Dziś mija dokładnie rok, od kiedy w Polsce potwierdzono pierwszy przypadek Covid-19. „Pacjentem zero” okazał się mężczyzna przyjęty dwa dni wcześniej na oddział zakaźny szpitala w Zielonej Górze. Pierwszym zespołem, który mierzył się z chińskim patogenem, był więc jego personel. 365 dni od momentu, który uważamy za początek pandemii w Polsce, rozmawiamy z Jackiem Smykałem – szefem oddziału zakaźnego Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze. To rozmowa o wspomnieniach, obserwacjach medycznych, prognozach na przyszłość, ale co istotne – również o powikłaniach po przebytej chorobie wywołanej wirusem Sars-Cov-2.

Mateusz Chłystun, RMF FM: Dziś mija dokładnie rok od momentu, kiedy obiektywy kamer aparatów, wszystkie mikrofony były skierowane na Zieloną Górę i na pana, bo był pan pierwszym lekarzem w kraju, który przyjmował pacjenta z Covid-19. Zacznijmy od wspomnień. Jak wyglądał moment, kiedy potwierdziliście państwo Covid-19 u "pacjenta zero"?

Lek. med. Jacek Smykał: Pacjent przyjechał do nas z podejrzeniem Covid-19, ale myśmy jeszcze nie wiedzieli, czy to ten wirus. Pan trafił do szpitala na oddział zakaźny, dopiero po 2 dniach, czyli dokładnie 4 marca dowiedzieliśmy się, że ten pacjent jest pozytywny. Chociaż zanim przeprowadziliśmy badania, mieliśmy poważne podejrzenia. Ten pacjent miał wszelkie objawy kliniczne zakażenia wirusem Sars-Cov-2 i mówił o tym, że był w miejscu w Niemczech, w Westfalii. Wtedy tam się odbywał jakiś karnawał i jego rodzina również była zakażona, więc dla samego pacjenta chyba nie była to niespodzianka, no i dla nas w gruncie rzeczy też nie. Z resztą wiedzieliśmy, że prędzej czy później taki pacjent się pojawi czy to u nas, czy w innym szpitalu, ponieważ mamy szereg przejść granicznych, na których jest duży ruch. Musieliśmy się w jakiś sposób do tego przygotować.

Co pan wtedy mówił swojemu zespołowi?

To był taki poranek, gdzie dostałam telefon z sekretariatu ministra Szumowskiego, żeby wstrzymać się z informacją na temat tego "pacjenta zero", ponieważ będzie konferencja prasowa o godzinie dziewiątej i na niej zostaną podane wszystkie szczegóły. Też bardzo czekałem na ten moment, na tę konferencję. Zespół nie był w sumie bardzo zaskoczony, bo liczyliśmy, że jako jedyny oddział zakaźny województwie pewnie takich pacjentów będziemy mieli to fakt, że to był "pacjent zero", to była niespodzianka. Co do przygotowania w tym czasie do przyjmowania takich pacjentów, powiedziałbym, że w jakiś sposób byliśmy do tego przygotowani, każdy wiedział, co ma robić. Mieliśmy zabezpieczony sprzęt ochrony osobistej, ponieważ nasz oddział przez jakiś czas pełnił rolę oddziału kohortującego większość pacjentów z tzw. wirusem New Delhi, a więc wymagania epidemiologiczne były bardzo wysokie. Mieliśmy kombinezony, maseczki, rękawice - to wszystko u nas było w dostatecznej ilości. Oczywiście, potem to było tego mało, ale na początek byliśmy już w jakimś stopniu przygotowani do przyjęcia tego rodzaju pacjentów.

"Po wakacjach wszystko się rozsypało"

Minął równo rok od tamtego momentu. Co dzisiaj na podstawie tej praktyki wiemy o wirusie? Na ile ta wiedza jest różna, bardziej pełna od tej sprzed roku?

