Wybór Grzegorza Schetyny na szefa Platformy Obywatelskiej jest dowodem na to, że cierpliwość, zdolność do przybrania formy przetrwalnikowej i przeczekania złego czasu, przynoszą czasem sukces. Po latach odsuwania do strategicznej rezerwy (czytaj: spychania na odległe plany) i czekania na to, aż inni odejdą albo przegrają, były marszałek Sejmu objął wymarzony fotel. Tyle że ten może okazać się znacznie mniej sympatycznym siedziskiem, niż się to jeszcze parę miesięcy temu wydawało.

Wybór Grzegorza Schetyny na szefa Platformy Obywatelskiej jest dowodem na to, że cierpliwość, zdolność do przybrania formy przetrwalnikowej i przeczekania złego czasu, przynoszą czasem sukces. Po latach odsuwania do strategicznej rezerwy (czytaj: spychania na odległe plany) i czekania na to, aż inni odejdą albo przegrają, były marszałek Sejmu objął wymarzony fotel. Tyle że ten może okazać się znacznie mniej sympatycznym siedziskiem, niż się to jeszcze parę miesięcy temu wydawało.
Nowy przewodniczący PO Grzegorz Schetyna, była przewodnicząca Ewa Kopacz i prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz /Radek Pietruszka /PAP

Przestrzeń polityczna dla PO coraz bardziej się zawęża. Poszukiwanie miejsca między PiS-em, a nieskażoną ośmioleciem rządów Nowoczesną może być z tygodnia na tydzień coraz trudniejszym zadaniem. PO straciła ogromną część ze swego sex appealu, zdolności uwodzenia, charmu i uroku. Większości wyborców kojarzy się dziś z ociężałą i zużytą władzą partią, która nie ma ani pomysłu na to, co uczynić swoim znakiem firmowym ani jak przekonać, że lata jej rządów wcale nie były tak złe, jak przekonują dziś wszystkie inne partie.

Czy Platforma może podzielić los AWS albo SLD? To pytanie gnębi działaczy PO. Niby się pocieszają, że ich partia rządzi w 15 województwach, że ma prezydentów wielu dużych miast, że ma struktury i potężną reprezentację parlamentarną, ale i oni widzą, że dziś większą siłę przyciągania ma Petru, a twarze liderów PO zdają się wyborcom mocno wyblakłe. W partii trwają wewnętrzne dyskusje, czy może - zamiast Schetyny - nie lepiej było postawić na kogoś młodszego i z podobnej "ligi", co lider Nowoczesnej, ale wybór się dokonał, więc teraz czeka nas festiwal zapewnień, że "wszyscy jesteśmy z panem przewodniczącym", nawet, jeśli sami zapewniający myślą, czy by nie zmienić partyjnych barw.

Sen z powiek liderów PO spędza też niepewność, jaki model opozycyjności wybrać. Czy działać a la PiS - używając słów mocnych, a nawet extra-mocnych, bojkotując spotkania organizowane od czasu do czasu przez prezydenta czy premiera i waląc w rządzących ze wszystkich armat. Czy też raczej pokazywać się w roli opozycji nie-totalnej, potrafiącej tu i ówdzie pochwalić rządzących czy przegłosować z nimi jakąś ważną ustawę. Tu pojawia się też pytanie o to, na ile PO powinna w polskie spory wciągać europejskich sojuszników, a na ile koić ich troski uspokajającymi zapowiedziami, że damy sobie radę sami. Na razie - co pokazała choćby słynna debata w Strasburgu, PO jest w pół drogi między wzywaniem Brukseli na pomoc i chęcią szczypania Szydło, a obawą, przed narażeniem się na zarzuty łamania świętej polskiej zasady nieprania brudów poza domem.

Nieszczęście PO i jej nowego szefa polega na tym, że wydaje się, iż to, jaka przyszłość czeka Schetynę i jego partię, w bardzo małym stopniu zależy od nich samych. Najnowsze dzieje dają mnóstwo dowodów na to, że losy opozycji zależą w największej mierze od tego, jak radzą sobie i - w konsekwencji - jak ocenia się, rządzących. PiS podczas pierwszej kadencji PO mógł dwoić się i troić, mówiąc o fatalnym stanie państwa Platformy, ale dopóki nie kilka bolesnych reform i jeszcze bardziej bolesnych dla rządzących afer, to nawet lansując łagodną twarz i różne "aniołki", nie był w stanie odnieść zwycięstwa. Tak jest i dziś z PO. Grzegorz Schetyna i jego ekipa mogą stawać na głowie i być najbardziej aktywną opozycją świata, a i tak, jeśli rządzenie PiS-u będzie podobało się wyborcom - ma minimalne szanse na tryumfy. To tak jak z SLD w wyborach 1997 i 2001. W tych pierwszych, po 4 latach rządzenia, lewica przegrała (nie za wielką zresztą różnicą) z AWS. Ale po tym, gdy rząd Buzka wziął się, nie zanadto poradnie, za reformowanie kraju, a potem popadł w rozsypkę - Sojusz, prezentując się jako ugrupowanie, które wie, jak rządzić, wrócił do władzy na białym koniu. A gdy dowiódł, że i on ma z tymże rządzeniem kłopoty - przepadł w odmętach dziejów. Jeśli więc wyborcy zatęsknią za nudnymi, acz przewidywalnymi rządami "ciepłej wody w kranie", jeśli będą pamiętać PO raczej z czasów, gdy rządziła bez fajerwerków, ale i bez giga-wpadek, niż z tych, gdy wszystko zaczęło się jej sypać, to Platforma może jeszcze snuć marzenia o pięknej przyszłości. Wydaje się też, że klucz do przyszłego powodzenia może leżeć w zdolności opozycji do połączenia sił. Wielka koalicja "Anty-PiS", stworzona na wzór choćby tej, która odsunęła od władzy we Włoszech Berlusconiego, może być w kolejnych wyborach sposobem na powrót do władzy. Ale tu też przydałoby się opozycji takie rządzenie PiS-u, która pozwoliłoby usprawiedliwić każdy, nawet najbardziej zgniły, międzypartyjny kompromis.