Między Rosją a polską komisją, która wyjaśnia okoliczności katastrofy smoleńskiej, nie ma sprzeczności co do charakteru prezydenckiego lotu - oświadczył dzisiaj szef MSWiA Jerzy Miller. Dodał, że był to lot cywilny.

O charakterze lotu nie decyduje właściciel samolotu, tylko cel przelotu. A celem tego lotu było przewiezienie konkretnych osób, w związku z tym miał on charakter lotu pasażerskiego. Wobec tego nie ma między nami sprzeczności - powiedział Polskiej Agencji Prasowej Miller, który przewodniczy pracom polskiej komisji badającej katastrofę. Zastrzegł przy tym, że jego zdaniem, wysnuwanie z tego faktu tezy, iż całą odpowiedzialność za przebieg lotu ponosi pilot czy załoga, jest bardzo, bardzo odważne.

Szef MSWiA odniósł się tym samym do wypowiedzi płk. Edmund Klicha, przedstawiciela Polski przy rosyjskim Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym (MAK). Stwierdził on kilka dni temu, że "kwalifikacja lotu ma kluczowe znaczenie" dla wyjaśnienia okoliczności katastrofy. Według niego, ostatnia faza lotu "powinna być zakwalifikowana jako operacja wojskowa", ponieważ przyjęcie, że był to lot cywilny, oznaczałoby, że "całość odpowiedzialności spada na pilotów".

Skąd rozbieżności?

Prapoczątkiem zamieszania był wybór konwencji chicagowskiej jako podstawy prawnej wyjaśniania przyczyn katastrofy i prowadzenia śledztwa. Kilkanaście dni po tragedii Donald Tusk, argumentując tę kontrowersyjną decyzję, powiedział, że wybrano konwencję chicagowską, bo lot miał charakter cywilny, ale był wykonywany samolotem wojskowym. Tłumaczył dalej, że chodziło o pośpiech i nie było czasu na negocjowanie innych umów z Rosją. Mamy wprawdzie z tym krajem porozumienie o lotnictwie wojskowym, ale nie zostało ono ratyfikowane i nie ma do niego aktów wykonawczych.

Teraz okazuje się, że traktowanie lotu tupolewa jako lotu cywilnego oznacza, że całość odpowiedzialności za decyzję o lądowaniu ponoszą piloci maszyny, a nie naziemna obsługa lotniska. Takie wnioski mają się znaleźć w raporcie o przyczynach katastrofy, który przygotowuje rosyjski Międzypaństwowy Komitet Lotniczy. Oznacza to oczyszczenie rosyjskich kontrolerów lotu z jakichkolwiek zarzutów o przyczynienie się do katastrofy.

"Wiedzieliśmy, z kim kontaktowali się kontrolerzy lotów"

Miller oświadczył ponadto, że dla polskiej komisji "nigdy nie było tajemnicą", z kim kontaktowali się kontrolerzy, którzy w dniu katastrofy pracowali na lotnisku w Smoleńsku. Ranga tej wizyty i przywiązywana waga do podejmowanych decyzji była wystarczająco wysoka, aby osoby, które były odpowiedzialne za obsługę lotniska, korzystały z możliwości kontaktu z osobami zewnętrznymi - podkreślił szef MSWiA. Nie chciał jednak ujawnić, o kogo chodzi.

Piątkowa "Gazeta Wyborcza" napisała, że w wieży kontroli lotów - poza kontrolerem lotów Pawłem Plusinem i jego pomocnikiem - przebywał także płk gwardii Nikołaj Krasnokutski. Wcześniej dowodził on 103. Gwardyjskim Krasnosielskim Pułkiem Wojskowego Transportu Lotniczego na lotnisku w Smoleńsku. Krasnokutski był w Smoleńsku także 7 kwietnia, gdy lądował tam Donald Tusk.

Według gazety, 10 kwietnia - wbrew procedurom - to Krasnokutski przejął inicjatywę w wieży i dzwonił do przełożonych w Twerze i do dowództwa wojsk lotniczych w Moskwie, by dostać zgodę na wydanie zakazu lądowania polskiemu tupolewowi. Rozmówcy z Moskwy uważali jednak, że Polakom, mimo fatalnych warunków, należy pozwolić lądować, bo "może im się uda". Gazeta napisała, że Moskwa bała się dyplomatycznego skandalu, gdyby Lech Kaczyński, już spóźniony na uroczystości w Katyniu, nie mógł wylądować.

"Jest realna szansa, że komisja zakończy prace w tym roku"

Jest realna szansa, że polska komisja wyjaśniająca okoliczności katastrofy zakończy pracę do końca 2010 roku - nawet jeśli nie dostanie wszystkich materiałów od strony rosyjskiej - poinformował również Miller: Wydaje mi się, że jest to termin realny. Oczywiście samo tworzenie raportu jest procesem trudnym, bo komisja jest wyjątkowo liczna - 34-osobowa - i działa na zasadzie consensusu lub zdania odrębnego w przypadku, gdy nie jest on możliwy do wypracowania.

Minister zastrzegł, że gdyby nie udało się zakończyć prac przed końcem roku, nastąpi to tuż po Nowym Roku, a powodem opóźnienia mogłyby być kwestie związane z redakcją raportu.