Obserwując imponujący spektakl, w którym członkowie rządu podsumowują kolejno swoje roczne dokonania nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niezupełnie tak się z rządem umawialiśmy. Nie chodzi nawet o wiarę w zweryfikowane przez rzeczywistość zapowiedzi wyborcze zwycięskiego PiS. Chodzi o coś znacznie bardziej konkretnego - zapowiedzi samej Beaty Szydło, wygłoszone przez przed rokiem w exposé jej gabinetu.

Obserwując imponujący spektakl, w którym członkowie rządu podsumowują kolejno swoje roczne dokonania nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niezupełnie tak się z rządem umawialiśmy. Nie chodzi nawet o wiarę w zweryfikowane przez rzeczywistość zapowiedzi wyborcze zwycięskiego PiS. Chodzi o coś znacznie bardziej konkretnego - zapowiedzi samej Beaty Szydło, wygłoszone przez przed rokiem w exposé jej gabinetu.
Premier Beata Szydło /PAP/Jacek Bednarczyk /PAP

18 listopada pani premier deklarowała zamiary rządu już po fali euforii, wywołanej zwycięstwem wyborczym. Występowała w roli poważnego męża stanu opisującego, co zrobi jej gabinet. Kiedy to robiła pominęła jednak całą masę działań przez rząd - jak dziś wiemy - bez zapowiedzi prowadzonych, a opisała mnóstwo takich, których rząd nie podjął.

5 zamiarów na 100 dni

Najbardziej konkretne zapowiedzi dotyczyły tego, co rząd miał zrobić w pierwszych stu dniach działania. Było ich pięć: 500 złotych na dziecko (począwszy od drugiego), obniżenie wieku emerytalnego, podniesienie kwoty wolnej od podatku do 8 tys. złotych, bezpłatne leki dla osób powyżej 75 roku życia i podniesienie minimalnej stawki za pracę do 12 zł za godzinę.

W zapowiedzianym przez samą panią premier terminie (nikt na niej tego terminu nie wymuszał) z 5 powyższych zapowiedzi zrealizowano jedną - niewątpliwy sukces rządu, program 500+. Po terminie - dwie kolejne; wywołującą zawód skromnym zakresem darmowych leków obietnicę bezpłatnych leków dla osób 75+ i podniesienie minimalnej stawki godzinowej. Ta ostatnia zmiana wejdzie jednak w życie dopiero w przyszłym roku.

Pozostałych dwóch z pięciu zapowiedzianych zadań rząd Beaty Szydło nie zrealizował. Ani w terminie, ani poza nim. Obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn omawiana na obecnym posiedzeniu przez Sejm jest inicjatywą Prezydenta. Projekt trafił do Sejmu w listopadzie ubiegłego roku, jego pierwsze czytanie odbyło się w grudniu, a potem nastąpiło dziwaczne leżakowanie: rząd przysłał do Sejmu stanowisko w jego sprawie dopiero 25 lipca. Nie tylko więc swojej zapowiedzi o załatwieniu sprawy w pierwszych 100 dni urzędowania nie zrealizował, ale do podjętej przez Prezydenta inicjatywy w tej samej sprawie odniósł się długo po terminie, w którym sam deklarował, że sprawę załatwi.

A podniesienie do 8 tysięcy złotych kwoty wolnej od podatku to najzwyklejsza mrzonka. W tej sprawie Prezydent również wniósł własny projekt ustawy, również w listopadzie ubiegłego roku - przepisy miały wg niego wejść w życie w 2016. Nie weszły. Pierwsze czytanie projektu również odbyło się w grudniu, sprawa trafiła do sejmowej komisji finansów - i nic. Tkwi tam od blisko roku, a okazjonalnie odpytywani o losy projektu ministrowie gubią się w przeróżnych koncepcjach z zakreślaniem coraz dalszych terminów i rozmiękczaniem prostej regulacji na stopniowe dochodzenie do obiecanego przez Beatę Szydło podniesienia do 8 tysięcy kwoty wolnej od podatku i to w ciągu pierwszych 100 dni działania.

Zamiast zapowiedzi

Działania rządu w ciągu mijającego roku różnią się od zapowiedzi na tyle istotnie, że exposé pani premier wydaje się dziś wystąpieniem historycznym, ale dotyczącym rzeczywistości równoległej, która jednak nie nastąpiła.

Poza sukcesem programu 500+ pierwszy rok działania gabinetu Beaty Szydło zapamiętamy jako mozaikę chaotycznych poczynań naszej dyplomacji, zdumiewających zwrotów akcji wywołanych wypowiedziami szefa MON (wcale nie tego, którego jako szefa MON pani Szydło jako kandydatka na premiera przedstawiała), uporczywe brnięcie w spór o Trybunał Konstytucyjny, rewolucyjne odzyskanie Służby Cywilnej, popisy tupetu w działaniach legislacyjnych, odwrócenie poczynań poprzedników (od reformy edukacji po procedurę karną), wreszcie skonfliktowanie Polski z szeregiem instytucji międzynarodowych - od Komisji Weneckiej, przez Europejską po agendę ONZ i kilka dość istotnych krajów. Tego wszystkiego pani premier w exposé nie zapowiadała.

Beata Szydło nie wspomniała przed rokiem o tworzeniu Obrony Terytorialnej wyposażonej w tysiące dronów, mówiąc o znacznych inwestycjach w uzbrojenie nie dopowiedziała, że po roku polskie wojsko nie będzie miało pojęcia, skąd i kiedy weźmie śmigłowce, a pewny będzie tylko zakup samolotów do przewozu VIP-ów. Nie padło nazwisko "Misiewicz", które w opinii publicznej symbolizuje dziś nie tylko nader asertywnego rzecznika ministra, ale przede wszystkim zjawiska związane z umiarkowaną kompetencją i nieumiarkowanym kumoterstwem w obsadzie stanowisk w spółkach.

Fikcja i rzeczywistość

Jakikolwiek obraz pierwszego roku działania rządu Beaty Szydło mają dziś w sobie obywatele, dość poważnie różni się on od tego, co deklarowała przed rokiem pani premier. Znamienne, że poza programem 500+ od deklaracji pani premier sprzed roku poważnie różni się też dzisiejsze podsumowanie działań rządu.

Jak rzeczywistość od rzeczywistości równoległej, choć niedoszłej.