​Gdy w sytuacji, w której jest bardzo źle - ciemno, zimno, nie ma jedzenia, ani nadziei - osamotniony człowiek zobaczy w oddali zmierzający ku niemu czarny punkcik: paczkę ludzi gotowych, żeby pomóc, wtedy poczuje power i wiarę w to, że sobie poradzi - taki mechanizm działa wysoko w górach, ale też wszędzie wokół nas. O partnerstwie psychicznym, uważności na drugiego człowieka, filozofii "być i dawać" oraz ciepłej herbacie opowiada himalaista Krzysztof Wielicki, balansując między górskimi opowieściami a historiami z codzienności.

W tym roku wraz z Andrzejem Bargielem (pierwszym człowiekiem na świecie, który zjechał na nartach z K2) oraz Kingą Baranowską (pierwszą polską zdobywczynią trzech ośmiotysięczników Himalajów) oraz ratownikami górskimi Grupy Podhalańskiej GOPR po raz kolejny przygotowuje on pomoc dla jednej z potrzebujących rodzin ze Szlachetnej Paczki.

Krzysztof Wielicki - jeden z najwybitniejszych polskich himalaistów i alpinistów. Razem z partnerem Leszkiem Cichym jako pierwsi ludzie zdobyli Mount Everest, najwyższą górę świata, zimą. To wydarzenie otworzyło nowy rozdział w światowym himalaizmie, ponieważ wcześniej utrzymywano, że zdobycie ośmiotysięczników zimą nie jest możliwe. Krzysztof Wielicki to piąty człowiek na Ziemi, który zdobył Koronę Himalajów i Karakorum. Ambasador Szlachetnej Paczki.

Agnieszka Grzechnik: Jak ważny według pana jest obcy człowiek w realizacji planów, marzeń drugiego człowieka?  

Krzysztof Wielicki: Prawdę mówiąc, to zawsze myślałem, że w tym łańcuchu do sukcesu czy do realizacji wyzwania, czy jakiekolwiek pracy, na samym końcu jest człowiek. Sprzęt potrafi poprawić komfort, trochę bezpieczeństwo, ale bez człowieka nie ma sukcesu. Tego sukcesu nie ma nigdzie - ani w górach, ani w życiu codziennym. Człowiek jest najważniejszy, bo jesteśmy stadni. Trzeba pamiętać o tym, że nie żyjemy sami, a narzędzia, którymi dysponujemy, mogą tylko nam pomagać.

Jesteśmy stadni?

Człowiek jest najważniejszy, co potwierdza jedna z moich historii z życia górskiego. Był rok 1988, ubiegłego wieku, 31 grudnia, kiedy schodziłem z samotnego wspinania zimą. Miałem tam dużo problemów, ponieważ miałem gorset po wcześniejszym wypadku i ze szczytu musiałem dojść do namiotu, który był na 7300 m. I szło mi strasznie ciężko, bo czułem taki ból w plecach, że co chwilę musiałem odpoczywać. Byłem sam bez zabezpieczeń, tylko dwa czekany i raki, ale to można było przeżyć. Tylko że ja musiałem często się zatrzymywać, żeby trochę uśmierzyć ból. A wiedziałem, że już się ściemniało, musiałem dojść do namiotu. Już byłem w hipotermii i wtedy to zobaczyłem - moi przyjaciele, którzy byli na 6 500 metrów, bo nie zdecydowali się pójść do szczytu, ja poszedłem sam.

Zobaczyłem taki czarny punkcik, który idzie w moim kierunku. Muszę powiedzieć, że to daje taki power, taką wiarę w to, że sobie poradzę. To jest takie partnerstwo psychiczne - wiesz, że ktoś pomoże, poda ci rękę, da wsparcie. Sam fakt, że ktoś idzie w moim kierunku sprawił, że dostałem takiej siły, wiary w siebie, bo wtedy człowiek wierzy w to, że wszystko się uda. I rzeczywiście tak było. Gdy doszedłem do namiotu, już byłem kompletne rozedrgany. Patrzę, a w namiocie mój partner z Everestu, Leszek gotuje herbatę. Nie mogło być piękniejszego Sylwestra niż ten, który właśnie wtedy spędziliśmy.

I na tym polega partnerstwo w górach i życiu codziennym?

Tak. To jest prawdziwe partnerstwo, które zresztą w życiu codziennym również jest potrzebne. Uważam, że trzeba kochać ludzi, trzeba się przyjaźnić, bo wtedy jesteśmy bliżej siebie. Od przyjaciela wymagamy więcej i to jest też taka dewiza nie tylko w górach. W życiu codziennym trzeba się przyjaźnić właśnie po to, by móc więcej wymagać od przyjaciela.