Jesteśmy zdecydowanie bogatsi w wiedzę, mamy dwa światy, można powiedzieć. Co więcej - wirus, ten który był do wakacji - przebiegał w sumie łagodnie, nie była taka duża umieralność pacjentów. Może lockdown jakoś pomógł wtedy, ale po wakacjach wszystko się rozsypało. Od września, w październiku, w listopadzie - obudziliśmy się w nowej rzeczywistości, jeżeli chodzi o leczenie takich pacjentów. Na początku i w sumie do teraz nie mamy w pełni skutecznych leków, które by działały przeciw temu wirusowi. Aktualnie jest wciąż bardzo niebezpiecznie - mamy dużą umieralność wśród grupy senioralnej, pełen oddział pacjentów do tego. My, dopóki nie powstał oddział tymczasowy, byliśmy jedynym oddziałem na terenie miasta. Pacjentów ciągle przybywało, na początku to leczenie chlorochiną było jak się okazuje zupełnie bezsensowne i praktycznie jedynym lekiem był tlen, który był podawany. Na szczęście zostaliśmy wyposażeni w aparaturę do wysokiego przypływu tlenowego, dzięki czemu parametry wielu pacjentów poprawiały się dosyć szybko. W tej chwili dużo pacjentów kierujemy na oddział tymczasowy, covidowy. Powiedzmy sobie szczerze - mieliśmy bardzo dużo pacjentów, którzy przewinęli się przez nasz oddział, kończąc swoje życie potem na oddziale OIOM, bez szans na wyleczenie. Stosujemy zasady postępowania z pacjentami i dokładne wytyczne Polskiego Towarzystwa Epidemiologów, wytyczne lekarzy chorób zakaźnych na bieżąco uaktualniane. To, czym leczymy, czyli Remdesivir, staramy się leczyć też osoczem ludzkim - w tej chwili uważamy za najbardziej skuteczny sposób. To, co było i to, co jest, to dwa różne światy, jakbyśmy mieli zupełnie dwa różne wirusy. Nie mówiąc o ogromnej zjadliwości tych wirusów, z którymi teraz mamy do czynienia.

Widać taki trend w społeczeństwie, że jesteśmy zmęczeni pandemią. Być może nawet mimowolnie odpuszczamy sobie maski, zakrywanie twarzy, dezynfekcję itd. Czy te zasady, o których zewsząd słyszymy, czyli dystans, dezynfekcja, maseczka - nadal mają znaczenie?

W tej chwili szczególne. Wirus jest wciąż niebezpieczny. Mam nadzieję, że szczepienia będą lepiej zorganizowane, że osób zaszczepionych będzie nieco więcej, bo to jest jedyna szansa, żeby społeczeństwo, a szczególnie ludzi starszych ochronić przed zakażeniem. Te zasady, które są w tej chwili wprowadzane, czyli likwidacja tych pseudozabezpieczeń - o tym dawno wiedzieliśmy, że to nic nie daje, że najważniejsze są te maski, których my używamy, czyli dwójki albo trójki (maski z filtrem FFP2 i FFP3 - przyp. red.) no i te maseczki chirurgiczne. Te pozostałe zabezpieczenia były po prostu zupełnie nieuzasadnione, to funkcjonowało przez tych kilka miesięcy, ale teraz może się zmieni. Zasłaniając usta i nos zwykłym szalikiem czy apaszką czy tzw. kominem - nie jesteśmy w stanie się ochronić. Tu chodzi o kichanie, kaszlenie - wtedy wirus wydostaje się na zewnątrz. Zwykły bawełniany kawałek materiału nie jest w stanie go zatrzymać.

Zdarza się, że lekceważymy objawy, tłumacząc to sobie zwykłym przeziębieniem, grypą, albo zatajamy kontakt z osobami zakażonymi, obawiamy się zgłosić do lekarza. Zapytam wprost - powinniśmy robić więcej testów? Profilaktycznie?

Rzeczywiście, jest takie zjawisko dosyć niebezpieczne w tej chwili w społeczeństwie, że wiele osób wie, że mają Covid, ponieważ spotykali się osobami zakażonymi, i te osoby nie idą na żadne testy. One zostają w domu, leczą się w domu i dopiero w momencie, kiedy dochodzi do objawów niewydolności oddechowej, to pojawiają się w szpitalu. Wtedy na skuteczną pomoc może być już za późno. Takie przeciąganie pobytu w domu, zwłaszcza u pacjentów z innymi chorobami, szczególnie układu oddechowego czy krążenia, przy nieprawidłowej saturacji - jest bardzo niebezpieczne. W taki sposób te osoby lekceważące objawy, przeciągające sprawę testu - zagrażają po prostu sobie i innym.

"Widzimy, że nie zawsze można pomóc"

Jak w praktyce wyglądał ten rok w życiu medyków? Państwo śpicie mniej? Bardziej poświęcacie się pracy?  

