Zamiast prostego sprawdzenia certyfikatu szczepień i możliwości przesunięcia do innej pracy osób zagrażających innym - skomplikowana procedura odszkodowań od zakażających dla poszkodowanych. Pomysł posłów PiS na rozwiązanie problemu weryfikacji przez pracodawców osób stwarzających zagrożenie nie daje żadnej szansy na ograniczenie pandemii.

Jeszcze w ubiegłym tygodniu dotyczący weryfikacji szczepień projekt ustawy "lex Hoc" uznawany był przez ministra zdrowia za kluczowy dla opanowania V fali pandemii. Dziś projekt wylądował już w koszu - posłowie PiS zastąpili go złożonym wczoraj wieczorem w Sejmie projektem ustawy antycovidowej, który o szczepieniach nawet nie wspomina. Zawiera za to opis pogmatwanych i długotrwałych, a przy tym niejasnych i pozbawionych konkretów procedur, zmierzających do rozwiązania problemów przy pomocy odszkodowań.

Jak miałoby to działać?

Pracodawca nie musiałby, a jedynie mógłby żądać od pracownika przedstawienia w ciągu 48 godzin "informacji o posiadaniu negatywnego wyniku testu" na Covid-19. Nie chodzi więc o poświadczenie szczepień, i jeśli obowiązek zostanie w firmie wprowadzony - dotyczyłby zarówno osób szczepionych, jak nieszczepionych. Na dodatek przepisy nie wymagają okazania samego wyniku testu, a jedynie "podania informacji".

Odszkodowanie za zakażenie

Jeśli któryś z pracowników zostałby zakażony i miałby podejrzenia, że doszło do tego w pracy - mógłby złożyć wniosek o wypłatę 15 tys. złotych odszkodowania - przez osoby, które podejrzewa o zakażenie. Pracodawca, który wcześniej nie zbierał informacji o testach wśród załogi musiałby odszkodowanie zapłacić sam. Taki, który te dane zbierał, ma tydzień na sprawdzenie w nich, kto nie informował o negatywnym teście i kolejne 3 dni na przekazanie wniosku poszkodowanego wojewodzie. Wojewoda wszczynałby wtedy odpowiednie postępowanie i wydawałby decyzję o obowiązku zapłaty odszkodowania przez domniemanego sprawcę.

...nierealne

Strona niezadowolona z decyzji wojewody, czyli zarówno zarażony wnioskodawca jak zobowiązany do zapłaty odszkodowania podejrzany o sprawstwo, mogliby zaskarżyć decyzję wojewody do sądu administracyjnego. Sprawa mogłaby więc trwać nawet lata.

Cała ta procedura w żaden sposób nie wpływa na sytuację pandemiczną przedsiębiorstwa, a zasądzenie odszkodowania jest bardzo mało prawdopodobne, bo wymagałoby udowodnienia podejrzeń, że do zakażenia doszło w zakładzie pracy a nie w tramwaju czy windzie poza nim, i że sprawcą zakażenia była akurat ta osoba, którą o to posądzono.

Nie jestem psychiatrą

Odszkodowania może też żądać pracodawca, ale tylko jeśli dowiedzie, że zakażenie pracowników "istotnie utrudniło" działanie jego firmy.

Projekt nie wyjaśnia, co i na jakiej podstawie można uznać za utrudnienie "istotne", ani kto miałby to oceniać. Także ta procedura może potrwać lata i w żaden sposób nie ogranicza skali pandemii.

W tym czasie podejrzany o roznoszenie wirusa spokojnie pracuje tam gdzie zawsze - nowe przepisy nie dają podstaw do przesunięcia go na inne stanowisko, choć oczekiwali tego przedsiębiorcy.

Zapytany o opinię na temat proponowanych przez posłów przepisów lekarz wymówił się od jego oceny krótkim: "nie jestem psychiatrą".

Testowanie niewykonalne

Projekt przyznaje każdemu pracownikowi uprawnienie do nieodpłatnego, finansowanego przez NFZ testu raz w tygodniu. Przy prawie 17 milionach zatrudnionych mogłoby oznaczać konieczność testowania do 2,5 miliona osób dziennie, a możliwości systemu nie przekraczają 200 tysięcy testów dziennie.

Pomysł jest nie tylko nierealny, ale też kompletnie niespójny z właśnie wprowadzoną możliwością nieodpłatnego testowania w aptekach.