Nie minął nawet tydzień od czasu, kiedy powszechnie wytykano premierowi i rządowi oddanie inicjatywy politycznej, a już premier i członkowie rządu wywołali przesyt i niechęć tym, że jest ich pełno wszędzie i zawsze. To oczywiście dobrze, że kontaktują się ze społeczeństwem. Czy jednak nie można tego robić z umiarem, a regularnie?

Zobacz również:

Najpierw mieliśmy kilka tygodni namaszczonego skupienia, marsowych min i tajemniczych zapewnień.  Premier wszystko powie we właściwym czasie, w tzw. drugim (właściwie trzecim) exposé. Opozycja nawystawiała kandydatów na premiera. Zorganizowała kilka manifestacji, debat, bez liku konferencji - rząd milczał. Potem nastąpiło zapowiadane exposé, oszałamiające rozmachem zapowiadanych do wydania sum, chwila oddechu - i jazda!

Ministrowie finansów i skarbu (cóż za znaczące imię nosi w tym kontekście minister Budzanowski) w sobotę obwieścili, jak udało im się, jak to nazwał Grzegorz Schetyna "wymyślić" setki miliardów złotych. W niedzielę o swoich planach ich zgromadzenia i wydania opowiedzieli ministrowie Bieńkowska i Nowak. Dziś z niemniejszym zaangażowaniem oddawali się wydawaniu pieniędzy ministrowie edukacji i polityki społecznej... Biedny prof. Gliński i jego tabelki zginęły gdzieś przytłoczone słowotokiem spod billboardu "Nie róbmy polityki - róbmy dzieci!"

Debata publiczna zamieniła się w dyktat natarczywości, z jaką politycy wpychają się do każdego urządzenia, zdolnego do transmisji, lub choć rejestrowania ich słów na potrzeby opinii publicznej. Trwające godzinami konferencje gonią konferencje, przetykane od czasu do czasu występami w programach publicystycznych. Mam wrażenie, że powoli przestaje mieć znaczenie treść, ustępująca po prostu masie.

Choćby znakomicie przygotowana prezentacja pani minister edukacji, ładnie opisująca wydanie sumy miliarda 700 milionów na opiekę przedszkolną w roku 2016 - upada nagle pod zwykłą logiką oczywistego pytania: "Ile właściwie miejsc w przedszkolach trzeba stworzyć, jeśli w 2014 państwo ma zapewnić w nich miejsce dla wszystkich czterolatków?"

Pytanie nie jest ani trochę perfidne. MEN wie, ile jest dziś miejsc w przedszkolach. Wie też, ile dzieci ma obecnie dwa lata. Może z tego wyspekulować, że za dwa lata wszystkie one zapewne będą czterolatkami, zatem odpowiedź na tak postawione pytanie nie powinna nastręczać trudności. A jednak nastręcza. I tego, że państwo zobowiązało się właśnie do stworzenia w przedszkolach jakieś 100 tysięcy miejsc, których dziś nie ma - trzeba dochodzić samemu.

Masa słów przytłoczyła niestety ich treść. Jak długo tak będzie, tak długo wnioski z tych słów będą nieczytelne. Plan działań rządu na najbliższe dni to zaś zapewne premier na boisku, premier w szkole i kolejni ministrowie na konferencjach. Proponuję wszystkiego, co mówią wysłuchać, ale z wnioskami zaczekać. Do czasu przeanalizowania, co ten słowotok w sobie kryje.