Przejrzałem złożone właśnie w Sejmie "Sprawozdanie ze stanu ochrony języka polskiego w latach 2010-2011. Rada Języka Polskiego przygotowała fascynujący dokument, pełen przykładów ministerialnego bełkotu i nieuctwa. Wynika z niego, że język polski powinien być chroniony znacznie lepiej. Zwłaszcza przed używającymi go urzędnikami.

Grupa znawców naszego języka poddała analizie poprawność tekstów, zamieszczanych na stronach internetowych kilku resortów. Nie nazbyt oddalonych od obywatela, jak np. resorty gospodarki, finansów czy skarbu, nie. Wybrano ministerstwa, po których należało oczekiwać pełniejszej komunikatywności i z pewnością bardziej zobowiązanych do staranności w przygotowywaniu przekazywanej treści, m.in. ministerstwa edukacji, kultury, nauki i szkolnictwa wyższego, a także powszechniej niż inne odwiedzanych - resortów pracy, zdrowia, środowiska i sportu. Wyniki są dość przerażające.

Na internetowych stronach polskich resortów nie prosi się, ani nie zgłasza, tylko się aplikuje. Niedobrze jest być pomysłowym, czy twórczym - lepiej jest być kreatywnym. Zapora wodna nie powinna być w złym stanie - lepiej brzmi, kiedy jest w złej kondycji. Zamiast poświęcić rozmowę jakiemuś tematowi lepiej mu ją dedykować. Kiedy coś w niej podkreślamy, lepiej to nazwać akcentowaniem, i to nie w czasie mówienia, ale podczas artykułowania. Omawiać nie sprawę, ale kwestię, najlepiej wiodącą i w obszarze, taką, która koresponduje z rekomendowanym priorytetem, adresowanym zgodnie z delegacją i formułą. Albo nawet filozofią wizji, albo wizją filozofii, jak kto woli. Jeśli te rady zastosujemy, będziemy nie tyle najlepsi, bo to niemodne, ale dzięki katalizowaniu procesu inteligentnego dochodzenia do consensusu - kultowi.

Wczytując się w bezwzględne dla urzędników cytaty, możemy natrafić na Barbórkę, która była w tym roku szczególnie mocno wpisana w sprawy klimatu (Ministerstwo Środowiska), proces, który zaskarbił sobie szeroki front krytyków i malkontentów wszelkiej maści (Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego), wyprowadzanie z bezdomności przez ścieżkę usamodzielnienia ekonomicznego, wyjście z szarej strefy niań i opiekunek a nawet pawilon, który przez cały rok podróżuje po państwach unii i przybliża idee wolontariatu, ponieważ wolontariat niejedno ma imię (wszystkie cytaty ze strony Ministerstwa Pracy i Polityki Socjalnej).

Nie sposób dostrzec u urzędników konsekwencji w używaniu dużych i małych liter. Nawet na tej samej stronie znajdziemy Ministra i ministra, Parafiadę i parafiadę, Euro i euro, a nawet Prezydencję i prezydencję. Prezydencja była zresztą przez wiele miesięcy przebojem językowym administracji, na co nie miało szans poczciwe polskie przewodnictwo, znaczące, dokładnie to samo, ale bez szczególnego błysku, jaki ma dla urzędnika pełna rozmachu i światowa Prezydencja.

Powyższych przykładów nie wyróżniłem ani kursywą, ani wytłuszczeniem, ani przez cudzysłów. Skoro są to cytaty z oficjalnych stron ministerstw, zobowiązanych ustawą do szanowania i ochrony języka polskiego - jest to przecież nie cudzy-, ale naszo-słów, niestety.

Raport Rady Języka Polskiego, zawierający te i inne przykłady na to, co zakompleksiony umysł potrafi wymyślić, żeby uchodzić za nowoczesny i światowy - liczy sobie 235 stron. Ciekawych różnic między tym, co jest, a tym, co być powinno - zapraszam do lektury.

Zwłaszcza autorów tekstów tam opisanych:

http://orka.sejm.gov.pl/Druki7ka.nsf/0/434A82AADD7AEFA8C1257B0A003C7412/%24File/1083.pdf