Siatkarz plażowy Mariusz Prudel podkreślił, że osiągnięcie jednego z celów, jakim było wygranie turnieju World Tour nie sprawi, że on i Grzegorz Fijałek stracą motywację do dalszej pracy. "Nie osiądziemy na laurach" - zapewnił po niedzielnym triumfie w Hadze.

To nie jest tak, że dziś "odfajkowaliśmy" jedno z założonych zadań. Ten sukces jeszcze bardziej nas zmobilizuje - powiedział Prudel (TS Volley Rybnik). W niedzielę z Fijałkiem (UKS SMS Łódź) pokonali w decydującym spotkaniu World Tour Grand Slam w Hadze Amerykanów Phila Dalhaussera i Seana Rosenthala 2:1 (21:18, 13:21, 15:13).

28-letni siatkarz zaznaczył, że dla niego nie liczyło się, iż wcześniej wraz z boiskowym partnerem trzy razy przegrali w finale imprezy tej rangi.

Bardzo się cieszymy z tego zwycięstwa, ale nasza radość nie jest większa ze względu na to, że w trzech poprzednich podejściach się nie udało. Nieważne, jak długo trzeba było czekać. Fajnie po prostu, że teraz wygraliśmy. Każdy występ w finale jest odrębną sprawą
  - zastrzegł.

Zwrócił uwagę, że rywale byli wymagający i nie ułatwiali zadania. Jak podkreślił, kluczowa była dobra postawa jego i Fijałka.

Zapracowaliśmy na zwycięstwo dobrą własną grą. W finale nie można już trafić na kogoś słabego, spotykają się w nim dwie najlepsze na danym moment pary. Zagraliśmy dobrze, nie popełnialiśmy niewymuszonych, głupich błędów. Nie jest jednak tak, że było idealnie. Na pewno będą jakieś uwagi, choć w tym temacie więcej można powiedzieć później, po dokładnej analizie z trenerem. Z perspektywy boiska nie wszystko widać
- dodał.

Dalhaussera i Rosenthala biało-czerwoni pokonali miesiąc temu, w półfinale turnieju WT w Moskwie. Prudel przyznał, że byli z Fijałkiem dobrze przygotowani pod względem taktycznym do niedzielnego meczu z Amerykanami.

Nie da się tego opowiedzieć w skrócie i prostym, zrozumiałym dla wszystkich językiem. Chodziło o mnóstwo szczegółów, zebrałaby się ich duża kartka. To, że mieliśmy rywali rozpracowanych i wiedzieliśmy o ich ulubionych zagraniach, tak naprawdę nic nie znaczy. Trzeba było przede wszystkim samemu pokazać się z dobrej strony - zastrzegł.

Zawodnik TS Volley Rybnik przyznał, że przed decydującym tie-breakiem najważniejsze było, by nie rozpamiętywać gładko przegranego drugiego seta.

Przeciwnikom dobrze wtedy szło, mieli też trochę szczęścia, bo kilka razy piłka przeszła na naszą stronę po siatce. Takie momenty się zdarzają. Trzeba je przeczekać i liczyć, że dobra passa rywali się wreszcie skończy. Tak też było dziś
- analizował.

Prudel i Fijałek w niedzielę po raz kolejny zapisali się w historii polskiej siatkówki plażowej. Przed nimi nie tylko żaden biało-czerwony duet nie wygrał turnieju WT, ale też nie wywalczył medalu mistrzostw Europy (rok temu zdobyli brąz) oraz nie wystąpił w turnieju olimpijskim (w Londynie dotarli do ćwierćfinału).

Miło być pierwszą polską parą, która dochodzi to takich wyników. Szczerze mówiąc jednak, nie przywiązujemy do tego dużej wagi. Nie porządkujemy też naszych sukcesów wedle jakiejś hierarchii. Każde zwycięstwo jest ważne
- podkreślił.

Rok temu podopieczni słowackiego trenera Martina Olejnaka w rozgrywanej w Hadze imprezie cyklu World Tour zajęli trzecie miejsce. W żadnym innym miejscu dwukrotnie nie stanęli na podium.

Nie określiłbym, że ten turniej jest dla nas szczęśliwy. Sukces bierze się przede wszystkim z ciężkiej pracy. Choć może coś w tym jest, że dobrze nam się tu gra
- dodał 28-letni siatkarz.

Podczas niedzielnego finału na trybunach można było zobaczyć sporo kibiców z biało-czerwonymi flagami.

Czuło się ich wsparcie. To nie była nasza rodzina czy znajomi, tylko mieszkający w Holandii Polacy. W poprzednim sezonie też mogliśmy na nich liczyć - zaznaczył Prudel.

Sukces w Hadze przyszedł po dwóch słabszych występach w norweskim Stavanger i szwajcarskim Gstaad. W obu turniejach zakończyli występ na fazie grupowej. W pierwszych z zawodów rozegrali tylko jedno spotkanie, po czym wycofali się.

Przyczyną była choroba Grześka. W Gstaad przegraliśmy z kolei jeden z meczów dość niefortunnie, choć graliśmy dobrze. Czuliśmy, że wracamy do wysokiej formy i szkoda, że już wtedy nie było lepszego wyniku. Lepiej jednak później niż wcale - zakończył 28-letni blokujący. 

(jad)