To co, wydarzyło się w Krakowie przypomina sceny z przedmieść Neapolu opisane przez Roberto Saviano w "Gomorrze". Kibolskie komando w biały dzień morduje członka konkurencyjnej grupy. Oczekuję, że moje państwo odpowie zdecydowanie na bandytyzm na stadionach i poza nimi. I nie wpadnie na pomysł zalegalizowania ustawek, co zaproponowała redakcyjna koleżanka.

Jestem ZA kibicowskimi ustawkami! wyznała na blogu Małgosia Steckiewicz. Zgodnie z oczekiwaniami wzbudziła kontrowersje. Jej pomysł spodobał się wielu komentującym wpis oraz na profilu rmf24.pl na Facebooku.

Podobnie jak Gosia nie widzę nadziei na szybką poprawę sytuacji. Ale nie zgadzam się, że legalizacja ustawek pomoże w walce z kibolami. Byłoby to rozwiązanie demoralizujące i nieskuteczne.

Państwo nie może przymykać oczu nawet na najmniejsze łamanie przepisów. Kłania się teoria rozbitej szyby. I zgodnie z nią oraz doświadczeniami programu "zero tolerancji" należy zacząć od ulicznych grafitti. Takich jak to:

Ten ohydny napis przez długie miesiące "zdobił" jeden z murów w centrum Krakowa. Długo nie przeszkadzał nikomu z nas: przechodniom, kierowcom, mieszkańcom okolicznych kamienic oraz modlącym się w kościele mieszczącym się za tym murem. Klientom sklepów i prostytutek z pobliskiego placu Biskupiego też nie.

"Zero tolerancji" stosuje się nie tylko wtedy, gdy bezpośrednio zagrożony jest "szary obywatel". Bo i jego, w ten czy inny sposób, może dotknąć bójka krewkich chuliganów. Nawet zorganizowana w odludnym miejscu. Małgosiu, nie mamy gwarancji, że sfrustrowany (bądź naładowany energią) uczestnik ustawki, nie wyżyje się na zaparkowanym przy ulicy aucie. Nie wiemy, jak zachowa się, gdy zwrócisz mu uwagę, że wbrew zakazowi pali w tramwaju, bądź wydziera się w autobusie.

"Zero tolerancji", wbrew powszechnemu mniemaniu, nie polega na sadzaniu za kraty lub, trzymając się retoryki z forum, wysyłaniu do kamieniołomu, każdego graficiarza. Nieodłącznym elementem programu jest nieuchronna kara, ale adekwatna do przewinienia. Państwo nie jest i nie może być zamaskowanym bandytą. Nie może wejść w jego buty i chwycić za maczetę. Zemsta nie jest metodą rozwiązywania problemów.

W programie "zero tolerancji" nie ma miejsca na bezwzględnego szeryfa, czy Brudnego Harry'ego. Takie postawy rodzą bowiem chęć odwetu. Pisałem o "państwie", ale skuteczna walka z bandytami oparta jest na współdziałaniu różnych instytucji publicznych, organizacji pozarządowych i klubów.

Nie jest tajemnicą, że władze niektórych polskich klubów oddały trybuny w ręce kiboli. Być może przyświecały im dobre intencje, mieli nadzieję na udobruchanie chuliganów. Tyle, że stracili nad tym kontrolę. A gra nie idzie o serpentyny, kartoniady i przyśpiewki. Tam stawką są ciężkie pieniądze.

Warto przypomnieć historię fanatycznych grup kiboli Barcelony. Przywileje nadane Boixos Nois przez byłego prezesa Joana Gasparta posłużyły do rozkręcenia handlu narkotykami na Camp Nou. Kiedy kolejny prezes Joan Laporta wydał wojnę gangom, te zagroziły mu śmiercią. Nie ugiął się.

"Zero tolerancji" nie oznacza "zero kosztów". Wręcz przeciwnie, o czym polscy piewcy często zapominają. Ale to inwestycja w to, że paronastoletni autor "niewinnego grafitti" "J…ć żydów sk…w" czy "Śmierć wiślackim k…m" nie zrobi kolejnych kroków na drodze, która może zakończyć się "wżenieniem kosy" szefowi szalikowców przeciwnej drużyny.