"Reakcja była konieczna, jednak ta jest nieroztropna i może niepokoić" - tak nocny amerykański atak na bazę lotniczą w Syrii komentuje ekspert do spraw międzynarodowych prof. Roman Kuźniar. Jak twierdzi, administracja Donalda Trumpa pokazała swoją nieobliczalną twarz. "Decyzję o ataku rakietowym podjęto błyskawicznie, bez konsultacji z sojusznikami. USA wysyła światu sygnał, że Amerykanie będą jednostronnie przy użyciu środków militarnych prezentować swoje stanowisko i interesy" - mówił Kuźniar w rozmowie z dziennikarzem RMF FM - "Tego typu demonstracje mają swój dalszy ciąg. Odzwierciedlają jakiś rodzaj mentalności, sposobu myślenia, działania, który niekoniecznie jest bezpieczny dla reszty świata". Kuźniar twierdzi też, że amerykański atak wydłuży syryjski konflikt.

"Reakcja była konieczna, jednak ta jest nieroztropna i może niepokoić" - tak nocny amerykański atak na bazę lotniczą w Syrii komentuje ekspert do spraw międzynarodowych prof. Roman Kuźniar. Jak twierdzi, administracja Donalda Trumpa pokazała swoją nieobliczalną twarz. "Decyzję o ataku rakietowym podjęto błyskawicznie, bez konsultacji z sojusznikami. USA wysyła światu sygnał, że Amerykanie będą jednostronnie przy użyciu środków militarnych prezentować swoje stanowisko i interesy" - mówił Kuźniar w rozmowie z dziennikarzem RMF FM - "Tego typu demonstracje mają swój dalszy ciąg. Odzwierciedlają jakiś rodzaj mentalności, sposobu myślenia, działania, który niekoniecznie jest bezpieczny dla reszty świata". Kuźniar twierdzi też, że amerykański atak wydłuży syryjski konflikt.
Kuźniar: Amerykański atak wydłuży syryjski konflikt /MICHAEL REYNOLDS /PAP/EPA

Krzysztof Zasada, RMF FM: Czy ten amerykański atak może być przełomowy dla sytuacji w Syrii albo szerzej - dla bezpieczeństwa świata?

Prof. Roman Kuźniar, ekspert do spraw międzynarodowych: Pewną konsekwencją będzie przedłużenie konfliktu, dlatego że stanowiska stron się usztywnią i to uniemożliwi poszukiwanie jakiegoś rozwiązania, które i tak, jak wiemy, do tej pory były trudne. Natomiast jeśli chodzi o sytuację światową, to to jest niepokojące oczywiście, ponieważ to jest sygnał wysłany światu, że Ameryka Trumpa będzie jednostronnie przy użyciu środków militarnych akcentować, czy prezentować swoje stanowisko i interesy, także to wygląda niepokojąco.

Jeśli chodzi o stosunki amerykańsko-rosyjskie: Rosjanie już powiedzieli, że to atak, agresja na suwerenne państwo.

Formalnie tak jest, istotnie, ale to oczywiście jest bez znaczenia, co oni mówią. Pytanie jest, co zechcą zrobić i to na razie trudno przewidzieć. Ja nie sądzę, żeby to miało jakieś większe znaczenie dla stosunków amerykańsko-rosyjskich, dlatego że one nie rysowały się jakoś obiecująco w świetle tych wszystkich ujawnień zasięgu rosyjskiej penetracji, wpływu na otoczenie Trumpa, jego własne wypowiedzi, oczekiwania Rosji - to wszystko właściwie spaliło możliwość rozwoju tych stosunków w taki sposób, jak pewnie obaj panowie zakładali. Ja bym w tym kontekście nie tutaj szedł, jeśli chodzi o szukanie możliwych konsekwencji. Dla Rosji może to być paradoksalnie z ich punktu widzenia pozytywny sygnał, dlatego że to będzie utwierdzać ich w przekonaniu: "Bardzo proszę, będziemy robić tak samo, będziemy się wzorować na Ameryce, to znaczy nie pytając reszty świata, nie oglądając się na prawo czy stanowisko Rady Bezpieczeństwa, będziemy militarnie rozstrzygać kwestie sporne na przykład ze swoimi sąsiadami". To, jak powiedziałem, niedobry sygnał. Myślę, że on był podyktowany potrzebami wewnętrznymi Trumpa, próbą jego legitymizacji jako przywódcy, dlatego że w to powątpiewano i myślę, że po tym te wątpliwości będą jeszcze większe, ponieważ przywódcy tak nie działają. Potrzeby ze względu również z wysłaniem sygnału gościowi Trumpa, którym jest przywódca Chin. Niewątpliwie, myślę, że pierwszym odbiorcą sygnału, który Amerykanie wysłali, powinien być, czy były z całą pewnością w zamierzeniu Trumpa, Chiny, był Xi Jinping. Różne mogą być wyjaśnienia tego, co się stało, ale z całą pewnością niezależnie od tego, w jaki sposób należało zareagować, bo tego nie można było zostawić bez reakcji - mówię o tym ataku chemicznym, który się stał - to myślę, że ten atak amerykański nie będzie pożyteczny w żadnym kierunku tak naprawdę, poza spełnieniem może takich ambicji samego Trumpa, pokazaniem się jako taki "tough guy", nawiązujący do najlepszych, a może najgorszych tradycji amerykańskiej polityki zagranicznej.