Czy miał pan podczas swoich górskich wypraw sytuacje, w których najważniejsza była pomoc drugiemu człowiekowi?  

Ja również czasem pomagałem w górach. Na przykład podczas zimowej wyprawy zgubił nam się lider. Rysiek Szafirski, który z nim schodził nie zauważył, że Andrzej zaciął się gdzieś przy żółtych skałach. On miał problemy ze wzrokiem. Kiedy nie wracał to w nocy wyruszyliśmy z Leszkiem, żeby go poszukać. Mogliśmy powiedzieć, że nie idziemy, bo jutro atakujemy szczyt i musimy być wypoczęci, prawda? A jednak przed atakiem szczytowym zdecydowaliśmy się pójść na 7800 metr. Wyszliśmy w nocy z termosami z herbatą do Andrzeja. Udało nam się go znaleźć i uratować. A szczyt też udało się zdobyć. Wielokrotnie wychodziliśmy po kolegów i nie nazywaliśmy tego pomocą. To było takie bardziej "natural".

Jak wygląda mechanizm pomocy w górach?

Na górze żyjemy w zespole i trzeba razem działać. Jak ktoś ma problem? No to się pomaga. Myślę, że to jest w naturze ludzi, którzy się wspinają, chodzą po górach. Co do udzielenia pomocy nigdy nie miałem wątpliwości. Jedyne wątpliwości dopadły mnie, kiedy na wyprawie zimowej ostatniej naszej kadry zdecydowaliśmy się pomóc Tomkowi i Elisabeth Revol.

Dlaczego miał pan wtedy wątpliwości?

Bo tylko my byliśmy w Karakorum., tylko my mogliśmy pomóc.

Nie byliśmy zobligowani, nie jesteśmy służbą ratowniczą, prawda? Byliśmy oddaleni o 300 km, ale podjęliśmy decyzję, że spróbujemy zrobić akcję ratunkową z pomocą helikopterów i musiałem kogoś wyznaczyć. Czy mogłem wyznaczyć te cztery konieczne osoby i rozporządzać ich życiem? Jakie miałem do tego prawo? Byli przecież narażeni na to, że może się coś wydarzyć. Nie wiedziałem, jak z tego wybrnąć. Zapytałem, kto leci. I wszyscy podnieśli ręce. No i wtedy już mogłem wybrać, bo wszyscy się zgodzili, co ułatwiło mi podjęcie decyzji.

Czy zdarzyło się tak, że próba ratowania ludzi zakończyła się tragicznie dla ratujących?

Pamiętam tragiczną wyprawę 1989 roku, na której mnie nie było. Wtedy zginęła piątka naszych ludzi. Część z nich poszła nawet nie po to, by pomóc, ale żeby likwidować obozy. Obozy kosztują - zarówno namioty, jak i liny. I wtedy zeszła na nich lawina i zabrała chłopaków..

O czym należy pamiętać, idąc w góry. Co pan radzi młodym ludziom?

Myślę, że takimi najważniejszymi z elementów, które należy wziąć pod uwagę, idąc w góry jest przewidywanie. I przygotowanie się na najgorszą sytuację, a nie najlepszą. Ten błąd często popełniają młodzi ludzie nie tylko w górach, ale również w życiu. Tak jest często, że bierzemy pod uwagę sytuację najlepszą, a jednak  trzeba być przygotowanym właśnie na najgorszą, która najlepiej gdyby się nie wydarzyła, ale może się wydarzyć.

Z perspektywy wieloletniego doświadczenia, co jest najważniejsze podczas wyprawy w górach?

Podstawowe rzeczy, o jakie trzeba zadbać dzisiaj to łączność, ciepła herbata, lina. Ważne jest też przygotowanie głowy do tego, żeby nie podejmować ryzykownych decyzji. Owszem wszyscy podejmujemy ryzyko, nawet codziennie ryzykujemy. Ale ważne jest, żeby nie iść w kierunku niepotrzebnego ryzykanctwa. Trzeba opierać się na doświadczeniach

Kolejna ważna rzecz to sprzęt, ciepła odzież. Możliwość kontaktu ze służbami ratowniczymi i najbliższymi, to nowa rzecz. Kiedyś tego nie było. Dlatego chodziliśmy dużo ciężej wyposażeni. Teraz też jest forecast i można przewidzieć pogodę. To jest ważne, żeby przed wyjściem w góry skorzystać z prognoz pogodowych. Kiedyś nie było takiej możliwości.

Na początku wspomniał pan czarny punkcik, zbliżający się w pana kierunku, który dał wiarę, że będzie dobrze. Jeśli przyjmiemy, że tu na nizinach tym zbliżającym punkcikiem jest Szlachetna Paczka z wolontariuszami i darczyńcami, którzy idą z pomocą do potrzebujących, dając im wsparcie. To na co zwróci pan uwagę w tego rodzaju pomocy - również na "łączność"?

Myślę, że Szlachetna Paczka świetnie to robi. Bo w pomaganiu chodzi o to, że są w nim dwa elementy - pierwszy to ten, który potrzebuje pomocy, a drugi musi wiedzieć, że ktoś jej potrzebuje. Bo problem jest taki, że wielu ludzi potrzebuje pomocy. Ale oni albo są sami, albo nigdzie się nie zgłoszą, albo my o nich nie wiemy. A dzięki ludziom, którzy pracują jako wolontariusze, my się o nich dowiadujemy.

Uważa pan, że Polacy są skorzy do pomagania i dobrze im to wychodzi?

Ja wierzę, że każdy obywatel, każdy Polak, kiedy się go zapyta, czy może komuś pomóc, odpowie "tak". No ale, co dalej? To nie jest tak prosto, prawda? Sama chęć pomocy nie wystarcza. Myślę, że ludzie są generalnie dobrzy i chętnie by pomogli, ale ktoś musi te dwa obozy jakby zetknąć ze sobą - tych, co chcą dać i tych, którzy potrzebują. A to Szlachetna Paczka robi idealnie.

Jak można jeszcze bardziej poszerzyć grono wolontariuszy i darczyńców Szlachetnej Paczki?

Ja jeszcze działałbym na poziomie edukacji, rozdawał ulotki dzieciom. Żeby przyniosły je do domu i otworzyły rodzicom oczy. Bo rodzice są zabiegani, pracują. Trzeba do nich jakoś dotrzeć. Wspaniale jest docierać do potrzebujących przez wolontariuszy, ale ja uważam, że trzeba do tego przyciągnąć jeszcze więcej ludzi. Bo ja nie wierzę, że ludzie nie chcą pomagać. Wierzę, że większość ludzi postrzega i podąża za filozofią "być i dawać", a nie "brać i mieć", bo wiadomo, że dawanie przynosi największą wartość. Każdy czuje wtedy, że się spełnił, że stać go na to, by komuś pomóc. Ale to musi ktoś zrobić organizacyjnie. To nie jest takie proste, prawda? To jest wielki kraj, a  tysiące ludzi, którzy potrzebują pomocy. Dlatego chapeux bas dla Szlachetnej Paczki!

Szlachetną Paczkę przygotowujecie już trzeci raz. Komu pomożecie w tym roku?

Pani Annie. Mogę sobie tylko wyobrazić jej sytuację, bo też mam czwórkę dzieci, mąż tragicznie zmarł. Ale mogę sobie też wyobrazić, że tylko kobieta może być tak dzielną, aby sama dawać sobie radę z piątką dzieci. Tym bardziej, że każde ma różne oczekiwania. Małe dziecko co innego oczekuje w wieku 2 i 11 lat, prawda? Jedenastolatek będzie chciał pewnie niedługo mieć komputer i laptop. Inne dzieci będą chciały telefony.

Chociaż to też zależy od dzieci. Znam taką rodzinę, również w trudnej sytuacji, że dzieci pomagają matce i widać, że cała rodzina gra na to, żeby jakoś wyjść z kłopotów. Nie wszystkie dzieci są roszczeniowe. Często jak tylko widzą, jaka jest sytuacja, to szybciej dojrzewają, stają się dorośli. Ja życzę Pani Ani, żeby dzieci jak najszybciej dorosły, żeby zrozumiały, że trzeba pomagać również mamie. A to, że nasi przyjaciele dotarli do tej rodziny, to świetnie. Bo mogę sobie tylko wyobrazić, jak jest ciężko.

Mama i pięciorga dzieci - czasem bardzo trudno jest dotrzeć do tych ludzi, bo muszę powiedzieć, że wielu ludzi się wstydzi. W ogóle nie chcą przyjąć pomocy. Ja miałem taką sytuację w życiu. Babcia odmówiła pomocy. Mają swój honor, prawda? I to jest trudne zadanie - trzeba czekać i słuchać, czy ktoś nie woła ratunku i samemu do niego dotrzeć.

Co pan radzi tym, którzy dopiero planują pomagać drugiemu człowiekowi, poczuli impuls w sercu, ale nie przeszli do działania?

Trzeba mieć oczy dookoła głowy. Tam gdzie żyjemy, mieszkamy, gdzie się przemieszczamy, jeździmy w góry, jeździmy na wypoczynek, w różnych miejscach kraju - może czas tam spojrzeć. Czyli duża jest rola nie tylko wolontariuszy, ale również nas wszystkich, żeby się obejrzeć wokół siebie, bo wydaje mi się, że wystarczy spojrzeć trochę dalej i się okaże, że jednak ktoś potrzebuje pomocy.

Czyli nie możemy tylko tak biec i patrzeć tylko do przodu, ale trzeba się czasem rozejrzeć  i zobaczyć, co się dzieje wokół i to jest rola nas wszystkich. Generalnie tak jak mówię, ja nie twierdzę, że ludzie nie chcą pomagać. Ludzie chcą pomagać. Tylko jest kwestia organizacji tego może czasem trzeba się tak zatrzymać, prawda? Bo tak biegniemy, biegniemy, biegniemy, pędzimy gdzieś tam zatrzymać się i spojrzeć. I zastanowić. Może będzie lepiej wtedy na nizinach.

Teraz mieszkam na wsi, więc wiadomo, jak to wygląda na wsi, prawda? Brakuje na przykład okryć wierzchnich, rodzinom brakuje podstawowych rzeczy. Ja mam ich dosyć dużo i w ten sposób pozbywam się nadmiaru mojej odzieży. Na wsi czynnie działa pomoc sąsiedzka i samopomoc chłopska - tak była kiedyś nazywana. I dalej działa - czy to dotyczy sprzątania, czy ogrodzenia, czy pracy w lesie. Bo kiedyś było wyuczone, że wszyscy robią coś razem. I to bardzo mi się podoba, również uczestniczę w takich akcjach.

Ma pan na to czas, czyli pan też się zatrzymał w tym biegu?

Powiem ci, że to u mnie się bierze chyba z wiekiem, bo ja już nie pędzę. Ja się czuję spełniony. I teraz myślę o innych, myślę o tym, jak pomóc komuś. Na przykład robię setki przetworów, rozdaję po prostu, ale nie dlatego, że są takie świetne. Ja wtedy czerpię wielką wartość, że mogę komuś coś dać, że mogę zrobić cukinię, że mogę zrobić paprykę, że mogę zrobić syrop z kwiatu czarnego bzu. Nie wiem, to jest coś takiego, co przychodzi z czasem, że to dawanie jest najważniejsze. Że się wtedy dobrze czujesz i jesteś spełniony. A o ludzi spełnionych jest łatwiej, kiedy już nie pędzą. A ja już nie pędzę. Wtedy masz taki czas do zastanowienia się, do oglądania świata natury, ekologii i również pomocy innym. Chleb piekę. Dla innych, dla sąsiadki. Przynoszę jej chleb, ale ona za to dba o mojego kota, jak mnie nie ma. No to taka samopomoc chłopska.

Co zrobić, żeby młode pokolenie chciało pomagać i wychodziło z taką inicjatywą?

Myślę, że jest to problem wychowawczy, edukacyjny. Wydaje mi się, bo tak jak mówię nie ma ludzi złych, ale to jest kwestia wychowania młodzieży szczególnie, budowanie empatii. Ja zauważyłem, że wśród młodych nie ma ludzi złych. Oni nawet mają pewną empatię, ale nie naturalną, czy wrodzą. Pomogą wtedy, jeśli im powiesz. Chłopiec pomoże ci nieść walizkę, jak go poprosisz. Ale sam na to nie wpadnie. To jest trudne tak wyuczyć dzieci, żeby zwracały uwagę na to, co się dzieje. Bo jak już się zwróci uwagę, to dziecko na ogół to zrobi. Ale to nie tylko rodzice. To cały proces edukacyjny -  szkoła, pozaszkolne działania, kluby sportowe. Te społeczności uczą braterstwa, uczą tego, że nie jesteśmy sami, jesteśmy grupą. Kiedyś od tego było też harcerstwo, którego struktury były dobrą szkołą wychowania. Dziś pewnie już tego nie ma, ale jest sporo różnych stowarzyszeń różnych organizacji, które powinny to prowadzić, bo tak jak mówię, nie ma ludzi złych, tylko trzeba z nich wydobyć tę empatię.

Możesz pomóc potrzebującym, wejdź na www.szlachetnapaczka.pl i wybierz rodzinę.