Na pierwszym nagraniu zapisu rozmów w tupolewie, które dostali od Rosjan polscy eksperci, brakowało 16 sekund - ustalili reporterzy śledczy RMF FM Marek Balawajder i Roman Osica. Według naszych informacji, właśnie po ten brakujący fragment poleciał w trybie pilnym w połowie ubiegłego tygodnia do Moskwy szef MSWiA Jerzy Miller.

Rejestrator w prezydenckim samolocie Tu-154 to zwykła taśma analogowa - zapisuje z reguły 30 ostatnich minut lotu i jeżeli się kończy to kasuje początek i zapisuje dane od nowa. W tym przypadku była inna cieńsza taśma, której więcej nawinęło się na szpulę i zarejestrowano aż 38 minut.

Kiedy polscy analitycy z Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie zaczęli odsłuchiwać nagrania i porównywać je z przekazanym i opublikowanym już stenogramem, okazało się, że zapisów w stenogramie jest więcej niż czasu na przekazanej płycie CD. Po dokładnych badaniach okazało się, że brakuje dokładnie 16 sekund.

Ujawniony stenogram był pełny. To na CD brakowało 16 sekund, które były zapisane w stenogramie - potwierdził w rozmowie z Romanem Osicą rzecznik wojskowej prokuratury Zbigniew Rzepa.

Jak dowiedzieli się nasi dziennikarze, polscy śledczy zaczęli podejrzewać, że przekazane taśmy były montowane, a przekazane nagranie nie była wierną kopią. Wtedy o całej sprawie poinformowano Jerzego Millera. Obawiano się olbrzymiego skandalu. Miller błyskawicznie skontaktował się z szefową rosyjskiego Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK) Tatianą Anodiną i dokładnie wyjaśnił jej problem.

Minister Miller pojechał jeszcze raz do Moskwy i jeszcze raz skopiował taśmy na CD. Tym razem już cały zapis łącznie z brakującymi 16 sekundami. Polscy prokuratorzy teraz twierdzą, że nie ma obawy, że były cięcia - to dziwne, bo nagle okazuje się, że nagranie jest - delikatnie mówiąc - niechlujnie skopiowane.