"Za zamachem w Ankarze najpewniej stoi Państwo Islamskie, któremu zależy na destabilizacji sytuacji w Turcji, by władze zajmowały się problemami wewnętrznymi a nie zwalczaniem dżihadystów w Syrii" - uważa ekspert z uniwersytetu w Canakkale Karol Kujawa. ​W sobotę przed dworcem kolejowym w stolicy dwie bomby eksplodowały tuż przed początkiem pokojowej demonstracji działaczy lewicowych i aktywistów popierających sprawę kurdyjską. Zginęło ponad 120 osób.

"Za zamachem w Ankarze najpewniej stoi Państwo Islamskie, któremu zależy na destabilizacji sytuacji w Turcji, by władze zajmowały się problemami wewnętrznymi a nie zwalczaniem dżihadystów w Syrii" - uważa ekspert z uniwersytetu w Canakkale Karol Kujawa. ​W sobotę przed dworcem kolejowym w stolicy dwie bomby eksplodowały tuż przed początkiem pokojowej demonstracji działaczy lewicowych i aktywistów popierających sprawę kurdyjską. Zginęło ponad 120 osób.
W Turcji trwa żałoba narodowa /DENIZ TOPRAK /PAP/EPA

Wydaje się, że za zamachami stoją przedstawiciele Państwa Islamskiego, a dokładnie powiązana z nim organizacja Dokumacilar (Tkacze) - mówi ekspert. Organizacja ta od dawna specjalizuje się w atakach na kurdyjską partię HDP. Była odpowiedzialna m.in. za lipcowy zamach w miejscowości Suruc czy czerwcowy atak w Diyarbakir.

Członkami tej organizacji są obywatele Turcji, którzy zostali przeszkoleni przez Państwo Islamskie i przedostają się na terytorium Turcji. Co ciekawe, są werbowani głównie w prowincji Adiyaman, na południu, która zamieszkana jest przede wszystkim przez Kurdów - tłumaczył Kujawa.

Niewykluczone również, że IS przeprowadzając takie ataki chce doprowadzić do jeszcze większej polaryzacji i chaosu w Turcji - dodał. Przypomniał, że Kurdowie oskarżają tureckie władze o wspierane IS.

Po czerwcowych wyborach, w których AKP straciła większość niezbędną do samodzielnego rządzenia kosztem mandatów dla prokurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP), "zaczęła się regularna wojna między tureckim rządem a PKK" - podkreślił Kujawa. Wojsko bombardowało bazy Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) w północnym Iraku, mnożyły się też ataki kurdyjskich bojowników na tureckie siły bezpieczeństwa. Eskalacja konfliktu doprowadziła do zerwania turecko-kurdyjskich rozmów pokojowych, które były prowadzone od końca 2012 r. Może IS chce, żeby Turcja zajmowała się problemami wewnętrznymi, czyli walką z Kurdami, a nie z dżihadystami - spekulował Kujawa.

Zdaniem eksperta zamach terrorystyczny to z pewnością pokłosie tego, co dzieje się od kilku lat na Bliskim Wschodzie. Te wydarzenia mają coraz większy wpływ na sytuację w Turcji. Nie należy też zapominać o bardzo skomplikowanej strukturze etnicznej i religijnej Turcji. Podobnie jak w Syrii mieszkają tu Alewici, Kurdowie i inne mniejszości. Tę delikatną tkankę społeczną można łatwo rozbić - zauważył.

Do zamachu doszło na trzy tygodnie przed zaplanowanymi na 1 listopada wyborami parlamentarnymi, w których rządząca Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) chce odzyskać większość, utraconą w wyborach z 7 czerwca.

Kujawa przypomniał, że po sobotnim zamachu "prezydent Recep Tayyip Erdogan oświadczył, iż nie ma żadnej różnicy między poprzednimi atakami na żołnierzy i policjantów a zamachem na zwykłych obywateli". Ostrzegał również, że celem ataku było wywołanie podziałów między mieszkańcami: Kurdami i Turkami - dodał.

Wszystkie partie zgodnie potępiły zamach, jednocześnie oskarżając się wzajemnie o jego przeprowadzenie. Niektórzy przedstawiciele rządzącej AKP uważają, że winę ponosi PKK. Ich zdaniem dokonując zamachu, kurdyjscy rebelianci chcą przedstawić HDP jako ofiary i zdobyć w ten sposób większe poparcie w wyborach - podkreśla ekspert.

Z kolei opozycja o sobotnią masakrę w Ankarze obwinia AKP. Jej zdaniem partia rządząca nie potrafi kontrolować sytuacji w kraju, co doprowadza do chaosu. Winą obarcza się również turecką skrajnie prawicową organizację Szare Wilki - dodał Kujawa.

(mal)