Każdy dyżur to jest ciężka praca, bardzo ciężka praca. Z oddziału wychodzimy bardzo zmęczeni, może nie tyle fizycznie, ale psychicznie. To dlatego, że widzimy, że nie zawsze możemy pomóc. Jest wielu pacjentów, którym nie pomożemy. Zdajemy sobie z tego sprawę. Psychicznie dla nas jest to naprawdę rok bardzo ciężki. Rodzinie jest różnie - ciągłe myślenie o tym, co się dzieje w oddziale myślenie o tym, co będzie, co jeszcze nas czeka. Takim jasnym punktem był 27 grudnia, kiedy dostaliśmy pierwszą dawkę szczepionki, to było dla nas niezwykłe wydarzenie, to było taka pełna euforia, wśród naszych lekarzy i całego personelu. Mówiliśmy sobie: ludzie, wreszcie mamy szansę, że przeżyjemy ten Covid, bo w każdym z nas była taka myśl: "A co jeśli coś się stanie?". Też widzimy, że nie tylko ludzie starzy chorują, w wieku senioralnym, ale też ludzie młodzi chorują i co najgorsze - umierają.  27 grudnia to ważny dzień w naszym życiu.


Szczepionka jest cały czas tym "jasnym punktem", który jest w stanie zatrzymać pandemię? Czy jest coś, co oprócz niej możemy robić, żeby zatrzymać wzrost zachorowań?  

Szczepienia przede wszystkim, ale oprócz nich czekamy też na jakieś skuteczne leki, to jest bardzo ważne. To, czym w tej chwili leczymy - niektórzy mówią, że to działa, inni trochę lekceważąco twierdzą, że nie udowodniono żadnej skuteczności np. leczenia osoczem. My mamy jednak swoje obserwacje, doświadczenie, które właśnie nabyliśmy przez tyle miesięcy, ćwiczyliśmy przy tym pewne zasady postępowania. Wytyczne, które otrzymujemy uzupełniamy o swoje własne doświadczenia. To jest bardzo ważne.

Spodziewaliśmy się, że w Lubuskiem zachorowań będzie najwięcej, skoro stąd był "pacjent zero". Tymczasem paradoksalnie przez długi czas to był region z najmniejszą liczbą nowych, potwierdzonych przypadków wirusa. Z czego to mogło wynikać?

Jednego byliśmy pewni i mówiliśmy wprost - jeżeli w jakiś sposób zabezpieczymy DPS-y, to mamy szansę, że będziemy mieli niską zachorowalność, ale okazało się, że to był jednak najsłabszy punkt województwie. Po kolei wszystkie DPS-y padały ofiarą coraz większej liczby zachorowań. Część pacjentów trafiała do nas część jechała do Gorzowa. No i niestety, te DPS-y pociągnęły za sobą już później znaczny wzrost zachorowań w województwie lubuskim, ta skala była bardzo duża, szczególnie nasz DPS zielonogórski, w którym ponad 50 osób zmarło pośród pensjonariuszy. To był krytyczny moment. Mieliśmy nadzieję, że społeczeństwo w jakiś sposób będzie dbało o swoich seniorów, ale niestety nie wszyscy byli do tego przygotowani, nie mieli wiedzy i to, że tak się stało w DPS-ach, to zawdzięczamy niestety personelowi, który powiedzmy jasno - nie był przygotowany do zabezpieczenia się. Dlatego tych ludzi, którzy zachorowali, było tak dużo.  

"Ten wirus jest zupełnie inny niż wirus grypy"


Co by pan chciał powiedzieć osobom, które nie wierzą w wysoką zjadliwość tego wirusa, przyrównują go do grypy?

Chciałbym je przyprowadzić na oddział zakaźny i pokazać im pacjentów, którzy umierają w przebiegu Covidu. Myślę, że to byłoby najciekawsze dla nich doświadczenie. My wszyscy wiemy pracując tutaj, że Covid jest. Covid powoduje ogromne spustoszenie w organizmie. Następnym elementem tej całej układanki są powikłania. My teraz stoimy przed faktem, że mamy tysiące pacjentów, może nie tylko u nas, ale w całej Polsce, którzy mają takie czy inne powikłania. Te powikłania trzeba leczyć i trzeba będzie ich leczyć coraz więcej. Przede wszystkim te powikłania pulmonologiczne, przez neurologiczne, po kardiologiczne. Z każdym z nich, analizując sytuację w kraju, możemy się spotkać. To nie jest tak, że to zwykła, banalna infekcja, ten wirus jest zupełnie inny niż wirus grypy. Młodzi ludzie, którzy to lekceważą, jeżeli nie będą zaszczepieni, też mogą przecież ulec zakażeniu, też mogą mieć ogromne problemy.

Te powikłania to jak rozumiem przede wszystkim właśnie zmiany w płucach?

Tak, to są zmiany głównie w płucach. Mamy już przecież przypadki przeszczepów płuc u pacjentów po Covidzie. Przechorowanie tego wirusa w wielu przypadkach nie kończy się tylko na pobycie w oddziale zakaźnym, ale trwa wiele tygodni i miesięcy po. Widzimy, że często wypuszczamy pacjenta do domu, z dosyć dobrą saturacją, gdzie już praktycznie nie musi być leczony u nas, ale wymaga zdecydowanie dalszej terapii specjalistycznej.

