Grupa polskich himalaistów planuje pierwsze zimowe wejście na ośmiotysięcznik Gasherbrum I. Wyprawę na niezdobyty jeszcze zimą szczyt w Himalajach poprowadzi Artur Hajzer w ramach programu Polski Himalaizm Zimowy 2010-2015. Pod ośmiotysięcznikiem w Karakorum Polacy nie będą jednak sami. W tym samym czasie o historyczne wejście będzie walczyć również wyprawa austriacka.

Austriacy będą próbowali z innej strony, nasze kontakty ograniczą się do spotkań w bazie. Choć to trudne zadanie, trzeba uwolnić się od presji współzawodnictwa - mówi Artur Hajzer w rozmowie z RMF FM.

Zanim jeszcze ogłoszono decyzję o kolejnym celu Polskiego Himalaizmu Zimowego, o planach na przyszłość i nadchodzącym sezonie zimowym w najwyższych górach świata z Arturem Hajzerem, który był gościem Krakowskiego Festiwalu Górskiego, rozmawiał dziennikarz RMF FM Bartosz Styrna.

Bartosz Styrna: Przez całe lata himalaizm zimowy był zupełnie zmonopolizowany przez Polaków. Od 2005 roku, kiedy na himalajski ośmiotysięcznik Shisha Pangmę wszedł zespół Piotr Morawski-Simone Moro, monopol ten jest jednak przełamywany. W tym roku zespół w składzie Simone Moro, Denis Urubko i Cory Richards dokonali pierwszego zimowego wejścia na Gasherbrum II. Czy to oznacza, że Polacy muszą się teraz spieszyć?

Artur Hajzer: Polski monopol nie tyle jest przełamywany, co - trzeba się przyznać - został przełamany. Zespół Simone Moro dokonał szeregu wejść - w tym dwóch zimowych - na Makalu i ostatniej zimy na Gasherbrum II. Jako trzeci towarzyszył im Amerykanin Cory Richards. No i tej zimy oni też będą oczywiście atakować - tym razem Nanga Parbat. W tym sezonie rusza także zapowiadana od wielu lat bardzo duża wyprawa rosyjska. Ich celem jest K2, czyli najwyższa półka. Rosjanie są co prawda okryci sławą wielkich przejść ścian himalajskich - zachodniej ściany K2, czy zachodniej ściany Makalu, czy zdobycia Lhotse Middle - ale były to jednak wyprawy letnie. Niemniej jednak pokonanie trudności tych ścian oznacza, że są to wspinacze najwyższej klasy i będą próbować teraz wejścia zimowego. Jest to pierwsza rosyjska zimowa wyprawa, więc może być różnie. Może zdarzyć się i tak, że nie zajdą za wysoko. Z drugiej strony oni w taktycznej organizacji takich wypraw nie są źli. Mają prostą zasadę - "musimy pokonać 40 metrów dziennie". Co by się nie działo, jak silny nie byłby wiatr, jak niska temperatura, 40 metrów dziennie musi być zrobione i w takim tempie chcą wejść na szczyt. Taką taktykę zastosowali latem na zachodniej ścianie K2 i ona przyniosła im sukces. Ściana została pokonana. Na świecie nie ma dzisiaj drugiego takiego kraju, który jest w stanie wystawić tak liczną reprezentację tak dobrych alpinistów.

Aż 16 osób w tej wyprawie uczestniczy…

Tak, na tę wyprawę jedzie aż 16 osób. Taktyka Simone Moro i Denisa Urubko jest skrajnie inna, ale też bardzo skuteczna - bardzo mały, 2-osobowy zespół i jedno szybkie uderzenie. Taka taktyka też może przynieść sukces.

Jaką taktykę powinni wybierać Polacy?

Ubiegłej zimy próbowaliśmy zdobyć Broad Peak. Była to dość liczna, 9-osobowa wyprawa. Doszliśmy wysoko. Byliśmy 200 metrów od szczytu, ale szczyt nie został zdobyty. No i być może trzeba zmienić taktykę i próbować uderzyć mniejszym zespołem.

Po nieudanej próbie na Broad Peaku, jesienią tego roku wyprawa kierowana przez Artura Hajzera zdobyła Makalu - położony w Himalajach, piąty co do wysokości szczyt świata (8463 m n.p.m.). Ekspedycja ze sportowego punktu widzenia zakończyła się sukcesem. Jednak, jak przyznaje lider wyprawy, satysfakcja ze zdobycia wierzchołka jest "gorzka".

Artur Hajzer: Trzeba powiedzieć, że wyprawa nie zakończyła się pełnym sukcesem, bo dwóch kolegów bardzo poważnie się odmroziło, mają amputowane części palców u rąk, więc nie można mówić o sukcesie. Takie rzeczy nie powinny się zdarzyć. Może nie była to jakaś mega porażka, ale jakiś gorzki sukces. Mnie osobiście trudno się z tego cieszyć, że wszedłem na Makalu bez tlenu. Potem w zejściu jednak pojawiły się kłopoty. No i skończyło się, jak się skończyło. Na pewno są jakieś wnioski do wyciągnięcia. Na pewno każdy ośmiotysięcznik - nawet jeżeli zdobywa się go drogą tak zwaną normalną - to jest ciągle wyzwanie, to jest wyczyn najwyższej klasy. No nie tylko ośmiotysięcznik, bo trzeba sobie szczerze powiedzieć - każda góra jest trudna, nie ma gór łatwych i trzeba myśleć nawet, gdy wchodzi się na Babią Górę.

