Szukałem dziś posłów. Jak naiwny dzieciak, który się nasłuchał o pilnej pracy w terenie, spotkaniach z wyborcami i dyżurach poselskich. Wyszedłem na idiotę. Z 20 posłów z Warszawy w biurach poselskich zastałem trzech: Ligię Krajewską z PO i Małgorzatę Gosiewską oraz Adama Kwiatkowskiego z PiS. O tym, co robią pozostali, wiem tylko jedno - nie to, co powinni.

Na stronie internetowej Sejmu jest zakładka, która mówi o pracy posłów więcej i prawdziwiej, niż oni sami. To "planowane posiedzenia komisji sejmowych". Kiedy otworzy się ją dziś, można zobaczyć, że w najbliższym czasie nikt żadnych posiedzeń komisji nie planuje. Tylko jutro i w środę zbiorą się dwie podkomisje, liczące łącznie 35 osób. To znaczy, że pozostałych 425 posłów do przyszłej środy, kiedy znów zbierze się Sejm - nie ma nic do roboty. Poza "kontaktami z wyborcami", a te kontakty to przede wszystkim dyżury poselskie.

Pomyślałem - sprawdzę. Warszawa ma w Sejmie 20 posłów - to nie sztuka ich odwiedzić i zobaczyć, jak hołubią wyborców. Jadę!

Przystanek pierwszy - Waszyngtona 30, wg strony Sejmu - biuro posła Adama Kwiatkowskiego. Nieco myląca witryna na parterze serdecznie zaprasza w imieniu dzielnicowych władz PiS. Zamknięte na głucho. Biuro poselskie z wizerunkiem posła na drzwiach mieści się w tym samym budynku niewiele dalej. Jestem za wcześnie, poseł przyjmuje od 11:00. Odpuszczam. Poseł Kwiatkowski zaczyna dyżur już po mojej wizycie.

Przystanek drugi - Targowa 81, biuro poseł Alicji Dąbrowskiej i senatora Marka Borowskiego. Też trudno trafić. Pytam budzącego zaufanie starszego pana, gdzie to jest. Dużo ludzi pyta o nich, co przyjdą to zamknięte, zamknięte... - odpowiada. Znajduję - jednak otwarte. Nawet za bardzo; pakuję się prosto z ulicy do wąziutkiego korytarzyka, widzę otwarte pokoje. W środku cisza. Przebiega mi przez głowę myśl o wypadku w Łodzi i bezpieczeństwie biur poselskich. Pokrzykuję. Odzywa się pani w drugim końcu korytarza. Pytam o panią poseł lub senatora. O pani poseł moja rozmówczyni nie wie, bo jej sekretarka jeszcze nie przyszła. Może po 11:00. A senator? Też nie wiadomo. Dziękuję, wychodzę. Po drodze mijam kilku dżentelmenów, pochłoniętych dociekaniem, kogo najlepiej naciągnąć. Na papierosa. Piwo. Albo cokolwiek.

Przystanek trzeci - Nowy Świat 34. Szukam biura Przemysława Wiplera. Żadnej tabliczki, nic, co by świadczyło o tym, że mieści się tu jakiekolwiek biuro. Jest za to tabliczka szewca. Naciskam na guzik domofonu - bez efektów, poza tym, że dzwoni. Nie dowierzam, obchodzę kamienicę. Dzwonię jeszcze raz. Bez sensu. Popchnięte lekko drzwi ustępują. Wędruję w górę, skąd słychać podniesione głosy.

Na piętrze uchylone drzwi, za którymi widać udrapowaną flagę. Głębiej - starszy, wąsaty pan krzyczy na młodego człowieka ściskającego bezradnie telefon. Zaglądam - starszy pan nabiera oddechu. Pytam o posła. Nie ma. Młody człowiek zauważa mikrofon i nagle odnajduje zagubioną ścieżkę postępowania. Proszę wejść. Zadzwonię, zaraz będzie - zapewnia. Dziękuję mu. Sprawdzam, czy jest, a nie, czy będzie na widok mikrofonu. 

Przechodzę na drugą stronę ulicy. Nowy Świat 39 - w podwórzu prawdziwe zagłębie biur posłów Platformy. Na parterze Roman Kosecki, na pierwszym piętrze Julia Pitera, na drugim Michał Szczerba. Wchodzę i pytam. Kosecki? Nie ma i nie będzie, jest dziś w PZPN. Pitera? Jest ale zajęta. Miło, że jest, ale okręg wyborczy pani poseł to Płock, więc co tu robi? Tu jest jej biuro podstawowe. Dyżur w Warszawie to pewnie spore ułatwienie dla mieszkańców Płocka.... Michał Szczerba? Drzwi obok tandetnej tabliczki z nazwiskiem i telefonem, która pasowałaby do domu pogrzebowego zamknięte na głucho. Za drzwiami dzwoni telefon. Długo, uporczywie, nieprzerwanie. Pewnie wyborca, który przeczytał tabliczkę - myślę. Szuka biedak kontaktu ze swoim posłem. Wychodzę. W zagłębiu nie ma ani jednego posła PO z Warszawy.

