"Grałem regularnie przez ostatnie dwa sezony i fakt, że nie wystąpiłem w trzech ostatnich meczach, nie świadczy, że jestem gorszym zawodnikiem, a moja forma drastycznie się załamała. Nie. Jestem pewny swoich umiejętności i wiem, na co mnie stać" - podkreślił bramkarz PSV Eindhoven Przemysław Tytoń, przebywający obecnie na zgrupowaniu polskiej kadry. Zapewniał, że zapomniał o kłopotach w klubie, gdzie ostatnio jest rezerwowym.

We wrześniu Tytoń wystąpił w dwóch pierwszych spotkaniach eliminacji mistrzostw świata z Czarnogórą (2:2) i Mołdawią (2:0), ale później stracił miejsce w podstawowym składzie swojego holenderskiego klubu.

Teraz polski golkiper zapewnił, że do decyzji trenera PSV Dicka Advocaata podchodzi ze spokojem i dystansem. Życie szybko biegnie do przodu, a życie piłkarza szczególnie. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale nie można za długo rozpamiętywać różnych sytuacji. Trzeba iść dalej, patrzeć do przodu. I tak staram się robić - podkreślił.

Stwierdził jednak, że nie wie, co zdecydowało o tym, że stracił miejsce w podstawowej jedenastce drużyny z Eindhoven. Trener o tym ze mną nie rozmawiał, po prostu zakomunikował zespołowi swoją decyzję. I z tego, co wiem, nie wypowiadał się nigdzie na ten temat. Nie wiem, skąd wzięły się informacje w mediach, że mam jakiś uraz psychiczny po kontuzji głowy. Przecież to było rok temu, a później zagrałem wiele meczów i nikt nie widział problemu. Ja też nie. Zresztą w dalszym ciągu czuję się fantastycznie - zaznaczył. Jak dodał, wierzy, że sytuacja w klubie szybko się zmieni i wróci do składu.

"Jestem potrzebny reprezentacji"

Tytoń nie ma też wątpliwości, że jest potrzebny reprezentacji. Świadczy o tym powołanie do kadry. Gdyby było inaczej, nie byłoby mnie na zgrupowaniu - stwierdził.

Spokojnie wypowiadał się o pojawieniu się na zgrupowaniu Tomasza Kuszczaka, który również ma nadzieję na występ w prestiżowym meczu przeciwko Anglii. To jasne, że każdy z nas chce grać, ale może tylko jeden. Rolą trenera jest podjąć decyzję, która jednego z nas ucieszy, a drugi będzie musiał się z nią pogodzić - stwierdził golkiper.

"Mam nadzieję, że po meczu z Anglią wszyscy będziemy w dobrych humorach"

Rywala (reprezentacji Anglii) nikomu rekomendować nie trzeba. Co pozycja, to gwiazda. Na szczęście nie zawsze liczba gwiazd w zespole decyduje o zwycięstwie, czasem bez nich też można wygrać mecz. Wystarczy mądra taktyka, zaangażowanie, łut szczęścia. Mam nadzieję, że po spotkaniu z Anglią i kibice, i my będziemy w dobrych humorach - mówił, przyznając jednak, że jego zdaniem, Anglia jest faworytem "polskiej" grupy eliminacyjnej. Oni przyjadą do Warszawy po trzy punkty. My jednak przystąpimy do meczu bez presji, że musimy wygrać, co może nam tylko pomóc. Liczę na dobry rezultat. Jaki? To zależy też od tego, jak się mecz ułoży. Czasem można być zadowolonym z remisu, nieraz zwycięstwo się traci w ostatnich sekundach i jest niedosyt - stwierdził.

Przyznał też, że mecze z Anglią są wyjątkowe i magiczne: Zawsze były to wielkie wydarzenia, na boisku było mnóstwo walki, zacięcia, ale gorzej było z wynikami. Pamiętam mecz na starym Wembley, kiedy przegraliśmy 1:3 po trzech golach Scholesa. Byłem wtedy jeszcze mały, ale utkwiło mi, że to było piękne widowisko. Teraz przed własną publicznością mamy więcej szans.

Polscy piłkarze od poniedziałku przebywają na zgrupowaniu w Warszawie. W piątek o godzinie 20:45 zagrają towarzysko z RPA, a cztery dni później o godzinie 21 zmierzą się z Anglią w eliminacjach mistrzostw świata. Oba spotkania odbędą się na Stadionie Narodowym.