Tydzień temu 42 lekarzy, ratowników i pielęgniarek z grupy Medycy na Granicy wyruszyli na pierwszy dyżur w specjalnym ambulansie. Działają przy strefie objętej stanem wyjątkowym, starają się pomóc osobom, którym udało się przekroczyć granicę z Białorusi do Polski. Pomagali już kilku dużym grupom. „Czasem boją się nas dzieci, które nie rozumieją do końca sytuacji. A obcy człowiek w jaskrawym ubraniu napawa je lękiem” – mówi naszemu reporterowi anestezjolog Jakub Sieczko, jeden z organizatorów grupy Medycy na Granicy.

Maciej Sztykiel, RMF FM: Jak wygląda wasza rzeczywistość, lekarzy, Medyków na Granicy? Nie możecie wejść do strefy objętej stanem wyjątkowym, ale słyszałem, że poza nią i tak macie ręce pełne pracy?

Jakub Sieczko: To prawda, nasz zespół nie został do tej pory dopuszczony do wjazdu do strefy stanu wyjątkowego, ale organizacje pomocowe poinformowały nas, że sytuacja poza strefą wymaga obecności całego zespołu medycznego. Jak się okazuje - jest to prawda. Przyjechaliśmy na nasz pierwszy dyżur w ubiegły czwartek i rzeczywiście było już kilka interwencji do grup. To jest tak, że jak już jedziemy w jakieś miejsce, to zwykle znajdujemy grupy ludzi. Wszyscy albo większość z nich wymaga zbadania przez lekarza - w zespole zawsze mamy lekarza. Część z nich wymaga pomocy medycznej, z bardzo różnych powodów. Staramy się być przygotowani na bardzo wiele rzeczy, bo to są i zaostrzenia chorób przewlekłych, oczywiście wychłodzenie, ale też urazy związane z długim przebywaniem w lesie, skrajne odwodnienie. Nasza rzeczywistość wygląda więc tak, że jeździmy do większych grup, oceniamy te grupy medycznie i udzielamy pomocy albo na miejscu, albo przewozimy tych ciężej poszkodowanych do szpitala i tam otrzymują dalszą pomoc. Część z tych pacjentów nie chce być transportowana do szpitala.

Wspomniał Pan o zaostrzeniu chorób przewlekłych czy urazach, ale to wychłodzenie jest obecnie największym problem? 

Naczelnym problemem ogromnej większości naszych pacjentów jest wychłodzenie i odwodnienie. Ci ludzie nie mają dostępu do bieżącej wody, nie mają dostępu do pomieszczeń, w których mogą się ogrzać. Przyjechałem tu wczoraj wieczorem, wysiadłem z samochodu i poczułem dojmujący chłód - a byłem na zewnątrz może trzydzieści sekund. Jeśli ktoś przebywa w lesie od wielu dni, to jest absolutnie do przewidzenia, że są to osoby z hipotermią, w różnej fazie. Hipotermia ma pięć stopni, trzeci stopień uważa się już za stan zagrożenia życia. Jadąc na granice, przygotowaliśmy się specjalnie na pomaganie osobom w hipotermii. Mamy więcej sprzętu do pomocy pacjentom wychłodzonym niż standardowy ambulans.

Czy już taki krytyczny przypadek się zdarzył?

Szanujemy prywatność naszych pacjentów i nie chcemy też epatować sensacją. Zostawimy tę wiedzę dla siebie.


Jaka to jest skala? Ilu takim grupom już pomogliście?

Nie znam dokładnych statystyk, ale na razie było kilka takich grup. To też jest tak, że nie wszyscy ci ludzie chcą, by udzielano im pomocy. Natomiast jeśli ich sytuacja medyczna jest tak zła, że oni już są wycieńczeni i proszą o jakąkolwiek pomoc, to wtedy udaje się tam nasz zespół. Nie jest tak, że nasza karetka jeździ cały czas. Jesteśmy w gotowości. Natomiast kilkukrotnie w ciągu tych kilku dni była ona wykorzystana.

Wczoraj słyszałem, że właściwie nie ma wyjazdu do grupy, w której nie byłoby dzieci, czy dziecka, potwierdza to pan?

Rzeczywiście jest to prawda. To są dla nas szczególnie ciężkie sytuacje, te związane z dziećmi. Wielu z nas jest rodzicami albo pracuje z dziećmi. Patrzenie na krzywdę dziecka, które błąka się po lesie od wielu dni jest dla nas bardzo trudne. Jest czymś, na co się nie godzimy. Niezależnie od decyzji rodziców, dzieci nie powinny cierpieć i nie są winne temu co je spotyka.

Jak docieracie do tych osób? Skąd dostajecie sygnał? Jak lokalizujecie takie osoby?

Organizacje pomocowe działające na miejscu otrzymały od nas numery telefonu - zarówno komórkowego, jak i satelitarnego, bo tutaj bywają problemy z zasięgiem. Mogą o każdej porze dnia i nocy zadzwonić w każdej sprawie medycznej. Często dzwonią tylko z prośbą o krótką informację czy poradę, a czasem proszą, żebyśmy przyjechali na miejsce. Jesteśmy gotowi całą dobę do odpowiadania na takie zgłoszenia. Organizacje pomocowe, wolontariusze, którzy działają na tym terenie, często dostają od tych grup pinezki z ich lokalizacją. Niestety one często są nieprecyzyjne, z tego co wiem, to jest zarówno problem dyspozytorni medycznej, jak i nasz. Czasem po prostu ciężko odszukać taką grupę. Ale do tej pory zawsze się nam to udawało, choć bywa, że trwa to sporo czasu. Ci ludzie też nie znają terenu, nie potrafią podać dokładniejszej lokalizacji, opieramy się na tych pinezkach. System Państwowego Ratownictwa Medycznego też ma ten problem, że ludzie nie podają nazw miejscowości, pinezki bywają bardzo nieprecyzyjne, w związku z tym ta karateka musi niestety krążyć i szukać. Ale z pomocą przychodzą miejscowi. Był też przypadek, że patrol policji bardzo fajnie się zachował i nas eskortował do jednej z grup. Dziękujemy policjantom za taką współpracę.