Kolejna próba - budynek na tyłach - Nowy Świat 41a, biuro Marcina Święcickiego, też z PO. W gustownych podcieniach kiwają się dżentelmeni łudząco podobni do tych z Targowej. Może rodzina - myślę. Biuro otwarte. Wchodzę... i nic. Znów impresja o bezpieczeństwie biur poselskich. Po chwili wołam. Przychodzi pani. Nie, posła nie ma. Może być. Trzeba się umówić. Aha. Dla mnie nie ma to nie ma. Dla pani może być to prawie tak, jakby był. Rozstajemy się. 

Kolejny przystanek to Piękna 3a. Znów zagłębie PO: biura posłanki Ligii Krajewskiej, Dariusza Rosatiego i Marcina Kierwińskiego. Na schodach spotykam kilka młodych mam. Jesteśmy z pierwszego kwartału - mówią na widok mikrofonu. Miło mi - odpowiadam. Wchodzimy. One na spotkanie z panią poseł Krajewską. A więc jest! Pani poseł znajduje chwilę. Nie, nie wie, co robią koledzy i czemu nie ma ich na dyżurze. Poseł Kierwiński gdzieś chyba wyjechał. Tak, to dziwne, że jest jedynym posłem na dyżurze w Warszawie. Dała się pani złapać - mówię - w tym wypadku to dobrze.

Parę kroków dalej znów mamy biura posłów PO: Małgorzaty Kidawa-Błońskiej, Leszka Jastrzębskiego i Donalda Tuska. Domofon nie sądzi, żebym kogoś z nich zastał, ale wpuszcza na górę. Miał rację. Jastrzębski? Nie wiedzą, czy miał być, czy miało go nie być. Kidawa-Błońska wzięła wolne. A poseł Tusk? Starsza pani wygląda na stropioną: Sam pan wie, jaką on ma sytuację. Wiem. Został posłem, chociaż urzęduje w KPRM. Nawet biuro podstawowe ma w Gdańsku, chociaż wybrano go w Warszawie. Można się go spodziewać? Można, chociaż nie jestem idiotą.

Kolejny przystanek - Wspólna 61, biura Wandy Nowickiej i Janusza Palikota. Po czym je poznać? Po tabliczce "Prawica Rzeczpospolitej, Biuro Krajowe". Bez sensu, ale pod wskazanym adresem, jak u Wiplera, nie ma żadnych oznak związku z Ruchem Palikota. Niezrażony naciskam guzik domofonu. Pytam, czy to biuro poselskie. Nawet dwa - odpowiada po chwili domofon głosem maturzysty z czerwonym paskiem - także siedziba okręgu warszawskiego Ruchu Palikota. Za Wandę Nowicką nie może mówić, Janusza nie ma. Przy słowie "Janusz" czuję dumę mówiącego. Są na ty. Robię się malutki.

Pytam o dyżury poselskie... pana Palikota. Prymus sprzedaje mi tekst, że tak jak panowie Kaczyński, Tusk i inni szefowie partii, Janusz odbywa mnóstwo spotkań w terenie, a jego kalendarz prowadzi... Domofonu nie daje się wyłączyć, więc dosłuchuję tyradki do końca. Biorę nawet numer do pani kalendarzowej, żeby nie łamać młodemu człowiekowi serca.

Czyli ich też nie ma.

Dzwonię do biura Ryszarda Kalisza. Nie ma - słyszę pełen satysfakcji ton. Ekwador. Do czwartku. Służbowo. Aha. 

Telefon do posła Górskiego. Był, ale właśnie wybiegł. Z przedszkola dzwonili.

Małgorzata Gosiewska? Ma spotkanie, nie mogą połączyć. Ma dyżur. Kolejka jest długa. Rozłączam się z uznaniem. To druga osoba na dyżurze, na jaką się natykam.

Do biura posła Jana Vincenta Rostowskiego nie dzwonię. "Sam wiem, jaką on ma sytuację". Do Jarosława Kaczyńskiego też. Drugiego prymusa z wykładem mógłbym nie znieść.

U Mariusza Kamińskiego w biurze telefony ode mnie brzmią prawdopodobnie tak samo jak te, które słyszałem przez zamknięte drzwi posła Szczerby.

Posłowie pracują.