Tam w Syrii sytuacja jest mocno klinczowa, zagmatwana. Pojawił się też głos administracji Asada, że ten atak to jest tak naprawdę wzmocnienie światowego terroryzmu i Państwa Islamskiego.

Jedni i drudzy będą prezentować to, co się stało w takim korzystnym dla siebie świetle, to znaczy próbując to zinterpretować w taki sposób, który im odpowiada. Wzmocnienie - trudno powiedzieć, natomiast niewątpliwie utrudni walkę z Państwem Islamskim. Co do tego nie ma wątpliwości, dlatego że usztywni strony konfliktu, zniechęci ich do bliższej kooperacji. Na pewno nie będzie kooperacji czy współpracy rosyjsko-amerykańskiej. Ona nie była jakoś zaawansowana, ale strony jakoś tam się informowały, porozumiewały, jeżeli chodzi o zwalczanie Państwa Islamskiego, bo to leży w ich wspólnym interesie. Czy to jest na rękę terroryzmowi? Na pewno tak. Nie służy poszukiwaniu rozwiązania dla problemu syryjskiego, będzie ten konflikt przedłużać. Myślę, że Amerykanie już wystarczająco przyłożyli rękę do destabilizacji sytuacji na Bliskim Wchodzie, żeby to kontynuować. Przecież administracja, do której Trump nawiązuje, George'a W. Busha, ponosi główną odpowiedzialność za obecny stan, stan Bliskiego Wschodu, mam na myśli agresję na Irak, później oczywiście niefortunna operacja, do której Amerykanie przyłączyli się, ale to była zachodnioeuropejska operacja, w Libii, znamy jej konsekwencje. Także jeżeli chodzi o Syrię, Zachód nie jest bez winy, jeżeli chodzi o rozwój tego konfliktu w pierwszej fazie i później wejście w taki impas, w jakim jesteśmy. Konsekwencje mogą być takie trudne do obliczenia, do przewidzenia.

Ostatnia sprawa: jakie mogą być konsekwencje? To może być zalążek jakiegoś większego konfliktu? Z tego, co pan mówi, Rosjanie to wykorzystują, wykorzystają na swoją modłę, Amerykanie mówią o jednorazowym ataku, ale czasami od takich incydentów rozpoczynają się większe konflikty.

Pytanie, czy są strony, które są zainteresowane jakimś większym konfliktem? W tej chwili pewnie nie, ale to pokazuje jedna taką predyspozycję tej administracji do manifestowania, demonstrowania swojej stanowczości w taki dosyć nieroztropny sposób, ponieważ wiemy, że ten atak niczemu nie będzie służył poza chyba zamanifestowaniem tej stanowczości. Ale wiemy, że tego typu demonstracje mają swój dalszy ciąg, czyli po prostu odzwierciedlają jakiś rodzaj mentalności, sposobu działania, który niekoniecznie jest bezpieczny dla reszty świata. Ja od początku się obawiałem takiej zapalczywości, czy nieroztropności, braku doświadczenia, takiej niespecjalnie pogłębionej wizji świata, różnych problemów u Trumpa i jego otoczenia. To może być pierwszy sygnał, że tak właśnie jest.


(j.)