Galimatias związanych z wyborami prezydenckimi praw i nie-praw, niekonsekwencji i mniej lub bardziej kłamliwych oświadczeń domaga się wyjaśnienia, czytelnego dla jak największej liczby obywateli. Porównanie do auta, w którym kierowca z całej siły naciska jednocześnie gaz, hamulec i sprzęgło wydaje się całkiem trafne. Katastrofalnego efektu nie trzeba nawet przewidywać, bo właśnie go obserwujemy.

Sprzęgło, jedynka, lekki gaz - ruszamy

Marszałek Sejmu wyznaczyła datę wyborów na 10 maja na początku lutego. Miesiąc później w Polsce zaczęto odnotowywać zakażenia koronawirusem, które sprawiły, że ogłoszono stan epidemii, a trwająca kampania wyborcza została poważnie ograniczona. 

Uwzględniając sytuację ustawodawca postanowił przeprowadzić wybory hybrydowe, pozwalające na korespondencyjny udział osób w kwarantannie i seniorów. Na początku kwietnia, nie przerywając przygotowań do ogłoszonych już wyborów 10 maja wymyślił zaś wybory wyłącznie korespondencyjne, licząc się z przesunięciem ich terminu na 23 maja - ostatni możliwy termin zakreślony w konstytucji.

A potem jednocześnie dociskając do deski gaz - z całej siły nacisnął na hamulec.

Blokada silnika

9 kwietnia, przy okazji ratowania przedsiębiorców przed skutkami epidemii ustawodawca uniemożliwił Państwowej Komisji Wyborczej przygotowanie wyborów, odbierając jej podstawowe narzędzia działania, m. in. drukowanie kart do głosowania. Rozwiązanie takie, przedstawione przez klub PiS poparli w głosowaniu wszyscy będący posłami członkowie rządu.

Naciskając ten hamulec rządzący dusili jednocześnie do deski gaz, naciskając na Senat w sprawie uchwalenia ustawy o powszechnym głosowaniu korespondencyjnym. Równocześnie wbili także sprzęgło, zmierzając do wrzucenia kolejnego biegu - premier zlecił przygotowanie 30 mln pakietów do głosowania, z braku podstawy prawnej związanej z wyborami powołując się na ustawę o zwalczaniu koronawirusa.

Silnik gaśnie

Dokładnie po miesiącu jednoczesnego duszenia wszystkich dostępnych w aucie pedałów jednostka napędowa zdechła. Senat uchwalił ustawę, wrzucenie biegu i uruchomienie głosowania korespondencyjnego jednak się nie powiodło, bo przecież cały czas naduszony był też hamulec. Zablokowana PKW wydała 7 maja komunikat, podkreślający, że głosowanie jest niemożliwe, ponieważ jej działania zablokowały Sejm i rząd. W istocie, 10 maja do żadnego głosowania nie doszło.

Jeszcze tego samego dnia PKW wydała uchwałę, wskazującą drogę do zgodnego z prawem przeprowadzenia wyborów. Zajęty jednak naciskaniem wszystkiego i wszędzie kierowca-ustawodawca szukał już jednak innych wyjść z sytuacji.

Kto wyłączył silnik?

Na początek, jeszcze 8 maja, rząd opublikował w Monitorze Polskim kuriozalne stanowisko, stwierdzające, że "zostały podjęte wszystkie możliwe działania, zmierzające do przeprowadzenia głosowania w dn. 10 maja 2020 r." Gdyby nie wydruk z głosowania 9 kwietnia, w którym wszyscy członkowie rządu poparli zablokowanie druku kart do głosowania robiącej to zgodnie z prawem PKW - komunikat taki byłby może mniej zabawny. Mając jednak wydruk w ręku i wiedząc, że rząd oficjalnie wydał w tej sprawie pozytywną opinię - można to oświadczenie przyjąć co najwyżej wyrazami podziwu dla bezczelności.

Odpalmy go na nowo

Państwowa Komisja Wyborcza już 10 maja wskazała możliwe wyjście z sytuacji: uznanie, że 10 maja nie było możliwości przeprowadzenia głosowania, co jest równoznaczne z brakiem kandydatów. To z kolei umożliwia przeprowadzenie wyborów ponownie. Najpóźniej 14 dni po opublikowaniu tej uchwały PKW Marszałek Sejmu powinna wyznaczyć nowy termin głosowania. Jak wynika z kalendarza - głosowanie, zgodnie z Kodeksem wyborczym spokojnie mogłoby się odbyć 60 dni później, czyli w drugiej połowie lipca.

Podsunięte kierowcy-ustawodawcy wyjście jest proste, przejrzyste, daje się uzasadnić prawnie i nie wymaga od niego żadnych działań poza zdjęciem nogi z hamulca i gazu. Kierowca-ustawodawca oczywiście się na nie godzi.

Zaciągnijmy jeszcze hamulec ręczny

Zamiast skorzystać z sugestii PKW rządzący kolejny raz dociskają pedał gazu: 12 maja uchwalają kolejny projekt ustawy o specjalnym trybie wyboru Prezydenta RP. Zapowiadają w nim, że zdejmą nogę z hamulca i odblokują druk kart do głosowania przez PKW, ale równocześnie zaciągają jeszcze hamulec ręczny - już trzeci tydzień nie publikują uchwały PKW, żeby uniknąć konieczności ogłoszenia daty wyborów w ciągu 14 dni od tej publikacji.

Tradycyjnie też oskarżają Senat o obstrukcję, choć Senat jedynie wykorzystuje przyznane mu już dawno i niezmieniane prawo rozpatrzenia przedłożeń Sejmu w ciągu 30 dni, podczas gdy Sejm dla osiągnięcia zamierzonych celów nieustannie to prawo prawo zmienia.

28 czerwca - data z Księżyca

Sytuacji nie poprawiają kolejne oświadczenia liderów stronnictw politycznych, z przekonaniem głoszących, że wyznaczenie daty głosowania na 28 czerwca pozwoli na dochowanie terminów, wymaganych przez konstytucję. Nie pozwoli, bo według konstytucji wybory prezydenckie powinny być przeprowadzone między 100 a 75 dniem przed upływem kadencji prezydenta. Ten termin upłynął już kilka dni temu. Kadencja Andrzeja Dudy kończy się 6 sierpnia, a do 6 sierpnia od dziś zostało 70 dni. 

28 czerwca dzieli od końca kadencji Andrzeja Dudy ledwo 39 dni, a trzeba się liczyć z tym, że wybory prezydenckie nie muszą być rozstrzygnięte w jednej turze. Tura druga musiałaby się w tym wariancie odbyć 12 lipca, a więc ledwo 26 dni przed końcem kadencji Andrzeja Dudy.

Gamonizacja polityki - level hard

Ktoś znudzony relacją z przeszłości i wyliczankami na przyszłość zapyta pewnie: "no dobra, to co zrobić, żeby zjeść tę żabę i przeprowadzić w końcu wybory prezydenckie?" będzie miał słuszność.

Niestety odpowiedź mu się pewnie nie spodoba: nic nie da się zrobić. Zaciągając jednocześnie hamulce i naciskając gaz, próbując przy tym wrzucać kolejne biegi nasz ustawodawca-kierowca rozwalił właśnie układ przeniesienia napędu i prawdopodobnie zatarł silnik. Możliwości zgodnego z konstytucją i Kodeksem wyborczym przeprowadzenia głosowania nad kandydatami do urzędu Prezydenta RP przed 6 sierpnia - po prostu nie ma.

Mimo znowelizowania Kodeksu wyborczego, absolutnej władzy w administracji rządowej, posiadania większości w Sejmie, pełnych możliwości wpływania w nim na proces legislacyjny i przychylności prezydenta, podpisującego ustawy czasem po kilku godzinach od wpłynięcia - ogarnięci rządzący nie są w stanie wyjść poza histeryczne naciskanie wszystkich dźwigni, które mają do dyspozycji.

Podobnie zresztą opozycja, która od bojkotowania wyborów przechodzi płynnie do wsparcia ich przeprowadzenia jak najszybciej, żeby po chwili uznać, że owszem, ale dopiero po 6 sierpnia.

Trudno uwierzyć, prawda?

Mechanik

Panie Tomku. Jak będzie pan jednocześnie gazował i hamował - rozwali pan sobie silnik. A jak przy gazowaniu będzie pan jednocześnie wciskał sprzęgło i próbował wrzucić kilka biegów jednocześnie... to niech pan z tym idzie do innego warsztatu. Ja panu tego nie ogarnę.