"W moim przekonaniu nie była to debata, która mogłaby przekonać niezdecydowanych do któregoś z kandydatów. Myślę, że to pierwsze, niedzielne spotkanie miało większy potencjał by zmobilizować, czy przekonać wahających się, ale ze wskazaniem na prezydenta Komorowskiego” – mówi po czwartkowym starciu Duda – Komorowski politolog Dorota Piontek z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Zauważyła, że Andrzej Duda, któremu po pierwszej debacie zarzucano, że był "grzeczny", w czwartek próbował "pokazać pazur", ale, w jej przekonaniu, nie wypadło to dobrze.

W przypadku czwartkowej debaty efektem będzie najwyżej wzmocnienie przekonań, które widzowie mieli, zanim zasiedli przed telewizorami - ocenia Piontek. Jej zdaniem, w trakcie debaty widać było, że sztab Andrzeja Dudy wyciągnął wnioski z przebiegu pierwszego spotkania kandydatów.

Duda zwracał się dziś do prezydenta: proszę pana, używał formuły: kiedy zostanę prezydentem, co miało sugerować, że właściwie jest to sprawa już dokonana. Pod względem panowania nad emocjami nie było takiej dysproporcji, jaka była w pierwszej debacie, gdzie zdecydowanie emocjami lepiej operował prezydent Komorowski - wylicza ekspertka. Dodaje, że nawet jeśli kandydaci chcieli się wzajemnie atakować, ich sztaby mogły im uświadomić, że bezceremonialny atak może odwrócić się przeciwko temu, który zaatakuje.

Myślę, że obydwa sztaby i obaj kandydaci bali się mocniej zaatakować. Mam na myśli chociażby kwestię drugiego etatu (na uczelni - PAP) pana Dudy, która dla niego nie była bezpieczna - tłumaczy Piontek.

(mn)