Brak miejsca i duchota - w takich warunkach kilkaset osób podróżowało tej nocy w pociągu TLK relacji Kraków-Kołobrzeg. Skład przyjechał do celu ze 120 minutowym opóźnieniem. Po drodze podróżni jechali w gigantycznym tłoku. Stres i zmęczenie sprawił, że doszło między nimi do przepychanek. Zdenerwowani ludzie dzwonili na Gorącą Linię RMF FM. PKP Intercity przeprasza podróżnych i zapowiada, że będzie szukał winnego bałaganu.

Ponad 120 minut opóźnienia, gigantyczny tłok, przepychanki między pasażerami. To nocny pociąg z Krakowa do Kołobrzegu. Był tak przepełniony, że jadący nim ludzie bali się o swoje życie.

W Warszawie kilkadziesiąt osób z biletami w rękach nie wsiadło do pociągu, bo po prostu nie było dla nich miejsca. W Gdańsku, choć wiele osób zdążyło już wysiąść, ludzie nadal porozkładani byli na ziemi: na korytarzach, a nawet w toaletach. Nie każdy wytrzymywał fizycznie takie warunki. Ludzie mdleją w kiblach. Dwa małżeństwa w kiblu siedzą 500 kilometrów. Nie można korzystać z toalet! - skarżył się jeden z pasażerów. Do wspomnianych toalet i tak nie można było się dostać, bo poruszanie się po pociągu było praktycznie niemożliwe. Ludzie stali nawet w drzwiach i na łączeniach między wagonami. 9 godzin jechałam na tym, stojąc cały czas. Na blaszce, na której nie wolno stać. Nigdzie nie można było przejść. Wszystko było zawalone - opowiadała jedna z pasażerek.

Pasażerowie są przekonani, że PKP Intercity bez namysłu sprzedała zbyt dużą ilość biletów. Jak mówią, to skandal, bo pociąg był objęty całkowitą rezerwacją miejsc. Sprzedali przynajmniej 1000 biletów więcej na ten pociąg, a nie było komu doczepić wagonów - mówił o swoich wrażeniach pasażer, który jechał pociągiem z Krakowa.

Strach pomyśleć co by się stało, gdyby konieczna była ewakuacja pasażerów. Dlaczego sprzedano tak dużo biletów? Dlaczego w ogóle zezwolono na podróż w tak niebezpiecznych warunkach? Kierownik pociągu nie chciał odpowiedzieć na te pytania. Podobnie konduktor: Ja od Bydgoszczy prowadzę pociąg, tak że nie wiem. W Warszawie były doczepiane wagony, tu jest 12 wagonów. Ludzie na ostatnią chwilę się wybierają.

PKP Intericty przeprasza podróżnych pociągu TLK Kraków - Kołobrzeg

Czas w spółce najwyraźniej się zatrzymał. Na niektórych trasach PKP Intercity nie jest w stanie monitorować sprzedaży biletów. Bilet na II klasę nie ma miejscówki, ważny jest przez 24 godziny od chwili zakupienia i nie jest dedykowany konkretnemu pociągowi. Firma twierdzi, że za wcześnie jest mówić o konsekwencjach, nie wiadomo też kto popełnił błąd. I przeprasza podróżnych. Były to fatalne warunki, dlatego będziemy tę sprawę wyjaśniać. Była to jedyna taka sytuacja, która nam się zdarzyła w ten weekend. 63 wagony wzmacniały nasze pociągi. Dlaczego tak się stało z tym pociągiem, będziemy to wyjaśniać - powiedziała Małgorzata Sitkowska, rzecznik PKP Intercity.

PKP Intercity zapowiada, że do końca roku dalekobieżne pociągi TLK będą objęte całkowitą rezerwacją miejsc.

Interweniowała policja

Do nieprzyjemnego incydentu doszło na stacji Warszawa Wschodnia. Jedna z pasażerek została uderzona w twarz. To ona zadzwoniła na policję. Komenda stołeczna potwierdza, że funkcjonariusze zostali wezwani na miejsce. Jednak tłok był tak duży, że nie byli w stanie zatrzymać agresywnego pasażera. Co więcej, kobieta uderzona w twarz nie mogła wskazać osoby, która ją zaatakowała. W pociągu była dosyć nerwowa atmosfera ze względu na to, że było tam bardzo dużo ludzi. A do samego incydentu miało dojść w czasie wsiadania, bądź w czasie przemieszczania się wewnątrz pociągu - powiedział nam Tomasz Oleszczuk z biura prasowego stołecznej policji.

Uderzona kobieta po złożeniu zawiadomieniu policji, wróciła do pociągu. Teraz swoich praw będzie mogła dochodzić w sądzie, składając przeciwko PKP InterCity pozew cywilny. Według naszych informacji takich osób może być kilkanaście.

Tak dantejskie sceny w pociągu Kraków-Kołobrzeg opisywał w rozmowie z RMF FM nasz słuchacz Piotr.

Piotr, słuchacz RMF FM: W jednym z wagonów na 54 siedzące osoby 58 stało na korytarzu, ramię w ramię, nie dało się przejść, przesunąć. Cztery osoby stały nawet w toalecie, bo nie było miejsca na korytarzu. Kilka osób stało nawet w przejściu między wagonami. Część osób na jednej ze stacji w ogóle nie zostało wpuszczonych do pociągu, ponieważ nie było miejsca w pociągu.

Michał Fit, reporter RMF FM: A co z osobami z biletami do I klasy?

Bilety do I klasy zostały wykupione z miejscówkami, jak najbardziej. Wszyscy mieli bilety do II klas, ale tam nie było miejsc siedzących ani nawet stojących. Największe oburzenie było, że pasażerowie zapłacili ponad 80 złotych za bilet do Kołobrzegu, a musieli stać. Sporo też było osób starszych. Dla nic nie było to ani komfortowe, ani bezpieczne.

Co zrobiliście, żeby zainterweniować?

Zaczęło się od rozmowy z konduktorem. On powiedział, że nie ma żadnej możliwości dopięcia wagonów. Dopiero po którejś rozmowie okazało się, że zostanie jeden wagon doczepiony, ale dopiero w Warszawie Wschodniej. Przez ten czas w internecie udało nam się znaleźć numer do dyspozytorni. Pani w dyspozytorni powiedziała, że nie ma możliwości dostawienia większej ilości wagonów i bez "do widzenia" po prostu odłożyła słuchawkę. Następnie przy każdej próbie kontaktu telefonicznego podnosiła i od razu odkładała słuchawkę. Była nawet wzywana Straż Ochrony Kolei, bo konduktor stwierdził, że oni więcej nie będą czekać. Jeżeli chcemy możemy wysiąść, jak chcemy możemy jechać dalej. Taka sytuacja powtarzała się kilka razy na innych dworcach, kiedy ludzie przychodzili z biletami i nie mogli wsiąść, bo nie było miejsca. I wtedy też konduktorzy powtarzali: jeżeli pan nie chce jechać, może pan zostać. I zdarzyło się, że kilka osób nie wsiadło.

Policję też wzywaliście?

Na dworcu Warszawa Wschodnia jedna z osób została uderzona łokciem, kiedy próbowała się dostać do dostawionego wagonu, żeby zająć miejsce. Policja została wezwana, przyjechali na dworzec Warszawa Centralna. Powiedzieli, że oni w tej chwili nie mogą nic zrobić i że jeżeli osoba poszkodowana chce, to może złożyć skargę z powództwa cywilnego.