Symbolika okupowania sali plenarnej Sejmu przez posłów opozycji jest doniosła i imponująca. Niestety nie wiem, co dokładnie symbolizuje.

Symbolika okupowania sali plenarnej Sejmu przez posłów opozycji jest doniosła i imponująca. Niestety nie wiem, co dokładnie symbolizuje.
Protestujący posłowie opozycji /Radek Pietruszka /PAP

Nie aż tak, nie tak

Podzielam potężne zastrzeżenia do słuszności i racjonalności zachowania marszałka Sejmu w ubiegły piątek - a to ono wywołało serię niedorzecznych zachowań niemal wszystkich posłów. Mam też fundamentalne wątpliwości w sprawie wiążącej mocy decyzji, podjętych potem przez część posłów w Sali Kolumnowej Sejmu. Ma je prezydent i musi je mieć każdy, kto choćby przelotnie otarł się o procedury parlamentarne. Jedno i drugie trudno mi jednak połączyć w sposób, który tam, gdzie powinien pojawiać się wniosek z rozumowania, pokazałby "trzeba kilka tygodni spędzić na sali Sejmu".

Szczerba w obradach, czyli spontan

Akcja podjęta w piątek przez opozycję wyglądała na spontaniczną odpowiedź na niedorzeczne działanie marszałka Kuchcińskiego. Nie mam podstaw, żeby sądzić, że ją planowano, bo plan musiałby się oprzeć na tym, że marszałek dostarczy do tego powodu i wykluczy z obrad posła Szczerbę, a to byłby absurd. Jak większość akcji spontanicznych, doraźna okupacja przemyślana została oszczędnie.

Oczekiwanie, że mający wyraźne kłopoty z adaptacją do swojej roli starszy pan po popełnieniu publicznie oczywistego błędu pozwoli się upokarzać przez przeciskanie się do oblężonego pulpitu, gdzie następnie publicznie się do błędu przyzna, nie było rozsądne. A na pewno nie miało większych szans na zrealizowanie, niż to co się stało - porzucenie pulpitu i przygotowanie sobie nowego, w Sali Kolumnowej. A na to już okupanci rady nie znaleźli, poza jednoczesnym okupowaniem sali plenarnej i podejmowaniem prób wejścia do kolumnowej - co też jest niekonsekwencją, bo nie da się skutecznie zrobić tych dwóch rzeczy naraz.

Skuteczność czy jałowość?

Od burzliwego piątku minęło kilka emocjonujących dni. Posłowie opozycji nie tylko przetrwali je na sali plenarnej, ale wręcz zapowiadają, że przetrwają tam do 11 stycznia, bo dopiero wtedy Sejm zbierze się ponownie. Warto sobie uświadomić, że to jeszcze trzy tygodnie, w tym święta Bożego Narodzenia, Sylwestra i ładnych parę dni później.

Co w tym czasie działoby się w Sejmie, gdyby nie okupacja sali? Kompletnie nic. Nie było zamiaru organizowania w tym czasie posiedzenia, na którym rządząca większość mogłaby odbić od okupantów mównicę i pulpit marszałka. Z punktu widzenia skuteczności w parlamencie dokładnie taki sam efekt okupanci osiągną spędziwszy święta i Sylwestra w domu i przychodząc do Sejmu 11 stycznia rano (przed posiedzeniem, które zaczyna się o 12:00), jak siedząc tam nieprzerwanie do tego dnia. Jest tylko jedna różnica.

Święta i Sylwester Męczenników

Jeśli opozycja zostanie w Sejmie do 11 stycznia, prawdopodobnie nie tylko cała Polska, ale i spora część świata obejrzy wzruszające obrazy: niedospanych posłów śpiewających kolędy w niedogrzanej zaciemnionej sali polskiego Sejmu, choinki wyświetlane na poselskich tabletach, relacje z podawania przez Straż Marszałkowską prezentów od małych dziewczynek dla rodziców-posłów, którzy walczą o demokrację, rozdzierających rozmów rozdzielonych kordonami policji rodzin przez telefon/Skype/krótkofalówkę, w Sylwestra skromne życzenia "zwycięstwa" i posypywanie się confetti, robionym własnoręcznie z projektów ustaw przeciwnika...

Widzowie tych obrazków nie będą raczej pytać "po co to?", ani nie zauważą "przecież to bez sensu, okupują salę, w której nie tylko nic się nie dzieje, ale też nikt nie planował, że będzie się działo". Po prostu wzruszą się ofiarnością i nieustępliwością polskich posłów, którzy swoje najbardziej rodzinne święta gotowi są poświęcić dla...

No właśnie - dla czego?

Poza przekazaniem w otoczenie takich obrazów - czemu będą służyć te Święta Męczenników? Jaka będzie ich rzeczywista skuteczność w osiąganiu celów, skoro te same cele można osiągnąć wracając po prostu do Sejmu 11 stycznia?

Kto potrzebuje poświęcenia przez garstkę posłów ich świąt? Demokracja? Obywatele? Być może, ale jeśli mowa o czymś dla nich realnym, to najwyżej jako kolejnego w naszym i tak kipiącym od nich życiu symbolu. Czego jednak symbolu? Męczeństwa? Nikt ich nie męczy ani nie zmusza. Twardej walki o prawo? Obywatele woleliby pewnie walkę skuteczną, demokracja - na pewno. Nieustępliwości? To byłoby trafne, gdyby ktokolwiek próbował ich nakłonić do ustąpienia.

Reasumując - warto wiedzieć, po co ofiarni posłowie opozycji siedzą i jeszcze trzy tygodnie zamierzają siedzieć w sali plenarnej Sejmu, skoro to nie ma praktycznego znaczenia. Nie pytam, czy warto, bo pewnie uznali, że tak, ale... Co tym osiągają, poza zwróceniem uwagi na swoje poświęcenie i wywoływaniem wrażenia, że demokracja i obywatele powinni im być wdzięczni?

Ten i ów obywatel i demokrata chciałby wiedzieć, czy mu to ich dobrowolne męczeństwo potrzebne.

Bo na razie nie jest pewien.