie on się bardzo precyzyjnie diagnozuje, a z drugiej strony cały czas jest rozdarty. "Ja nie jestem samodzielny - bardzo łatwo poddaję się wpływom, wskutek tego tak strasznie jestem zmienny" - pisze.

Tak i to mnie właśnie w nim najbardziej zafascynowało. Dzierżyński jest postacią jak z Dostojewskiego. Gdyby pisarz dożył jego czasów to może zrobiłby z niego swojego głównego bohatera. Choćby dlatego, że Dzierżyński się zdarzył naprawdę.

Jeżeli byśmy spróbowali postawić jakiś punkt, kluczowe zdarzenie, które przeformowało Dzierżyńskiego z sympatycznego młodego idealisty, który działał w kole Serca Jezusowego w piekielnie precyzyjną maszynę to co by pani wskazała?

Wydaje mi się, że Lenin uśpił w nim sumienie prywatnego człowieka. Czeka skonstruowano na zasadzie zakonu. Dzierżyński był pierwszym rycerzem rewolucji. Na pierwszy plan wyszła wiara w to, że żelazną ręką zapędzimy ludzkość do szczęścia. I to jest największa tragedia tego założenia, bo przecież ludzkości nie wolno uszczęśliwiać na siłę.

Zastanawiam się, czy Dzierżyński - człowiek szalenie inteligentny, świadomy, emocjonalny, ale umiejący też operować na emocjach - nie próbuje w swoich zapiskach jakiejś formy autokreacji albo autoterapii. Czy on nie tworzy legendy, trochę nas nie uwodzi?

Nawet, jeżeli to uważam, że był w tym szczery, że to nie była autokreacja. Dla mnie najważniejszy moment jego życia to 1924 rok. Umiera Lenin, a on zostaje szefem Najwyższej Rady Gospodarki Narodowej. Zaczyna się zajmować ekonomią. Jeździ na prowincję i widzi z przerażeniem, co się stało z Rosją. Zaczyna rozumieć, do jakiej tragedii doprowadzili on i współtowarzysze i zaczyna to naprawiać.

Pani na początku pisze, że w innych okolicznościach mógłby zostać świętym.

Tak, bo chodzi o to, żeby skanalizować czyjeś możliwości, ukierunkować je odpowiednio. Ja go nie usprawiedliwiam. Moja książka to raczej próba psychoanalizy. Podchodzę do niego raczej jak do człowieka niż jak do postaci historycznej. On był dobrym człowiekiem, a później zaczął robić rzeczy straszne. Ja zadaję sobie pytanie, dlaczego.