Obserwowanie wydarzeń na Ukrainie wywołuje bezsilną wściekłość. Niestety, bezsilną nie tylko na zewnątrz, w krajach, które respektując zasady przyjęte w cywilizowanym świecie, nie mogą w tej sprawie wiele zrobić. Tę bezsilność widać też u ukraińskich władz. Tak rozpada się słabe państwo, poddane bezwzględnej presji.

Kilka tygodni temu świat poruszały wydarzenia na Krymie. Bezczelna akcja zamaskowanych, uzbrojonych w rosyjską broń i posługujących się rosyjskim sprzętem wojskowym "separatystów", którzy z nagła postanowili oderwać od wstrząsanej majdanową rewolucją Ukrainy część terytorium, pewnie przypadkiem bardzo wiele znaczącą dla Rosjan. Władymir Władymirowicz Putin wyposażenie tych "autonomistów" wyjaśnił z właściwym sobie wdziękiem - zakupami w sklepie survivalowym. Świat to wykpił, organizacje międzynarodowe potępiły, Zachód wezwał do przesławnej i żenująco dyplomatycznej "deeskalacji". I Krym dla Ukrainy przepadł.

Przywołuję ten krótki opis nie po to, by wewnętrznie rezonować poczucie bezsilności. Piszę o tym, żeby zwrócić uwagę, że walczący o utrzymanie ukraińskiej państwowości politycy z Kijowa robili to wówczas głównie w Kijowie. Premier Jaceniuk jeździł też do Brukseli i Waszyngtonu, gromadząc niezbędne wsparcie. Jedno, czego zabrakło to... wyjazdu na Krym i wsparcia osaczonych tam rodaków.

Brak gestu

Nie musiałby tam jechać sam premier. Nie musiał jechać nikt oficjalnie. Ba, nie musiał misji wsparcia krymskich Ukraińców anonsować. Wystarczyło, by przyjechawszy stanął na nabrzeżu przed którymś z okrętów unieruchomionej przez zatopione statki ukraińskiej floty i oświadczył oblężonym marynarzom "Przyjechałem z Kijowa. Jesteśmy z wami." Wystarczyłoby, by do oblężonych przez zamaskowanych "separatystów" ukraińskich baz, pełnych wystraszonych poborowych, dotarł komunikat "reprezentujecie tu zaatakowane państwo, które o was pamięta".

Nikogo takiego nie było. Nawet jeśli podjęto próby wsparcia - nikt się o tym nie dowiedział, bo były nieudane. W takim stylu słaba ukraińska państwowość utraciła de facto Krym. Powtarzane za plecami Arsenija Jaceniuka w stolicach europejskich zdania "dlaczego my mielibyśmy was bronić, skoro wy sami się nie bronicie?" Nabrały szczególnej mocy. Władze w Kijowie okazały nie tylko słabość i brak skuteczności. To w starciu z tupetem i siłą Władymira Władymirowicza byłoby wybaczalne. Kijów porzucił jednak wiernych sobie żołnierzy i mieszkańców Krymu, i zapewne utracił wielką część ich zaufania.

Brak działań

Wydarzenia przyspieszyły, separatyści pojawili się na wschodzie Ukrainy i punktowo zaatakowali wybrane siedziby lokalnych władz. Nie napotkali oporu. Już samo to było kolejnym grzechem; wszyscy śledzący doniesienia, nie tylko w Kijowie, ale na całym świecie znakomicie wiedzieli, że to bardzo prawdopodobny rozwój wydarzeń. Nieprzypadkowo nagminnie powtarzano wisielczy dowcip "Z kim graniczy Rosja? Z kim chce! A z kim chce? Z nikim!". Brak oporu władz w opanowywanym przez bliźniaczo podobnych do tych z Krymu "separatystów" regionie to też nie wszystko.

Pełniący obowiązki prezydenta Ukrainy Ołeksandr Turczynow postawił tym, jak ich nazwał "terrorystom" ultimatum. Jeśli się poddadzą do wczoraj, do 8:00 rano - ujdą kary. Jeśli użyją broni - jak precyzował szef ukraińskiej służby bezpieczeństwa - zostaną zlikwidowani. Wszystkie te oświadczenia tradycyjnie wygłoszono w bezpiecznym Kijowie. Tymczasem na wschodzie i na całym świecie minęła 8:00 rano wczoraj, minęła 8:00 dziś - i nic. Zaopatrzeni w sklepach survivalowych zamaskowani młodzieńcy, nie niepokojeni przez nikogo zajmują kolejne siedziby lokalnych władz, p.o. Prezydenta Turczynow zapowiada kolejne kroki wielkiej operacji antyterrorystycznej, jakieś oddziały ukraińskie ponoć się przegrupowują - i nadal nic.

Równoprawną z powyższymi wiadomością dnia staje się podwyżka, jaką przyznał sobie Władymir Władymirowicz Putin. Może nawet bardziej znaczącą.

Niestety

Mimo że życzę Ukraińcom dobrze, przyszłość Ukrainy widzę w dość ponurych barwach. Słaba, tracąca autorytet u obywateli władza, porzucająca część z nich i nierealizująca własnych zapowiedzi to nie jest jedyny kłopot. Są gigantyczne problemy gospodarcze, nieprzystająca do innych niż wschodnie standardów struktura oligarchii, są powtarzane niepokojąco często opowieści, że w kraju, uzależnionym od rosyjskiego gazu "na full" odkręca się ogrzewanie, kiedy robi się gorąco - uruchamia się klimatyzację, a kiedy i to nie pomaga - otwiera się okna, nie wyłączając ani ogrzewania, ani klimatyzacji. Są potężne spory polityczno-oligarchiczne, są konflikty narodowościowe, jest ogromna rzesza mieszkających na Ukrainie Rosjan.

Kraje o podobnych problemach mogą z nich wybrnąć. Przy wsparciu życzliwych, bądź tylko zaniepokojonych rosnącą potęgą tego, kto na nie nastaje. Przy mądrej polityce i zachowaniu elementarnej jedności, jeśli nie narodowej, to choć państwowej. Przy szacunku dla pochodzących przecież z wyboru władz i przy zachowywaniu przez nie autorytetu.

Tego życzę Ukrainie.