"Braterstwo liny - tego zabrakło na Broad Peaku" - mówi w wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" Anna Czerwińska, jedna z najwybitniejszych polskich himalaistek. Komentuje w ten sposób niedawną tragedię polskiej wyprawy, która jako pierwsza w historii zdobyła szczyt zimą.

5 marca na Broad Peak weszli Adam Bielecki, Artur Małek, Tomasz Kowalski i Maciej Berbeka. Niestety Kowalski i Berbeka nie zdołali wrócić - nigdy nie dotarli do obozu IV. 8 marca uznano ich za zmarłych.

Na temat wypraw wysokogórskich i tragedii w Karakorum wypowiada się w "Gazecie Wyborczej" wybitna himalaistka Anna Czerwińska.

Nie chciałabym działać na wyprawach, podczas których ludzie nie dbają o siebie. Część uroku gór polega na tym, że robi się coś razem. Są słabości, niedociągnięcia, wszystko dociera się na bieżąco. Nikt nie zakłada, że osłabnie na 8 tysiącach metrów, ale... Czasem wystarczy słowo, poklepanie po ramieniu, wpięcie w poręczówki i słabnący odnajduje siłę, by iść. Często ratujemy tak życie - opowiada.

Zapytana, czy z Broad Peaku wspinacze powinni schodzić razem, odpowiada, że nie o to chodzi. Nie można iść tak wolno, żeby we dwójkę umrzeć. Ale jeśli jeden nie ma już siły, to trzeba spróbować mu pomóc. Czynnie. Ciągnąć za uprząż, kopać po tyłku. Zmusić go, by szedł - wyjaśnia. Powinni dbać o siebie. Najszybszy Adam Bielecki powinien dopilnować przynajmniej Artura Małka, który dotarł do obozu cztery godziny po nim. Nie rozumiem takiego wspinania - podkreśla.

(edbie)