"Mącicielem" nazywa Donalda Tuska francuski dziennik "Le Figaro". "Opór Polski zakłócił szczyt w Brukseli, ale Nicolas Sarkozy wygrał w końcu spor z polskim premierem" - taki ton komentarzy przeważa we wtorkowej francuskiej prasie.

Polscy dyplomaci sugerują, że wywalczony przez naszą delegację zapis w unijnej umowie międzyrządowej sprawi, że trudniej będzie nas wypraszać z antykryzysowych narad przywódców eurolandu. Będą się one bowiem za każdym razem odbywać po szczytach całej UE.

Po spotkaniu w Brukseli Nicolas Sarkozy zasugerował, że to bzdura i przedstawił inną interpretację przyjętego tekstu. Nie będzie potrzeby wypraszać z narad eurolandu przywódców spoza strefy, bo po prostu nie będą oni na nie wpuszczani.

Nic się nie zmieniło. Szczyty strefy euro będą się odbywać z udziałem tylko 17 jej przedstawicieli tak często, jak będzie to potrzebne. Pozostałe kraje, które nie są w eurolandzie, ale które zamierzają w przyszłości wprowadzić u siebie wspólną walutę, zapraszane będą tylko na narady dotyczące konkurencyjności w Unii. Europejski rząd ekonomiczny składać się będzie z 17 członków - podkreślił Sarkozy. Ani razu nie wymienił Polski, ale dał jasno do zrozumienia, że w europejskim "ekonomicznym gabinecie rządowym" dla Polski na razie miejsca nie ma.

Według nadsekwańskiej stacji informacyjnej LCI, wszystko wskazuje na to, że Polska zapraszana będzie na szczyty eurolandu raz w roku. Od początku, była zresztą na to zgoda prezydenta Francji.

Sarkozy chce, by antykryzysowe narady przywódców strefy euro odbywały się co miesiąc. Polska będzie więc uczestniczyć co roku w jednej lub dwóch takich naradach. W ciągu roku prawdopodobnie będzie ich w sumie dwanaście.

Niemcy potrzebują Paryża w roli "listka figowego"

Według stacji LCI. "Na czele buntowników stanął polski premier. Niemcy przyznały mu rację, ale nie odważyły się pokłócić z Francją" - wyjaśnia jeden z komentatorów LCI. Zdaniem większości obserwatorów, Niemcy potrzebują Paryża w roli "listka figowego".

Mimo utraty przez Francję najwyższego stopnia wiarygodności kredytowej, Merkel chce utrzymać przy życiu niemiecko-francuski "dyrektoriat" w Unii. Obawia się bowiem, że w przeciwnym razie zostanie oskarżona o to, iż sama decyduje o losach UE narzucając innym swoją wizję. Obawy przed hegemonią Berlina w Europie mogłyby bowiem - z powodow historycznych - nasilić antyniemieckie nastroje w wielu krajach.

Tuż przed szczytem w Brukseli paryscy komentatorzy sugerowali, że "duet Merkozy" przestał istnieć, bo po utracie najwyższego ratingu finansowego Sarkozy stracił silę przebicia i musi robić to, co chce Merkel. Niemiecka kanclerz poczyniła jednak wiele wysiłków, by pomoc Sarkozy'emu w "podniesieniu spuszczonej głowy". Leżało to bowiem w jej interesie. Tym bardziej, że główny przeciwnik Sarkozy'ego w nadchodzących wyborach prezydenckich we Francji - socjalista Francois Hollande - zapowiedział, że jeżeli wygra, to nie zgodzi się na ratyfikację opracowanej przez Paryż i Berlin unijnej umowy międzyrządowej. Jego zdaniem, jest w niej za dużo "zaciskania pasa". Kandydat na prezydenta Francji zapowiada, że jak wygra, zażąda nowych negocjacji.