Biuro Ochrony Rządu od początku nie planowało obecności swoich funkcjonariuszy na lotnisku w Smoleńsku 10 kwietnia. Co więcej, szef tej służby gen. Marian Janicki otrzymał precyzyjny raport od swoich podwładnych, że w dniu katastrofy na lotnisku Siewiernyj nie było żadnego BOR-owca zabezpieczającego prezydencką wizytę.

To ustalenia reporterów śledczych RMF FM, którzy dotarli do zeznań dwóch funkcjonariuszy BOR-u, zabezpieczających wizytę Lecha Kaczyńskiego.

Szef BOR gen. Janicki od kilku miesięcy twierdzi, że na płycie lotniska w Smoleńsku na prezydencką delegację czekali funkcjonariusze tej służby.

Tymczasem dowódca zespołu, który miał zabezpieczać wizytę prezydenta Kaczyńskiego - a trzy dni wcześniej premiera Tuska, zeznał wprost, że teren lotniska w Smoleńsku zabezpieczały tylko i wyłącznie służby rosyjskie, czyli milicja, Federalna Służba Bezpieczeństwa i Federalna Służba Ochrony. Na lotnisku Siewiernyj nie było nikogo z Polaków.

Już po wyjeździe premiera Tuska, dzień później, do Smoleńska przyjechała grupa kolejnych trzech funkcjonariuszy BOR-u - łącznie było ich już sześciu. Dzień przed planowanym przylotem Lecha Kaczyńskiego BOR-owcy sprawdzili obiekty w Katyniu, między innymi Memoriał, hotel i filharmonię, czyli miejsca, gdzie miał przebywać Lech Kaczyński. Nikt nie pojechał jednak na lotnisko, ponieważ - jak zeznał - Cezary K. - na lotnisku nie planowano uczestnictwa żadnego funkcjonariusza BOR.

10 kwietnia wszyscy oficerowie BOR-u byli w Katyniu - na lotnisku w Smoleńsku nie było nikogo.

Kiedy BOR-owcy dowiedzieli się o katastrofie?

Około 8:45 przedstawiciel Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji poinformował dowódcę funkcjonariuszy BOR-u znajdujących się w Katyniu, że coś złego stało się z samolotem. Równocześnie inny funkcjonariusz otrzymał podobną informację. O 8:55 szef zabezpieczenia BOR połączył się z Centrum Kierowania BOR i zapytał oficera operacyjnego, czy wie coś o awarii lub katastrofie. Ten powiedział, że nic takiego nie wie i od dzwoniącego dowiaduje się, że coś jest nie tak. Dowódca próbował następnie dodzwonić się do Jarosława Florczaka - oficera BOR-u, który był na pokładzie samolotu. Okazuje się, że w telefonie funkcjonariusza pojawił się sygnał, jednak ten nie podjął rozmowy. Cezary K. zeznał, że próbował połączyć się jeszcze dwukrotnie. O 9:00 zadzwonił natomiast ponownie do Centrum w Polsce i powiedział, że jedzie sprawdzić te informacje na lotnisko w Smoleńsku.

20 minut później funkcjonariusze dotarli na Siewiernyj, lecz dopiero o 9:30 zobaczyli szczątki samolotu. Wtedy trwało już dogaszanie wraku, a dookoła były rozciągnięte taśmy.