We Lwowie, który dla setek tysięcy uchodźców stał się przystankiem w podróży do Europy albo też bezpiecznym azylem w Ukrainie - niezwykle ważną rolę w pomocy uciekającym z wojennego piekła odgrywają tamtejsze szkoły. Placówki stały się miejscem noclegu i lokalnymi centrami pomocy humanitarnej - relacjonują Mateusz Chłystun i Roch Kowalski, nasi wysłannicy na Ukrainę.

Tak jest m.in. w przypadku 17. Liceum Ogólnokształcącego, w którym przebywa blisko 80 uchodźców.

Wojna zaczęła się 24 lutego, a my od 26 mieliśmy już 70 zakwaterowanych osób. Pierwsi przyjechali z Charkowa i Kijowa, teraz są też ludzie z Kramatorska. Od razu zdaliśmy sobie sprawę, że musimy jakoś im zorganizować czas. Nie może być tak, że dziecko siedzi przez cały dzień i gra na tablecie, czy telefonie - mówi dyrektorka szkoły Iryna Loniowa.

Kiedy tylko wchodzą do liceum, to już o wszystkim zapominają. Nasza szkoła ma charakter sportowy, przed wojną też to było dla nas ważne. To miejsce kojarzy się ze sportem, z radością, kiedy tylko wchodzą do sali, to od razu się cieszą - zauważa trenerka koszykówki Olga Waljeriwna Deniczenko.

"Nie mogę odejść od stołu"

Szpital obwodowy we Lwowie to jeden z niewielu ośrodków w ogarniętej wojną Ukrainie, który prowadzi zabiegi inne niż operacje rannych na froncie. Trafiają do niego m.in. pacjenci z poważnymi wadami serca z całego kraju. Placówkę odwiedził nasi specjalni wysłannicy.

W innych ośrodkach koncentrują się tylko na rannych pacjentach, albo na nich oczekują - tłumaczy prof. Lubomir Kułyk, który po swoich dyżurach w szpitalu przebiera się w mundur i patroluje miasto razem z ochotnikami z obrony terytorialnej.

Kardiochirurg mówi, że kiedy wyją syreny, a jest w trakcie operacji, puszcza sobie muzykę. Włączam sobie Niemena albo Lennona, nie mogę przecież odejść od stołu - mówi w rozmowie z naszym specjalnym wysłannikiem na Ukrainę.

Do lecznicy trafiło właśnie wsparcie od polskich lekarzy. Wysłali je kardiochirurdzy ze szpitala im. Józefa Strusia w Poznaniu - przyjaciele szefa lwowskiej kliniki kardiochirurgii.

Musimy się zabezpieczyć na czas, kiedy od państwa już nie dostaniemy, bo przecież połowa Ukrainy jest zrujnowana. Jedyne lotnisko, jakie działa, to lwowskie lotnisko - mówi profesor.

To utrudnia dostawy specjalistycznego sprzętu na Ukrainę. Możliwy jest więc tylko transport lądowy - zarówno pacjentów, jak i materiałów.

Prof. Kułyk spodziewa się, że w jego klinice pacjentów będzie przybywać. Jeśli będzie taka potrzeba, to szpital przyjmie też tych, którzy zostali poszkodowani na wojnie.

Na wschodzie jest taka wojna, której nie było od czasów II wojny światowej. Powstała nowa broń, która niszczy wszystko - to jest wypalona ziemia - zaznacza.

Pomoc uchodźcom na dworcu we Lwowie

W sumie ponad 1200 wolontariuszy jest zaangażowanych w niesienie pomocy na dworcu głównym we Lwowie. To miejsce stało się centrum przesiadkowym dla tysięcy uchodźców, którzy chcą się dostać na zachód Europy.

W ostatnich dniach jest tutaj nieco mniej uchodźców, ale skala potrzeb nadal jest ogromna. Żeby dostać się do pociągu do ewakuacji trzeba najpierw odczekać kilkanaście godzin w kolejce: na schodach i w przejściach podziemnych.

Przed dworcem i w samym budynku jest wiele punktów pomocowych: z żywnością, napojami, jedzeniem. Są także duchowni, którzy muzyką i śpiewem, starają się sprawić, by te traumatyczne momenty choć na chwilę stały się łatwiejsze do przeżycia.

Zorganizowaliśmy tutaj centrum informacyjne z punktami, w których każdy kto przyjeżdża może się dowiedzieć jak dojechać do Przemyśla, czy Hrubieszowa. Kolejki nadal są ogromne. Przedtem był problem z higieną i wyżywieniem, zorganizowaliśmy też pokój matek z dziećmi - mówi Wołodymir, który na dworcu koordynuje pracę wolontariuszy. Ci pracują na trzy zmiany. Na każdej jest około 100 wolontariuszy.

Mieszkańcy Kijowa punkt o 9 czasu ukraińskiego zatrzymali się, by oddać hołd poległym na wojnie. Minuta ciszy będzie odbywać się codziennie o tej samej porze. Apelował o to prezydent Wołodymir Zełeński.

Nocny alarm w Lwowie

Tej nocy we Lwowie po raz kolejny zawyły syreny i tym razem na szczęście skończyło się tylko na alarmie. Trwał krótko, bo niespełna 40 minut. W mieście kolejne pomieszczenia są przeznaczane na schrony - jest tak w przypadku m.in. krypt w lwowskiej katedrze. Według zapowiedzi prezydenta Zełenskiego od dziś, codziennie o 9:00 czasu kijowskiego na Ukrainie będzie obowiązywać minuta ciszy, by uczcić tych, którzy zginęli w trakcie trwającej już 22 dni inwazji. Dziś tu we Lwowie niewielu zastosowało się jednak do tego apelu głowy państwa. Na minutę zatrzymało się natomiast m.in. metro w Kijowie.

Mieszkańcy Lwowa starają się robić wszystko, żeby życie wyglądało jak najbardziej normalnie. W sklepach nie brakuje towarów, ale część punktów jest po prostu zamknięta. Podobnie jest z większością restauracji i pubów. Te ostatnie jeśli w ogóle są otwarte, to sprzedają wyłącznie piwo bezalkoholowe. W Ukrainie cały czas obowiązuje prohibicja.

Najtrudniejsza sytuacja panuje na dworcu głównym, gdzie nadal tysiące uchodźców czekają na pociągi i autobusy, które wywiozą ich na zachód. Szkoły pracują wyłącznie w trybie zdalnym. Uczniowie są w domach, ale ich miejsca w salach lekcyjnych zajęły dzieci ze wschodnich części kraju, które uciekły przed wojną.

W szkołach śpią i uczestniczą w specjalnych zajęcia: z ceramiki i majsterkowania. Działają też szpitale, choć te mają największy problem podczas alarmów przeciwlotniczych. Większości pacjentów nie da się przenieść.