Kiedy zapytałem, dlaczego wyborcy dają sobie wciskać kit, odpowiedź brzmiała - bo dziennikarze dali się urobić. Nie pytają o to, co trzeba, ale pokornie słuchają, co się do nich mówi. To prawda taka sama jak twierdzenie, że bredzący minister ignorujący pytania ma rację, bo przecież jest ministrem.

To dość osobiste. Zapytani, dlaczego nie reagują na jawne kłamstwa ludzie odpowiadają: bo dziennikarz nie dopytał, nie przycisnął, nie wymógł". Kiedy jednak dziennikarz zestawia to, co wynika z wypowiedzi polityka z tym, co polityk rzeczywiście robi, ci sami ludzie natychmiast wynajdują okoliczności łagodzące - bo poprzednicy, bo rynek, bo ktoś powiedział, bo nieprawda.

We wszystkich tego typu wypowiedziach pobrzmiewa zaś konfrontacyjny ton" "oczekiwałem, że jako dziennikarz zbadasz to a to. A zamiast tego pokazujesz mi tylko, co ci powiedzieli ci krawaciarze".

A co pokazać?

Kiedy spojrzeć na powszechnie aprobowaną funkcję, jaką sprawuje prasa, widzimy przede wszystkim dostarczanie informacji. Nie ich interpretowanie, nie zestawianie, porównywanie, odnoszenie do rzeczywistości. Mimo że dziennikarze to jednak robią, to również staje się głównym zarzutem wobec nich. "A gdzie byłeś, kiedy Platforma, a co robiłeś, kiedy SLD..." - tego typu pytania usłyszał chyba każdy z "pismaków", jak ich nazywa tzw. zdrowy trzon uczestników debaty publicznej. Takie postawienie sprawy znakomicie ułatwia kontestowanie wszelkich informacji; "nie pokazałeś nam kontekstu!" - wyją krytycy, "schowałeś się za faktami, zamiast jasno podać ich znaczenie!"

Czyli co?

Na miarę naszych umiejętności (można o nich dyskutować) pokazujemy Wam rzeczywistość, jaką widzimy. Staramy się dotrzeć do prawdy, mimo oczywistych kłamstw osób publicznych, nieodpowiadania na jasne pytania przez urzędy, ministrów i Trybunały, idiotycznego odpowiadania na pytania inne niż zadane i oczywistego łamania prawa przez resorty, urzędy, Sejm, Senat i inne instytucje. Nikt tak często jak my nie spotyka się z kłamstwami, a mimo to oczekujecie od nas, dziennikarzy, wystawania pod domami polityków, odpytywania ich w sprawach, na które ktoś zwrócił uwagę 10 minut wcześniej, i jednocześnie pogłębionych analiz tego, co politycy wymajaczyli w bliżej nieokreślonych zespołach w toku wieloletnich prac. Chcecie jednocześnie syntezy i analizy. Chcecie podsumowania i drobiazgowego roztrząsania faktów i interpretacji, a na dodatek odniesienia tego wszystkiego do zrozumiałych, jednostkowych przypadków.

Niedoczekanie!

Nie ma mowy o tym, żebyście to dostali. Możemy wam dostarczyć fakty - do tego jesteśmy zobowiązani. Możemy je zestawić z innymi, podobnymi - to już publicystyka. Ale nie jesteśmy upoważnieni do ich oceniania. To już wasza sprawa - odbiorców; czytelników, słuchaczy, widzów. Nie damy się sprowadzić do roli gladiatorów, których obserwujecie, i na tej podstawie oceniacie, kto wygrywa i kto ma rację. Gladiator może wygrać albo przegrać - to jednak nie oznacza, że miał albo nie miał racji. Wygrana bądź przegrana to tylko projekcja tego, czy walczący był wystarczająco silny, żeby dowieść swojej racji. My jesteśmy silni tylko waszym wsparciem. Jeśli zamiast niego czujemy zwątpienie - zostawiamy pole sprzedającym wam przekazy dnia karnym  matołkom, którzy się pod nas, dziennikarzy, podszywają.

Oni mają etaty takie jak my, w umowach o pracę mają wpisane "dziennikarz". Mają swój związek, zobowiązania i wpływy. Często mylicie nas z nimi.

Lenistwo obywatelskie

Powiedzcie szczerze - jak często zdarzyła wam się refleksja: "nie pomyślałem o tym tak, jak przedstawił to dziennikarz, którego tekst akurat przeczytałem"? Albo: "czy medium, na którym opieram swoją opinię - powiedziało mi już, co mam o tym myśleć?"

Właśnie w tym rzecz.

Może zamiast oczekiwania, że medium, które śledzicie, potwierdzi waszą opinię - nie powinniście sformułować własnej? Nie czekać na narrację, którą wam podsunie, ale opierając się na faktach - stworzyć własną?

Bo dziennikarz nie musi być gladiatorem, malowniczo walczącym o prawdę w waszym i imieniu. On robi co może, ale to wy dzięki niemu decydujecie, co tą prawdą jest.