Ten samolot nie miał prawa wystartować z Okęcia - tak o feralnym kwietniowym locie tupolewa powiedział polski przedstawiciel akredytowany przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym w Moskwie. Edmund Klich, prezentując swoją książkę o katastrofach lotniczych, przedstawił szereg błędów i uchybień prowadzących do katastrofy 10 kwietnia.

Zdaniem Klicha Tu-154M nie powinien startować choćby z pogody nad Smoleńskiem. Piloci Jaka-40, który lądował wcześniej w Smoleńsku, alarmowali, że warunki atmosferyczne nie pozwolą na wylądowanie. Na pokładzie tupolewa brakowało także rosyjskiego nawigatora, czego wymaga rosyjskie prawo. Co więcej, piloci nie mieli dokładnych planów lotniska w Smoleńsku i nie mogli przygotować się do lotu.

Jak można być gotowym do lotu, jeśli nie zna się dokładnych danych lotniska. Piloci mówią: "To może zajdziemy ze wschodu". Ze wschodu nie można było zajść, bo tam nie było żadnych środków. Te środki zostały zlikwidowane, jak zlikwidowano lotnisko - mówił Klich. Polski akredytowany przy MAK-u nie obarczył za to winą pilotów, bo od rozwiązywania problemów - jak stwierdził - są ludzie na ziemi, także by przygotować lotniska zapasowe.

Klich wskazał również na błędy po rosyjskiej stronie, choćby na niesprawne pomoce nawigacyjne. Jednak bezspornych dowodów brakuje, bo jako kraj nie przyjęliśmy oblotu lotniska, który wykonano cztery dni po katastrofie. Jego zdaniem oblot był po prostu źle wykonany. Nie wiemy także, czy kontrolerzy z wieży w Smoleńsku powinni nakazać naszym pilotom lądowanie na innym lotnisku. Wciąż polscy śledczy nie mają bowiem dokumentacji lotniskowej lotniska w Smoleńsku.