Coraz więcej poszkodowanych przez kradzieże kart płatniczych z funkcją płatności zbliżeniowych, powrót sprawy Katarzyny W. oraz urzędnicy i ministrowie, którym bezrobocie niestraszne - to tylko niektóre tematy poniedziałkowej prasy. Zapraszamy do przeglądu porannych dzienników na RMF24!

Kradzież zbliżeniowa


Karty płatnicze z funkcją płatności zbliżeniowych to w większości banków ostatni krzyk mody. Ta moda może nas jednak drogo kosztować - czytamy w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej". Okazuje się, że w ostatnich tygodniach pojawiło się mnóstwo sygnałów, że z niektórych kart zbliżeniowych bardzo łatwo ukraść pieniądze poza kontrolą banku. I to mimo wprowadzonych przez banki limitów - maksymalnie 200 zł i pięć transakcji bez PIN-u dziennie.

Jak to możliwe? Otóż, jeśli ktoś ukradnie naszą kartę płatniczą i będzie robił na nią zakupy, płacąc zbliżeniowo, bank może nie uznać reklamacji i nie chcieć oddać nam pieniędzy, bo "w momencie dokonywania transakcji karta znajdowała się fizycznie przy terminalu i otrzymała autoryzację".  Zdaniem banku autoryzacją jest bowiem... samo przyłożenie karty do czytnika - choć nie wiadomo, czy przyłożyła ją osoba uprawniona. Więcej na temat alarmującej sytuacji - w porannym wydaniu dziennika.

Gowin: Bronię moralnego status quo


Dziennik publikuje także wywiad z posłem PO Jarosławem Gowinem. Lider konserwatywnego skrzydła Platformy odnosi się w nim m.in. do burzliwego głosowania nad legalizacją związków partnerskich. Obraźliwe uwagi pod adresem homoseksualistów są nie do zaakceptowania, ale nie sądzę, aby spotykało ich więcej przykrości niż posłów konserwatystów - ocenia w rozmowie z Agatą Nowakowską i Dominiką Wielowieyską.

Mówi też o podziałach w PO. W klubie prawie ze sobą nie rozmawiamy. Taki sposób działania osłabia nas wszystkich, a czasami - jak w sprawie związków partnerskich - stawia w kłopotliwym położeniu premiera - dodaje poseł. Całość wywiadu do przeczytania w poniedziałkowej "Gazecie Wyborczej".

Katarzyna W. przed sądem

Po ponad roku od tragicznych wydarzeń Katarzyna W. stanie przed sądem okręgowym w Katowicach - przypomina poniedziałkowy "Fakt". Gazeta publikuje obszerne opracowanie dotyczące procesu, w którym prokuratura zarzuca 23-latce popełnienie z premedytacją zabójstwa jej własnej córeczki, 6-miesięcznej Madzi. Zamieszcza m.in. opinię psychiatry, który stwierdza, że ewentualna linia obrony kobiety - szok poporodowy - ma wiele słabych punktów. Katarzyna W. była badana przez biegłych, którzy wykluczyli u niej szok poporodowy. Jak wynika z jej pamiętnika, zaplanowała zabójstwo dziecka. Wykazała się zdolnościami manipulowania ludźmi, potrafiła kontrolować swoje zachowania, co zostało udokumentowane opiniami i badaniami. Była świadoma swoich czynów. Tłumaczenie szokiem poporodowym śmierci dziecka, to wątpliwa linia obrony - twierdzi ekspert i wyjaśnia, że w psychiatrii termin szoku poporodowego zwyczajnie nie istnieje. W psychiatrii mówi się o zaburzeniach związanych z rozwiązaniem, dotyczą okresu okołoporodowego i poporodowego. Nie trwają one miesiącami, lecz zawęża się je do tygodnia po porodzie - tłumaczy psycholog i dodaje, że w przypadku Katarzyny W. pół roku po narodzinach dziecka nie można mówić o występowaniu takich zaburzeń.

Urzędnik zwolnień się nie boi


Duże i małe firmy zwalniają ludzi tysiącami, a bezrobocie sięga rekordowych 15 procent. Są jednak tacy, którzy nie znają strachu przed utrata posady - czytamy w najnowszym wydaniu "Faktu". Jak wyjaśnia gazeta, lęk przed bezrobociem nie dotyczy dygnitarzy z krajowej rady od mediów, premiera i - rzecz jasna - prezydenta. Wszyscy oni, poza stabilnością zatrudnienia, cieszą się także atrakcyjnymi zarobkami - wynoszącymi co najmniej kilkanaście tysięcy złotych miesięcznie. Sam prezydent Bronisław Komorowski - jak przypomina "Fakt" - zarabia co miesiąc ok. 20 tys. złotych - a nie ma praktycznie żadnych wydatków, bo za jego przeloty, limuzyny, jedzenie, a nawet ubrania płaci jego kancelaria. Podobnie jest z premierem i parlamentarzystami. Jak dodaje dziennik, jeszcze najlepiej mają się jednak członkowie RPP czy KRRiT - zarabiający nawet 25 tys. złotych, wybierani na sześć lat, a zwalniani... bardzo rzadko.