Rano w rosyjskim Biełgorodzie, mieście położonym 40 km od granicy z Ukrainą wybuchł pożar w magazyn ropy naftowej. Rosjanie twierdzą, że pożar był spowodowany atakiem rakietowym dwóch ukraińskich śmigłowców. „Rajd na położone kilkadziesiąt kilometrów od granicy magazyny paliw mógł być dla ukraińskich pilotów misją samobójczą” – mówi w rozmowie z RMF FM gen. Jarosław Stróżyk.

Rano w Biełgorodzie, rosyjskim mieście położonym 40 km od granicy z Ukrainą wybuchł pożar w magazyn ropy naftowej. Rosjanie twierdzą, że pożar miał powstać na skutek ataku rakietowego, przeprowadzonego z pokładu dwóch ukraińskich śmigłowców.

Władze w Kijowie tych doniesień nie komentują.

Jak zauważa Reuters, to pierwszy raz, kiedy Rosja oskarża stronę ukraińską o atak na obiekty na swoim terytorium

Strona ukraińska nie skomentowała tych doniesień. Już wcześniej zachodnie wywiady ostrzegały, że Rosja może przeprowadzić "fałszywe operacje" na własne cele, by mieć pretekst do eskalacji konfliktu.

Śmigłowców Mi-24 używają obie strony wojny

Przeprowadzenie ataku na skład paliw kilkadziesiąt kilometrów w głębi Rosji, to mistrzowska operacja, przypominająca agresorowi, że wojnę, którą zaczął można też toczyć na jego własnym terytorium - tak z kolei rajd na rosyjski Biełgorod ocenia gen. Jarosław Stróżyk. 

Jak zwraca uwagę generał, gdyby rosyjska obrona zadziałała, misja pilotów śmigłowców mogła być samobójcza. Stróżyk zwraca jednak uwagę że spryt polegał też na wyborze maszyn - śmigłowców Mi-24 używają obie strony wojny, a rosyjscy żołnierze nawet po ataku mogli uznać maszyny wrogie za swoje

Śmigłowce Mi-24 wciąż są używane po obydwu stronach i to też powoduje pewną niepewność. Ci żołnierze nie wiedzą tak naprawdę,  czyje śmigłowce lecą. Rosjanie mają nawet założenie zapewne, że to są ich własne śmigłowce. Więc tutaj może to być zbieg różnych okoliczności, który pozwolił też bezpiecznie wrócić, bo uważam, że Ukraińcy zakładali, że to może też być misja samobójcza - mówi.

Były wiceszef wywiadu NATO podkreślił też, że powodzenie ataku dowodzi, że Rosja wcale nie jest chroniona tak dobrze, jak sądzi. Nie ma w pełni skutecznej obrony powietrznej. O tym się przekonał również Związek Radziecki w 1987 roku po przylocie Mathiasa Rusta awionetką do Moskwy, więc zwłaszcza na niskich wysokościach - a tak widzieliśmy, że leciały te śmigłowce - każda obrona powietrzna ma swoje duże luki.

Opracowanie: