"Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Polityka zabiła mi mamę. Nie chcę brać udziału w tym jazgocie politycznym na temat katastrofy w Smoleńsku" - mówi w rozmowie z reporterem RMF FM córka wicemarszałek Senatu Krystyny Bochenek, Magdalena. Dodaje, że o wypadku dowiedziała się od ojca. "Powiedział, że szanse na to, że mama żyje, są niewielkie" - mówi.

Marcin Buczek: Kiedy mamy najbardziej brakuje?

Magdalena Bochenek: Najbardziej mamy brakuje w takich dość oczywistych momentach typu święta. Tak samo brakowało jej w święta 2010, jak i święta wielkanocne 2013. Strasznie mamy brakowało na moim ślubie, brakowało przy narodzinach córki brata i bratowej. To są takie momenty oczywiste. Ale brakuje jej też, na co dzień. Mama bardzo dbała o to, żebyśmy byli w stałym kontakcie, jako cała rodzina, więc dzwoniła kilkakrotnie w ciągu dnia i do mnie, i do brata, i do swojej mamy, i do męża, i do siostry. Bardzo dbała o to, żebyśmy zawsze wiedzieli, co się u kogo dzieje. Teraz też strasznie jej brakuje w niektórych momentach, kiedy chciałoby się coś opowiedzieć, chciałoby się z czymś poradzić. A jest to już niemożliwe. Ja wybrałam dość podobną ścieżkę życia w pracy, po prostu jak ona i wiem, że wiele mogłabym się  od niej nauczyć. W młodości przez ten bunt, i zaprzeczanie, po prostu czasami na złość, nie chciałam.

Panią ta informacja zastała w samochodzie, w akademiku, w drodze?

W mieszkanku. W mieszkaniu studenckim, tata zadzwonił właśnie. Byłam w ogóle przekonana, że dzwoni po to, by zapytać, co zjemy na obiad, bo wiedziałam, że tego dnia wracam z Krakowa, a mama właśnie z Katynia. Byłam pewna że zapyta, czy rosół, czy wołowina, czy wieprzowina i w ogóle, co będzie na obiad. To było niezwykłe zdziwienie. To znaczy właściwie... to było takie oderwanie. Ponieważ oczywiście wiedziałam, że mama leci do Katynia. Tydzień przed tą nieszczęsna datą były w ogóle święta wielkanocne, które spędzaliśmy oczywiście rodzinnie.

Pamiętam, że mama się zastanawiała, a ile to jest kilometrów, a czy tam jeżdżą pociągi, a jak ona się tam dostanie, bo jeszcze nie było wiadomo do końca. Wiedziałam oczywiście, że ona leci rano. Natomiast w momencie, kiedy dzieje się taka katastrofa to człowiek w ogóle... ta pierwsza myśl moja nie szła w tym kierunku, że Boże tam była mama. Pierwsza myśl szła w kierunku, to samolot prezydencki. Na pewno go ochronią, bo to w końcu samolot prezydencki, w ogóle nie czułam zdenerwowania. Natomiast faktycznie, kiedy ten moment uświadomienia sobie, że to nie w tym pierwszym samolocie z premierem, a w tym drugim z prezydentem... to prostu pamiętam tyle, że zaczęłam krzyczeć i bardzo mocno przeżywać w tym mieszkaniu, gdzie naprawdę spało kilkanaście osób, że polityka zabiła mi mamę.

A tata, co wtedy powiedział?

Tata wtedy powiedział bardzo jasno, bardzo rzeczowo, że faktycznie w tym samolocie była mama i że na ile on zna katastrofy lotnicze, na ile on wie, na ile on jest w stanie powiedzieć, to szanse na to, że mama żyje są niewielkie, że trzeba oczywiście mieć nadzieję, ale szanse są niewielkie. Wracałam potem samochodem z Krakowa do Katowic i całą drogę trzymałam telefon w ręce i strasznie się bałam wybrać numer mamy. Bałam się, że nie będzie miała zasięgu, albo po prostu telefon nie będzie odpowiadał. Więc trzymałam go bardzo, bardzo mocno. Nie zadzwoniłam na jej numer do dziś. Ciągle mam go w komórce. Jeden z moich ulubionych fragmentów poetyckich to "Ziemia jałowa" Eliota i zaczyna się tam - oczywiście jest to zupełnie inny kontekst - od zdania "najokrutniejszy miesiąc to kwiecień". Nigdy wcześniej nie myślałem, że to zdanie stanie się tak realne.

Faktycznie ten kwiecień, 10 kwietnia z pewnością, co roku będzie takim momentem jeszcze większej zadumy nad tym, co się wydarzyło. Jeszcze większych pytań, dlaczego, po co, natomiast liczę na to, że kiedyś ta kwestia po prostu będzie rozwiązana. Liczę, że kiedyś się dowiemy, tak naprawdę, co najbardziej się przyczyniło do tej katastrofy. Natomiast ja ciągle wierzę, że to był splot różnych, niestety zaniedbań, różnych wypadków, po prostu los.

Trzeba też przyznać, że oni zginęli w katastrofie, która była katastrofą tragiczną, ale tak samo bracia, siostry, żony, matki, córki giną codziennie w wielu katastrofach, które są w i Polsce i na całym świecie. Wydaje mi się, że w każdym przypadku jest to po prostu niezwykły szok dla rodziny. Natomiast te inne katastrofy są w jakiś sposób w pewnym momencie pozostawione same sobie. A w przypadku katastrofy smoleńskiej to jest ciągłe rozdrapywanie ran.

Pani nie chce o tym politycznym jazgocie, który towarzyszy tej katastrofie rozmawiać?

Nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu nie chcę, uważam, że jest niestety robiona na katastrofie smoleńskiej polityka i do tego stopnia mnie to złości, że po prostu nie mam zamiaru brać w tym udziału.