Co zawiodło podczas zejścia z Makalu? Pogoda czy coś innego?

Pogoda w zejściu nie była dramatycznie zła. Wiał silny wiatr, ale była widoczność. Zawiodła ludzka kalkulacja, nie starczyło sił na zejście. Makalu przygotowało pułapkę w postaci bardzo długiego, kilkukilometrowego trawersu, który trzeba wykonać w kopule szczytowej. A podczas zejścia ze szczytu najważniejszym zadaniem jest jak najszybsze tracenie wysokości. Na Makalu nie da się schodzić w dół, schodzi się w bok. I na tym trawersie zabrakło sił na jego sprawne pokonanie. Zamiast pokonać go w jeden dzień, ta dwójka wspinaczy, która się odmroziła, była tam w sumie trzy dni, czyli co najmniej o dwa dni za długo. Te trudne biwaki w małym namiocie spowodowały, że chłopcy nabawili się tych odmrożeń rąk. To bardzo niebezpieczna historia odmrożenia, bo z tego, co mówili wtedy w górach i co opowiadają dzisiaj, w ogóle nie wyczuwa się tego momentu, kiedy odmrożenia robią się rzeczywiście groźne i nie ma już odwrotu - tkanki obumierają i jest po zawodach.

Akcja ratunkowa koordynowana była z Polski…

To była akcja logistyczna, polegająca na uruchomieniu polisy ubezpieczeniowej i uruchomieniu helikoptera w Kathmandu. To jest jedyne słuszne i najlepsze miejsce, gdzie taką akcją można dowodzić - po prostu w Polsce, mając środki łączności ze wszystkimi. Ta akcja miała doprowadzić do tego, że helikopter z ratownikami szerpańskimi miał wystartować i wystartował. Narzekamy, że wyprawa skończyła się odmrożeniami, ale cała akcja ratunkowa to był jeden wielki sukces, bo mogło być dużo gorzej. My w sumie ratowaliśmy życie i te odmrożenia - szczególnie w ostatnim dniu - zeszły na dalszy plan. Ta akcja to ewenement na skalę światową, bo ja sobie nie przypominam wyprawy, gdzie byłaby robiona akcja ratunkowa przy pomocy ratowników z miasta - zaaklimatyzowanych Szerpów, przerzuconych helikopterem. Akcja była organizowana tak wcześnie, przewidując problemy, jakie mogą wystąpić, że ci ratownicy po prostu zdążyli. Z reguły jeżeli takie akcje się odbywają, to są to takie akcje pro-forma, już tylko poszukiwawcze, a nie ratownicze.

Czym dla pana jest zimowe wspinanie, w skrajnie trudnych warunkach - to tylko wyczyn sportowy, czy coś więcej?

Dla mnie wspinaczka zimą w Karakorum czy w Himalajach to głównie wyczyn sportowy i próba dokonania czegoś, czego jeszcze nikt inny nie zrobił. A zajmuję się tym między innymi dlatego, że uważam, że ja biologicznie się do tego nadaję, że mam szansę wejść na ten szczyt i dlatego, że Polacy ogólnie mentalnie się do tego nadają - po prostu mają w sobie dużo determinacji i - jak wiemy - ten himalaizm zimowy to jest polska specjalność. Wchodzi też Simone Moro, ale długo mówiono, że nigdzie nie wejdzie, dopóki nie dobierze sobie partnera ze wschodu. Dobrał sobie Denisa Urubko i to jest na dzień dzisiejszy najlepszy team na świecie. A my staramy się dorównać.

Założeniem programu Polskiego Himalaizmu Zimowego 2010-2015 było wejście w ciągu pięciu lat na 5 niezdobytych jeszcze zimą ośmiotysięczników: K2, Gasherbrum I, Gasherbrum II, Nanga Parbat i Broad Peak. Z tej piątki odpadł już jednak Gasherbrum II, zdobyty w tym roku przez zespół Simone Moro, Denisa Urubko i Cory'ego Richardsa. W ostatnich latach w walce o pierwsze zimowe wejścia Polakom wyrosła duża konkurencja. Również w tym roku zima w Karakorum i w Himalajach zapowiada się bardzo tłoczno. Może się okazać, że po tym sezonie jedynym niezdobytym zimą szczytem pozostanie Broad Peak. Rosjanie szykują bowiem dużą, 16-osobową wyprawę na K2, a szybki włosko-kazachski zespół Simone Moro-Denis Urubko zamierza zaatakować Nanga Parbat.

Zima w najwyższych górach świata zapowiada się więc niezwykle interesująco. Najnowsze informacje o poczynaniach polskiej wyprawy na Gasherbrumie I znajdziecie na bieżąco na RMF24.pl