Na lądzie może nie dzieje się za wiele, ale na morzu - jak najbardziej. Ostatnia seria ukraińskich ataków na rosyjskie obiekty wojskowe na Krymie sprawiła, że Rosjanie nie mają już pełnej kontroli nad wodami Morza Czarnego. Czas pokaże, czy będzie to kolejny punkt zwrotny w trwającej już ponad 1,5 roku wojnie.

Planowanie obecnych operacji rozpoczęło się na początku roku, kiedy około 1000 ukraińskich żołnierzy piechoty morskiej przybyło do Wielkiej Brytanii na szkolenia prowadzone przez Royal Marines i ich holenderskich odpowiedników - zauważył w artykule na stronie Centrum Analiz Polityki Europejskiej Michael Horowitz, geopolityk i analityk wojskowy.

W sierpniu, po kilkumiesięcznym treningu, Ukraińcy wrócili do kraju. We wrześniu siły ukraińskie przy pomocy małych łodzi przejęły kontrolę nad platformami wiertniczymi na Morzu Czarnym. To właśnie w takich operacjach specjalizuje się brytyjska jednostka sił specjalnych przeznaczona do działań na morzu SES, która szkoliła Ukraińców.

Ta niepozorna na pierwszy rzut oka operacja okazała się kluczowa. Na platformach znajdowały się bowiem systemy radarowe i czujniki, które - zdaniem strony ukraińskiej - umożliwiały Rosjanom kontrolowanie dużych fragmentów północnej części Morza Czarnego. Ich wyłączenie dało Ukraińcom ogromne możliwości.

Efekt był piorunujący - uderzenia na rosyjskie obiekty wojskowe na Krymie, w tym radary, systemy obrony powietrznej, lotniska oraz centra dowodzenia i łączności. Ukoronowaniem tych działań był najpierw atak na dwa rosyjskie okręty remontowane w stoczni w Sewastopolu - desantowy projektu 775 (w kodzie NATO: "Ropucha") "Mińsk" i podwodny projektu 877 (w kodzie NATO: "Kilo") "Rostów nad Donem" - a potem uderzenie w kwaterę główną Floty Czarnomorskiej.

Pociski manewrujące Storm Shadow / SCALP-EG (to te same pociski; są one produkowane wspólnie przez Wielką Brytanię i Francję, a różnią się tylko nazwą - przyp. red.), które trafiły we wspomniane okręty, miały również inny efekt - sprawiły, że sewastopolska stocznia nie jest już bezpieczna.

Oznacza to, że w dłuższej perspektywie stała się bezużyteczna - zauważył Horowitz. Biorąc pod uwagę rosyjski niedobór suchych doków, w których można budować lub remontować okręty, to znaczące osiągnięcie - pisze analityk.

Co więcej, źródła ukraińskie podają, że wszystkie rosyjskie okręty podwodne opuściły już Krym i przemieściły się do bezpieczniejszych dalej na wschód. To w zasadzie przyznanie się Rosjan do tego, że nie mają już dominacji nad Morzem Czarnym.

Krym jest dla Władimira Putina niezwykle ważny - nie tylko dlatego, że jest swoistym trofeum rosyjskiego przywódcy, ale ma też kluczowe znaczenie dla kontrolowania Morza Czarnego. Można go porównać z Mostem Krymskim - przeprawa jest ważna ze względu na fakt, że jest wykorzystywana przez Moskwę do transportu żołnierzy i sprzętu na Krym, a następnie na Ukrainę.

Choć ukraińska kontrofensywa na lądzie na razie nie przyniosła wymiernych efektów, to dwurotorowe działania prowadzone przez siły ukraińskie - jedno na lądzie, drugie na morzu i w powietrzu - przybliżają Ukraińców do celu, jakim jest sprawienie, by utrzymanie kontroli nad południową Ukrainą było dla Rosjan niemożliwe.

Ostatnie operacje mogą być kolejnym punktem zwrotnym w tej wojnie - konkluduje Horowitz.