Jak wyglądają wasze relacje z innymi służbami, głównie ze strażą graniczną? Czy ta relacja w ogóle jest? Kiedy jedziecie do takiej grupy w lesie, to straż graniczna też jedzie, czy może utrudnia pracę?

Komendanci nadbużańskiego i podlaskiego oddziału straży granicznej 6 października, czyli dzień przed rozpoczęciem naszej działalności na miejscu, otrzymali ode mnie pismo, w którym w imieniu grupy Medycy na Granicy informuję o rozpoczęciu naszej działalności. Zadeklarowałem pełną wolę współpracy, zostawiłem numery kontaktowe. Nie otrzymałem żadnego telefonu od straży granicznej. Nikt z nami o tym nie rozmawiał. Jeżeli chodzi o relacje ze strażą graniczną, to do tej pory mamy takie, że zostaliśmy raz skontrolowani dosyć dokładnie, jeżeli chodzi o naszą dokumentację związaną z pojazdem i ludźmi. Funkcjonariusze nie zgłosili żadnych uwag. Te relacje są szczątkowe. Bardzo liczę na współpracę ze strażą graniczną, ale na razie nie było żadnego kontaktu z tamtej strony.

Czy ta kontrola była celowa? Złośliwa?

Nie rozpatruję tego w kategoriach złośliwości ze strony funkcjonariuszy straży granicznej. Szanuję ich pracę, która też jest w tej chwili obciążająca psychologicznie. Nie mamy intencji utrudniać im w jakikolwiek sposób wykonywania ich obowiązków zawodowych. Szanujemy to, że mieli prawo zatrzymać nas do kontroli drogowej. Na zasadach współpracy udostępniliśmy im wszystkie dokumenty, o które prosili. I zostaliśmy puszczeni dalej.


Jak już państwo dotrą do osób potrzebujących pomocy, to jak oni się zachowują? Jak Państwa odbierają? Czy widzą w was nadzieję czy raczej podchodzą z rezerwą? Czy proszą o dodatkową pomoc, poza medyczną?

O pomocy na granicy trzeba myśleć kompleksowo. Pomoc medyczna jest tylko jednym z komponentów tej pomocy. Ważna jest pomoc czysto humanitarna, czyli pakiety pomocowe, w których jest żywność, koce czy napoje. Wiem, że prawnicy są też zaangażowani w kontakt z osobami, które do nas przybyły od strony Białorusi. Jeśli chodzi o naszych pacjentów mamy doświadczenia takie, że są to po prostu wycieńczeni ludzie, którzy czekają na pomoc. Więc myślę, że widzą w nas nadzieję. Nie protestują, poddają się naszym czynnościom, dziękują za to. Czasem boją się nas dzieci, które nie rozumieją do końca sytuacji. A obcy człowiek w jaskrawym ubraniu napawa je lękiem. Tu trzeba użyć swoich kompetencji psychologicznych, czy kompetencji rodzica, żeby nawiązać z takim dzieckiem kontakt. Do tej pory to się udawało.

Zdaje się, że stan prawny jest taki, że nie muszą państwo zgłaszać do straży granicznej każdego takiego przypadku, zgadza się?

Nasza grupa deklaruje, że zawsze kiedy będzie wieźć pacjenta do szpitala, to będzie informować straż graniczną. Mamy zapisany numer alarmowy do straży granicznej i w sytuacji, w której wieziemy pacjenta do szpitala, będziemy o tym informować, żeby nie zostać posądzonym o pomocnictwo w nielegalnym przekroczeniu granicy.

Kim są Medycy na Granicy?

Grupa Medycy na Granicy powstała by nieść pomoc osobom, które próbują przekroczyć polsko-białoruską granicę. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji nie zgodziło się na ich obecność w strefie stanu wyjątkowego, więc działają na jej obrzeżach. Pierwszy dyżur w terenie odbyli 7 października. Do pracy gotowych jest 42 lekarzy, pielęgniarek i ratowników z całej Polski. Chcą pomagać do 15 listopada za pieniądze zebrana w publicznej zbiórce. W ciągu dziewięciu dni ponad 4100 osób wpłaciło już 379 771 złotych. Początkowym celem zbiórki było 130 tysięcy złotych.
Grupa Medycy na Granicy deklaruje, że wszystkie środki finansowe, które nie zostaną wykorzystane trafią do organizacji pomocowych, które zajmują się pomocą humanitarną i prawną w strefie przygranicznej.

Stan wyjątkowy na terenach graniczących z Białorusią został wprowadzony w 183 miejscowościach woj. podlaskiego i lubelskiego 2 września na 30 dni. 1 października prezydent podpisał rozporządzenie o przedłużeniu stanu wyjątkowego o 60 dni.

Opracowanie: