Dokładnie dwa lata temu Bronisław Komorowski zdobywając 53 proc. głosów wygrał drugą turę wyborów prezydenckich. Od tego czasu tańczy na linie, rozciągniętej między poparciem PO a sympatią wszystkich Polaków. Niezbyt efektownie, ale efektywnie.

Jak dotąd, mimo licznych gaf, prezydentowi udało się nie utracić ani jednego, ani drugiego. Być może dzieje się to jednak kosztem autorytetu urzędu prezydenckiego. Mało kto nazwałby dziś Bronisława Komorowskiego postacią charyzmatyczną i wyrazistą, graczem wielkiego kalibru na politycznej scenie. Dziś akurat prezydent odwiedza Ciechocinek, i ktoś złośliwy mógłby powiedzieć, że to ładny opis sposobu sprawowania przez niego urzędu.

W ciągu dwóch lat Bronisław Komorowski złożył w Sejmie ledwo osiem projektów ustaw, zawetował dwie - o nasiennictwie i Akademii Lotniczej w Dęblinie. W kontrowersyjnych sprawach większej wagi prezydent unikał otwartej konfrontacji z Sejmem i kierował wątpliwe rozwiązania do Trybunału Konstytucyjnego.

Tak było choćby w wypadku zamiaru zwolnienia co dziesiątego pracownika administracji.

Prezydent chętnie konsultuje, w czym pomagają mu liczne ciała doradcze. Konsultacje te zgrabnie podsumowuje jednak to, co wynikło z burzliwej dyskusji nt. podpisania przez Polskę ACTA; Bronisław Komorowski oświadczył po niej, że nie jest w stanie ocenić, czy ACTA jest umową dopuszczalną i korzystną dla Polski (!). Decyzję w tej sprawie podjął ostatecznie premier.

Do tego właśnie sprowadza się opis politycznej sytuacji Bronisława Komorowskiego, który musi pokazywać, że nie wszystkie działania rządu mu się podobają, jednocześnie nie zrażając do siebie rządu, który te działania przeprowadza. Na pokazywaniu się jednak często kończy. Ustawę emerytalną Prezydent wnikliwie skonsultował i podpisał. Ustawę o zgromadzeniach publicznych - sam zaproponował.

Dla szerokiej publiczności zaś prezydent odwiedza Ciechocinek, przyznaje w ciągu dwóch lat ćwierć miliona odznaczeń, nadaje odznaczenia załodze Boeinga kpt. Wrony, Wojciechowi Młynarskiemu, Muńkowi Staszczykowi, prostuje słowa Baracka Obamy nt. "polskich obozów śmierci" i z pewnym upodobaniem organizuje posiedzenia Forum Debaty Publicznej i reaktywowanej przez siebie Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Nazwy tych ciał brzmią zaś dostatecznie podniośle, by nie dociekać, jakie jest ich faktyczne znaczenie.

Obdarowując Pana Boga świeczką, a diabła ogarkiem Bronisław Komorowski niewielkim kosztem osiąga to, co dla prezydenta liczącego na reelekcję najważniejsze - spore szanse na wygraną w wyborach za trzy lata. Bojkotujący wszystko, czego sam nie organizuje prezes PiS, skonfliktowany z zakompleksionym na jego tle Zbigniewem Ziobro jedynie mu w tym pomagają. Maskując swoimi coraz bardziej pociesznymi licytacjami "kto jest bardziej przeciw" faktyczną stagnację w Pałacu Prezydenckim.

Efekty dwóch lat tego udanego tańca na linie widać zaś w ostatnich badaniach OBOP, dotyczących ewentualnego poparcia w wyborach prezydenckich. Bronisław Komorowski może liczyć na głosy 43 proc. Polaków. To więcej niż wszyscy trzej kolejni pretendenci do prezydentury razem wzięci; Jarosław Kaczyński - 18 proc., Zbigniew Ziobro - 15 proc. i Janusz Palikot - 9 proc. Poparcie dla panów Millera i Pawlaka zjechało zaś do poziomu Janusza Korwin-Mikkego - 4 proc.

Kiedyś mówiono za Kornelem Makuszyńskim "Polityka? Od polityki to ja mam Piłsudskiego!". To, że dziś o prezydencie Komorowskim raczej tak nikt nie powie jest paradoksem także dlatego, że Komorowskiemu to najwyraźniej służy.