To pewnie wróżenie z fusów, ale chcę pana zapytać o prognozę, na podstawie rocznych doświadczeń. Co będzie się dalej działo w kwestii pandemii?

Wszystko zależy - podkreślam - od tego, jak będzie wyglądała sprawa, jeżeli chodzi o szczepienie. Jeżeli chodzi o prognozy, oczywiście, to jest wróżenie z fusów, być może na początku wakacji coś się zmieni. Jasno na razie widzimy tendencję wzrostową, no i mając nowe mutacje wirusa, jesteśmy wobec nich bezradni. Ważne, żeby te szczepienia, które są stosowane, były skuteczne wobec tych nowych mutacji. Ale kiedy zaczniemy normalnie żyć?  Chcielibyśmy bardzo, żeby wakacje były w miarę normalne, może akurat jak teraz wprowadzimy te ostrzejsze zasady w kwestii maseczek, w przyszłości te paszporty szczepień, to będzie taki, dla wielu argument, że jednak warto się szczepić, bo otworzy nam to drogę do hoteli, do restauracji czy może do wyjazdów zagranicznych, do lotnisk. Myślę, że nawet, jeżeli nam się to wszystko uda, to potem przez następne lata i tak będziemy mieli ludzi, osoby niepełnosprawne, u których rozpoznano powikłania pocovidowe i ci ludzie będą naszymi pacjentami. Nawet, jeśli zatrzymamy wzrost zachorowań, to ten temat powikłań będzie się ciągnął, nie mówiąc o tym, że mamy za mało punktów rehabilitacji osób po Covid-19. Praktycznie rehabilitacja powinna być prowadzona w oddziałach. My to staramy się robić, ale niestety nie mamy tylu ludzi, nie mamy tylu rehabilitantów, żeby zabezpieczyć wszystkie potrzeby. To jest bardzo ważny element terapii - leczenie rehabilitacyjne. Taką rehabilitację zalecamy też stosować w domu. To są w gruncie rzeczy bardzo proste ćwiczenia oddechowe, które może wykonywać każdy.

Szpital podsumował rok walki z koronawirusem

Rok po potwierdzeniu Covid-19 u pierwszego pacjenta w kraju, zielonogórski szpital przygotował podsumowanie, jeśli chodzi o osoby przyjmowane na oddziały z potwierdzonym koronawirusem. Od początku pandemii na Covid-19 w placówce było leczonych 2134 pacjentów, z których zmarło 262.

"W pierwszej części ciężar walki z pandemią brał na siebie personel Klinicznego Oddziału Chorób Zakaźnych. Dysponując 35 łóżkami, przez miniony rok leczył 844 osoby, z czego wszyscy poddani byli tlenoterapii. Niestety 77 osób nie przeżyło skutków zakażenia. Na pierwszej linii frontu pracowało 7 lekarzy specjalistów (dodatkowo 1 rezydentka) wspartych przez 22 pielęgniarki. Aby nie dochodziło do zakażeń między personelem, na jednym dyżurze pracowało 2 lekarzy i 2 pielęgniarki.

Należy dodać, że pacjenci z koronawirusem pojawiali się również i byli leczeni na innych specjalistycznych oddziałach szpitala (głównie SOR, OIOM, płucny, kardiologia, neurologia, wewnętrzny). Leczono tam 496 pacjentów, zmarło 55.

Kiedy jesienią 2020 r. pojawiła się druga fala pandemii, podjęto kluczową decyzję o dokończeniu budowy i przekształceniu Centrum Zdrowia Matki i Dziecka w Szpital Tymczasowy dla chorych na Covid-19. Tam, od 7 grudnia, na Pododdziale Obserwacyjno-Zakaźnym (48 łóżek)

leczyliśmy 363 osoby, z czego zmarło 68 pacjentów. Na Pododdziale Anestezjologii i Intensywnej Terapii (25 łóżek respiratorowych) leczyliśmy 125 osób. Zmarło 56 pacjentów. W szpitalu pracuje 49 lekarzy, 88 pielęgniarek, 40 ratowników, 11 sekretarek, 1 psycholog i 1 fizjoterapeuta (oczywiście  nie wszyscy w pełnym wymiarze). Ich działania wspiera 44 wolontariuszy medycznych, w większości studentów medycyny Collegium Medicum UZ oraz 4 wolontariuszy niemedycznych" - poinformował zielonogórski szpital.

Opracowanie: