"W nauce nie wystarczy, by temat był interesujący tylko dla autora pracy, jego przełożonego, czy nawet całej instytucji, którą reprezentują, ale żeby praca ta była ważna dla jak najszerszego grona odbiorców na całym świecie" - mówi RMF FM prof. Mirosław Skibniewski z Uniwersytetu Maryland. Redaktor naczelny czasopisma „Automation in Construction” w rozmowie z Grzegorzem Jasińskim podkreśla jak ważne jest publikowanie artykułów w języku angielskim, w czasopismach o jak największym prestiżu, zwraca uwagę na błędy, których trzeba unikać, przestrzega przed czasopismami wątpliwej wartości, ujawnia kulisy procesu, który najwybitniejszych prowadzi do… nagród Nobla. Bo nagrody Nobla przyznaje się właśnie w oparciu o publikacje naukowe.

Grzegorz. Jasiński, RMF FM: Co dokładnie oznacza zdanie, że naukowcy odkryli to i to i opublikowali wyniki na łamach recenzowanego czasopisma?

Prof. Mirosław Skibniewski: To oznacza, że wyniki badań zostały skompilowane według jakiegoś szablonu, który zwykle jest narzucony przez dane pismo, a także to, że zawartość tej pracy przeszła przez sito recenzentów, powołanych przez redaktora pisma.  Recenzenci reprezentują zwykle tę samą dziedzinę wiedzy, są wybitnymi fachowcami w tej dziedzinie, najczęściej pracują w niej od wielu lat i reprezentują różne środowiska naukowe na świecie.

Mirosław Jan Skibniewski - specjalista inżynierii systemów zarządzania w budownictwie, absolwent Politechniki Warszawskiej, profesor w Centrum Zarządzania Projektami Wydz. Inżynierii Lądowej i Środowiskowej University of Maryland (USA). Redaktor naczelny międzynarodowego pisma naukowego „Automation in Construction”, a także redaktor na Amerykę Północną pisma „Journal of Civil Engineering and Management”.

W latach 1997-2004 prorektor Uniwersytetu Purdue. W latach 2005-2010 kierownik katedry organizacji i zarządzania w budownictwie im. A. Jamesa Clarka University of Maryland, College Park. W latach 2010-2011 rektor politechniki (Dean of the College of Engineering) w Uniwersytecie Khalifa w Abu Zabi.

Obecnie jest także profesorem honorowym Uniwersytetu Tsinghua w Pekinie i Uniwersytetu Naukowo-Technicznego Huazhong w Wuhan w Chinach, profesorem honorowym Uniwersytetu Technicznego Chaoyang w Tajczung na Tajwanie oraz profesorem Uniwersytetu Aarhus w Danii.

W języku angielskim używa się terminu "peer review", czyli recenzja w pewnym sensie przez kolegów. Można też powiedzieć, przez rywali...

Tak, ci koledzy to są często rywale pracujący w tej samej dziedzinie w konkurencyjnych ośrodkach, ale też zdarza się, że przed laty byli nawet współpracownikami danego autora. Tutaj trzeba uważać na potencjalny konflikt interesów. Różne rodzaje konfliktu interesów czasem się pojawiają i są związane z tym, że te osoby kiedyś ze sobą współpracowały, czasem rywalizowały przy realizacji różnych projektów, czasem przy ubieganiu się o fundusze na badania naukowe.  Chodzi jednak o zachowanie obiektywności procesu recenzji i o to, by uwagi dotyczące tekstu danego artykułu były konstruktywne - nastawione nie na to, aby recenzowany artykuł skrytykować i odrzucić ze względów innych niż merytoryczne, ale żeby pomóc autorowi dopracować zawartość i formę jego tekstu do najwyższych standardów, jakie są wymagane w świecie nauki i publikacji naukowych.

Jeśli recenzent ma uwagi, nie oznacza to od razu, że artykuł się w danym czasopiśmie nie ukaże, autor ma możliwość dokonania poprawek...

Prawie zawsze recenzenci mają jakieś uwagi.  Praktycznie nie zdarza się nigdy, by artykuł przesłany do redakcji został opublikowany w swojej wersji początkowej. Prawie w 100 proc. przypadków jakieś poprawki są wymagane, często procedury dotyczące tych poprawek są skomplikowane, poprawki są pracochłonne i wymagają wiele wysiłku.

To nie chodzi tylko o poprawki redakcyjne, czy uzupełnienie drobnych szczegółów, czasem wymaga to wręcz dodatkowej pracy, dodatkowych badań...

Bardzo często tak rzeczywiście jest kiedy chodzi o poprawki merytoryczne. Czasem po prostu recenzenci nie zgadzają się z hipotezą postawioną w danej pracy albo nie zgadzają się z definicją pytania badawczego, które zostaje postawione.  Niekiedy nie zgadzają się z metodologią uzyskania odpowiedzi na to pytanie badawcze, czyli - innymi słowy - nie zgadzają się z doborem narzędzi i metod, które zostały wykorzystane do uzyskania odpowiedzi na postawione pytanie.  Czasem nie zgadzają się nawet z tym, że to pytanie jest istotne i ważne. Ono może być bardziej interesujące dla samego autora danej pracy i jego współpracowników, ale już mniej interesujące dla potencjalnych odbiorców tej pracy.  W tym kontekście ważne jest, by publikowana praca była istotna dla profilu pisma i ciekawa dla jego czytelników naturalnie zainteresowanych daną dziedziną wiedzy.

Ilu jest recenzentów? Czy zawsze są anonimowi?

Tak, recenzenci powinni być anonimowi.  Ich liczba zależy od standardu danego czasopisma i pragmatyki pozyskiwania wartościowych recenzji w stosunkowo krótkim czasie.  Powołuje się co najmniej dwóch recenzentów, ale zdarza się, że pięciu a nawet więcej w zależności od tego, jak kontrowersyjny może być charakter danej pracy, jakie wnioski ta praca sobą reprezentuje, jakie metody badawcze były wykorzystane do wykonania tej pracy i jakie wnioski badawcze z niej wynikają. 

Co mają z tego recenzenci?

Recenzenci zwykle nie otrzymują gratyfikacji finansowej, jest to jest praca pro publico bono.  Czerpią ze swojej funkcji pewien prestiż naukowy.  Fakt, że są recenzentami w znanym czasopiśmie, w sposób bardziej niewymierny niż wymierny zalicza się do ich dorobku naukowego.  Ponieważ recenzenci nie otrzymują gratyfikacji finansowej, trudno jest znaleźć odpowiednio wykwalifikowanych ochotników z prostej przyczyny: liczba czasopism naukowych, i tych tylko pretendujących do tej nazwy, w ostatnich latach rosła lawinowo.  Niestety, przyrost liczby dobrze wykwalifikowanych recenzentów nie nadążał w podobny sposób.   Z tego powodu coraz trudniej znaleźć kompetentnych i chętnych recenzentów dla olbrzymiej liczby prac naukowych, które pojawiają się na rynku i muszą być przed publikacją dokładnie sprawdzane i recenzowane.

Publikacja artykułów naukowych to element pracy naukowej, niezwykle ważny choćby z dwóch powodów. Po pierwsze jest ważny dla udokumentowania i rozliczenia wyników swojej pracy względem własnej uczelni i względem instytucji, które przyznają granty na prace naukowe. Po drugie chodzi o sprawy czysto naukowe, daje dowód, że się coś konkretnego zrobiło, być może wpadło jako pierwszy na jakiś pomysł, to jest też otwarcie sobie drogi do patentu. Czasopisma naukowe mają więc niezwykle ważną funkcję, bez nich nauka nie mogłaby funkcjonować...

To wszystko prawda, z jednym wyjątkiem, nie wiązałbym tu publikacji zbyt ściśle z patentami, bo czasem skutek może być odwrotny, to wszystko zależy od  systemu prawnego kraju, w którym autor publikacji naukowej występuje o patent. W Stanach Zjednoczonych na przykład jest tak, że od chwili opublikowania w jakiejkolwiek formie tekstu naukowego zawierającego informacje, które mogą być wykorzystane we wniosku patentowym, autor tego tekstu ma najwyżej rok, by wniosek patentowy skompilować i złożyć do urzędu patentowego.  Często zdarza się, że wynalazki, które są patentowane, nie są przedmiotem publikacji przed uzyskaniem patentu.

Czyli najpierw idzie się do urzędu patentowego...

Tak najczęściej bywa, by jak najmniejsza liczba potencjalnych konkurentów mogła proponowane rozwiązanie w procesie oceny wniosku patentowego zakwestionować.

Przy rozliczaniu grantów, przy rozliczaniu czasu pracy choćby na polskich uczelniach, wprowadzono system punktowy, który premiuje prace naukowe opublikowane w różnych czasopismach różną liczbą punktów. Wiadomo, że czasopisma najbardziej prestiżowe dają dużo punktów, mniej prestiżowe mniej punktów, przy czym oczywiście łatwiej i szybciej opublikować coś w tych mniej prestiżowych. Co ten prestiż formalnie oznacza? Jak - Pana zdaniem - przekłada się to na system punktowy w Polsce?

To bardzo rozbudowany system, podobne systemy istnieją nie tylko w Polsce, ale też w innych krajach.  W USA istnieje instytucja o pierwotnej nazwie Institute for Scientific Information (obecnie Clarivate Analytics), z siedzibą w Newton Square niedaleko Filadelfii w stanie Pensylwania, która wiele lat temu stworzyła bazę danych o nazwie Web of Science. Ta baza zawiera wybrane przez firmę i uważane przez nią za najbardziej prestiżowe czasopisma naukowe z różnych dziedzin i liczy kilkanaście tysięcy pozycji. One są sklasyfikowane według kluczy tematycznych arbitralnie stworzonych przez tę firmę w corocznej publikacji Journal Citation Reports.  Z różnych względów tak się stało, że tzw. Współczynnik Oddziaływania (po angielsku Impact Factor) stał się głównym kryterium, choć uproszczonym, oceny jakości i prestiżu czasopism. Słusznie czy niesłusznie stał się także instrumentem oceny jakości publikacji, które ukazują się w poszczególnych czasopismach.  Jest to duże uproszczenie, ale ponieważ łatwo jest ten jednowymiarowy współczynnik wyliczyć, jest on używany przez rozmaite czynniki decyzyjne jako narzędzie oceny jakości i prestiżu publikacji.  Wielu naukowców i innych znawców tematu się na takie narzędzie nie zgadza, mają słuszne argumenty przeciwko używaniu jednego współczynnika, ale mimo to ten właśnie współczynnik był jak dotąd postrzegany jako główne narzędzie selekcji czasopisma przez autora do opublikowania swojego artykułu. Ostatnio pojawił się konkurencyjny współczynnik Cite Score lansowany przez koncern wydawniczy Elsevier, ale jest on oparty na podobnej formule, chociaż dane do wyliczania tego współczynnika czerpie się z konkurencyjnej, większej bazy danych Scopus będącej własnością koncernu Elsevier. 

Pojawiło się na rynku wiele nowych czasopism o niższej reputacji nie mieszczących się w takich bazach jak Web of Science czy Scopus, zwłaszcza takich, które nie są publikowane drukiem lecz tylko w internecie wg. formuły Open Access, nastawionych na zysk kosztem autorów publikowanych w nich artykułów.  Procedury dotyczące recenzowania publikowanych w nich prac są często, choć nie zawsze, znacznie mniej wymagające niż w znanych czasopismach o uznanym prestiżu.  Istnieje też w internecie nowa kategoria czasopism "drapieżnych" (predatory journals), które po pobraniu opłaty od autora za przyjęcie artykułu zaniechują jakiejkolwiek kontroli jakości i publikują otrzymany tekst bez żadnej korekty. 

Tych czasopism określanych mianem "predatory", czyli drapieżnych jest bardzo wiele, wręcz tysiące. Co ciekawe nie dotyczy to tylko krajów o niższym poziomie nauki, jak Indie, które zajmują tu jedno z czołowych miejsc, ale też Stanów Zjednoczonych. Jak ich unikać? Jak dowiedzieć się, czy czasopismo o tajemniczej nazwie jest rzeczywiście godne zaufania, czy po prostu szkoda pieniędzy?

Można się tu kierować kryterium umieszczenia danego czasopisma w prestiżowych bazach danych, takich jak Web of Science, Scopus, czy Science Direct, które są ogólnie poważane na rynku publikacji jako te, których zawartość reprezentuje wymagany poziom jakości.  Jeśli chodzi o pochodzenie czasopism drapieżnych, czasem trudno określić dokładnie z jakiej części świata i z którego kraju naprawdę pochodzą.  Nawet jeśli dane pismo reklamuje się jako amerykańskie, zwłaszcza jeśli ma w swoim tytule słowo American, Canadian czy European, czy jeszcze jakieś inne słowo sugerujące pochodzenie geograficzne, to wcale nie znaczy, że tak jest naprawdę.  Pismo może być redagowane i zarządzane np. przez jedno- lub kilkuosobową firmę na przykład w Indiach lub na terytorium Chin i prezentować się w Internecie jako amerykańskie.  Na stronie internetowej takiego pisma może być umieszczony adres skrytki pocztowej lub rzekomego biura na terenie Stanów Zjednoczonych czy nawet numer telefonu, który wydaje się być numerem amerykańskim, a rzeczywostości jest to numer przypisany do serwera komputerowego, który automatycznie przekierowuje próby nawiązania kontaktu telefonicznego do innego kraju.  To często widać z anonsów takich czasopism, które mają błędy gramatyczne albo stylistyczne w używanym przez siebie języku angielskim.  Jeśli takie błędy tam są tu na tej tylko podstawie już wiadomo, że nie mamy do czynienia z pismem o odpowiedniej jakości, na bardzo często z oszustami próbującymi wyłudzić od autorów teksty ich artykułów.

Wróćmy więc do czasopism o wysokim prestiżu i tego współczynnika oddziaływania, czyli Impact Factor, określającego, jak to pismo oddziałuje na naukę. Czasopisma starają się by ten czynnik był jak najwyższy. Od czego to zależy? Czy tylko od jakości recenzji?

To w dużej mierze zależy od jakości recenzji. Tu można też wspomnieć, że choć nasi recenzenci pracują bez pieniężnego wynagrodzenia, mają w tym własny interes, by tę pracę wykonać dobrze . Oni także znajdują się w tym samym systemie obiegu informacji.  Osoby, które dziś są recenzentami prac swoich kolegów z innych ośrodków następnego dnia mogą sami zostać autorami prac składanych w tym samym piśmie albo w pokrewnym.  Koledzy, których prace aktualnie recenzują, będą z kolei często recenzentami ich własnych prac. Jest to w tym sensie obieg zamknięty.

Współczynnik Oddziaływania czasopisma z Web of Science zależy przede wszystkim od liczby cytowań danego artykułu w czasopismach także zawartych w bazie Web of Science.   Przy wyliczaniu klasycznego wspołczynnika chodzi o cytowania, które pojawią się w przeciągu dwóch lat od roku publikacji danej pracy.  Jeżeli cytowania pojawią się w okresie pięciu lat od roku publikacji mamy do czynienia ze Współczynnikiem Oddziaływania tzw. 5-letnim.

Czy to jednak nie budzi ochoty do podniesienia szans swojego artykułu przez cytowanie wielu prac z tego właśnie czasopisma? Czy coś takiego Państwo obserwują?

Clarivate Analytics odróżnia tzw. cytowania własne, czyli odniesienia do artykułów publikowanych w tym samym czasopiśmie, od cytowań w innych czasopismach z bazy Web of Science.   W przeszłości występowały i w mniejszym zakresie prawdopodobnie nadal występują pewne nadużycia i nieprawidłowości, np. tzw. "spółdzielnie cytowań", kiedy pewne grupy czasopism nawzajem cytowały swoje prace naprzemiennie i w ten sposób sztucznie podbijały licznik swoich cytowań.  Obecnie firma Clarivate Analytics używa różnych narzędzi analitycznych, które są w stanie takie nieprawidłowości wychwytywać.  Znane są przypadki czasopism, które zostały usunięte z bazy Web of Science z powodu stosowania takich praktyk.   

Naukowcy zdają sobie sprawę z tego, że publikowanie w czasopismach o wyższym prestiżu jest nie tylko trudniejsze, bo praca musi być wyższej jakości, ale też trwa dłużej, bo cała procedura nie przebiega z dnia na dzień. Jest tu kilka etapów, zgłoszenie pracy, recenzja, przyjęcie do druku, w końcu publikacja. Jak to przebiega?

Autor przesyła swoją pracę w postaci elektronicznej a pomocą specjalnego portalu internetowego. Jego artykuł wędruje do redaktora naczelnego. Redaktor naczelny po pobieżnej lekturze tekstu stwierdza, czy taki artykuł odpowiada profilowi, aktualnej tematyce i priorytetom pisma.  Drugie kryterium oceny skupia się na tym, czy artykuł stanowi istotny wkład w dziedzinę wiedzy, którą pismo reprezentuje. To jest tylko ocena wstępna, pobieżna, bo szczegółowej oceny dokonują sami recenzenci i wydają swoją rekomendację. Ich rekomendacje będą następnie wzięte razem pod uwagę przez redaktora naczelnego i to on podejmie ostateczną decyzję o odrzuceniu tekstu lub przyjęciu go do publikacji. Redaktor naczelny może się zgodzić albo nie zgodzić z rekomendacjami recenzentów i swoich zastępców. Czasem zdarza się, że te rekomendacje są wzajemnie sprzeczne: jednemu recenzentowi praca się podoba i uważa on, że jest warta opublikowania, a drugi uważa wręcz przeciwnie, wtedy redaktor podejmuje własną decyzję. Najczęściej jednak powołuje kolejnych recenzentów, którzy są w stanie rozstrzygnąć spór między recenzentami o jakość ocenianej pracy i przeważyć go na jedną stronę. Wtedy redaktor ma więcej narzędzi wspierających proces podejmowania decyzji.

Ile takich prac trafia na pana biurko jako redaktora naczelnego?

Aktualnie to ponad tysiąc prac rocznie. Zależy to zresztą od danego roku. Rzeczywiście im wyższy współczynnik oddziaływania danego pisma, tym więcej przesyłanych do recenzji prac. Niestety nie można tego powiedzieć o liście recenzentów, w związku z tym swojego rodzaju "karą" za bycie dobrym i uznanym recenzentem jest... więcej próśb o kolejne recenzje.  Najlepsi recenzenci są zawsze rozchwytywani przez redaktorów wielu pism ze swojej branży i w związku z tym przeładowani pracą. Te ponad tysiąc przesyłanych rocznie do mojego pisma artykułów przekłada się na stałą pracę, od której nigdy nie ma urlopu.  Prace nadchodzą elektronicznie z całego świata przez 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu.

Jeśli zapadnie decyzja, że praca nadaje się do publikacji, autor otrzymuje taką informację i już może na temat swoich badań mówić, dodając, że praca została skierowana do druku. Co to oznacza? Jak ważny to moment?

To moment radosny dla autora, dający słuszną satysfakcję z osiągniętego sukcesu. Taki artykuł jest wtedy przesyłany do działu produkcji wydawnictwa i ten dział przygotowuje artykuł do umieszczenia w pierwszej kolejności na stronie internetowej danego pisma.  Na tym etapie praca otrzymuje numer identyfikacyjny (po angielsku Digital Object Identifier, w skrócie DOI). Ten numer jest wyróżnikiem artykułu i przy pomocy tego numeru DOI dany artykuł staje się w pełni cytowalny. Pod tym numerem będzie rozpoznawalny na zawsze i każdy użytkownik sieci WWW będzie w stanie tę publikację odszukać.  W dalszej kolejności, jeśli czasopismo ma wersję drukowaną, temu artykułowi zostanie przypisany numer tomu i numer wydania czasopisma, a także numery konkretnych stron, na których artykuł ukaże się w formie drukowanej. To zwykle dzieje się nieco później, już po ukazaniu się tekstu w sieci na portalu czasopisma i w bazach danych.  Z wyjątkiem prac publikowanych w formule Open Access stosowane są różne systemy ograniczania dostępu do całości tekstu wymagające opłacenia prenumeraty pisma, więc zwykle w internecie w pełni dostępne jest tylko streszczenie artykułu.  Często biblioteki uczelniane czy instytutowe wykupują prenumeraty na całe pakiety publikacji konkretnego wydawnictwa i wtedy wszyscy pracownicy i studenci mają bezpłatny dostęp do pełnej treści wszystkich prac publikowanych przez to wydawnictwo.  Jeśli potencjalny czytelnik danej pracy nie ma dostępu do prenumeraty opłaconej przez swoją bibliotekę, trzeba za każdym razem dostęp do pełnej treści artykułu wykupić w internecie lub zamówić w druku. Wszystko zależy od procedur wyznaczonych i stosowanych przez dane wydawnictwo.

Mamy nowy etap publikowania prac naukowych, ten cyfrowy, kiedy moment skierowania do druku i opublikowania w internecie jest właściwie najważniejszy. Już nie trzeba czekać, kiedy praca faktycznie ukaże się drukiem za miesiąc, czy kilka miesięcy. Bo przecież czasopisma mają różną częstotliwość wydawania, są tygodniki, ale są też kwartalniki, czy roczniki. Czy w związku z tym to drukowanie czasopism jest jeszcze potrzebne? Czy potrzebne jest, by uczelnie dostawały te wszystkie tomy i wkładały je na półki? Czy można by z tego zrezygnować?

Teoretycznie można zrezygnować.  Istnieje już wiele czasopism, które istnieją tylko w formie elektronicznej. Niemniej jednak stare zwyczaje odchodzą stosunkowo powoli.   Publikacje elektroniczne są narzędziem przerzucania kosztów druku publikacji na jej użytkownika. To jest obecnie powszechnie stosowana praktyka.  Mimo to większość prestiżowych czasopism obok publikacji w wersji elektronicznej na swich portalach nadal produkuje wersje papierowe wszystkich prac i rozsyła je do do członków swoich komitetów redakcyjnych, autorów i najlepszych recenzentów. Moje czasopismo już  ponad 10 lat temu zrezygnowało z wysyłania wersji papierowej do nowych członków rady redakcyjnej, natomiast do starych, którym wysyłało od początku ich powołania w skłąd rady, wysyła nadal.  Koszty druku i przesyłek papierowych pocztą kurierską do indywidualnych użytkowników i bibliotek na całym świecie są obecnie bardzo wysokie. Biblioteki są często niechętne dalszym prenumeratom w formie papierowej z uwagi na brak miejsca do przechowywania i kosztów archiwizowania kolejnych tomów publikacji.  Obecnie ok. 90 procent prenumerat czasopism naukowych w bibliotekach, a także prenumerat indywidualnych, są to prenumeraty wyłącznie elektroniczne. To najwygodniejsza forma prenumeraty, dostępna nie tylko z komputerów stacjonarnych, ale także z urządzeń mobilnych, z którymi mamy na co dzień do czynienia.

Czy to mogłaby być droga do obniżenia kosztów, ceny tych publikacji? Nie brak kontrowersji związanych z tym, że pewne wydawnictwa bardzo wysoko ustawiły sobie ceny nie tylko papierowych czasopism, ale też tego dostępu internetowego.  I pojawił się taki nastrój buntu, nawoływania do otwartego dostępu do publikacji naukowych, publikowania w sposób otwarty, bez tego, co nazywamy pay wallem. Czy tu jest jakaś szansa na kompromis? Czy te wydawnictwa, które od dziesiątków lat mają model biznesowy nastawiony na dopływ pieniędzy z prenumerat papierowych czasopism, nie ustąpią?

To jest kontrowersyjne i skomplikowane zagadnienie. Rzeczywiście pojawiło się wiele publikacji w formacie Open Source, bezpłatnych dla odbiorcy-czytelnika, ale wysoko płatnych dla autora publikacji, który chce ją w ten sposób rozpowszechniać na rynku.  Niemniej jednak wydawnictwo, które decyduje się na zarządzanie procesem przesyłania artykułów, recenzji, publikowania i utrzymywania swoich portali w internecie ponosi oczywiste koszty związane z tymi działaniami.  Nie wdając się w szczegóły tych kontrowersji rzeczywiście obowiązuje tu prawo rynku.  Jeśli jest popyt na prestiżowe publikacje wydawca będzie starał się uzyskać taką cenę za prenumeratę, jaką rynek uzna za dopuszczalną.  Pojawiają się różne postawy buntu ze strony bibliotek opłacających prenumeraty, których ceny stale rosną, samych autorów lub innych podmiotów.  Są czasopisma, których roczna prenumerata dla bibliotek może kosztować 20 tysięcy dolarów i więcej.  Obecnie wydawnictwa, zwłaszcza te największe, nie są zainteresowane sprzedażą prenumerat pojedynczych czasopism sprzedając bibliotekom całe pakiety zawierające nawet setki tytułów po cenach hurtowych.  Robią to także to, żeby nie mieć już do czynienia z klientem detalicznym, bo to generuje wyższe koszty po stronie wydawnictw.  Czasopisma oferujące opcję publikacji pojedynczych artykułów w formule Open Source pobierają od autora sumy nawet do kilu tysięcy dolarów za jeden artykuł .

Są instytucje finansujące badania naukowe, np. w Wielkiej Brytanii, które wymagają od naukowców finansowanych z funduszy publicznych by publikowali wyłącznie w czasopismach w formule Open Source dające czytelnikom bezpłatny dostęp do całości tekstu.  W takich przypadkach w budżetach grantów na prace badawcze należy obowiązkowo uwzględniać koszty ponoszone z tytułu publikacji wyników prac w tej formule.

Co Pan może radzić młodym naukowcom, ze względu na Pańskie doświadczenie z obu stron, i jako naukowca, i jako redaktora naczelnego czasopisma naukowego? Jak mają się odnaleźć w tym świecie? Jak prowadzić swoją karierę? Oprócz przygotowywania jak najlepszych prac naukowych, oczywiście. Jak potem taktycznie podejść do tego bardzo konkurencyjnego rynku? Czy starać się sięgać wyżej, czekać dłużej i więcej ryzykować, czy publikować na nieco niższym poziomie, ale szybciej, wcześniej, więcej?

Szybciej, wcześniej i więcej można publikować w materiałach konferencyjnych. Z założenia materiały konferencyjne i publikacje tam się ukazujące nie muszą prezentować wyników prac, które są już zakończone, w pełni skompilowane i potwierdzone rozwiązaniami praktycznymi, czy to w przemyśle, czy w pracach innych naukowców, które wykorzystały wyniki tych badań.  Jeśli chodzi o publikacje recenzowane w czasopismach naukowych, zachęcam młodych naukowców do publikowania przede wszystkim w czasopismach z "najwyższej półki", w najlepszych pismach o zasięgu światowym, bo tylko w ten sposób nauka polska może zaistnieć w szerokim świecie.  Aby być zauważanym, docenionym w świecie i szeroko cytowanym trzeba publikować po angielsku tylko w najlepszych czasopismach. W XXI wieku konkurencja jest prawdziwie globalna. To nie jest tylko konkurencja regionalna w Polsce, w Europie Środkowo-Wschodniej czy w Unii Europejskiej.  Krajem najbardziej dynamicznie rozwijającym się, jeśli chodzi o rynek publikacji naukowych i samą liczbę autorów, są Chiny.  W moim czasopiśmie w ostatnich latach prawie 80 proc. wszystkich nadsyłanych publikacji to prace, których autorami są Chińczycy. Chiny mają około 3 tysiące wyższych uczelni, mniej więcej tyle samo ile Stany Zjednoczone, a mają na porównywalnym z USA swoją wielkością terytorium pięć razy więcej ludności.  Jako inżynier mogę podać parę liczb. Chiny, by utrzymać obecny wzrost gospodarczy, powinny wypuszczać na rynek pracy mniej więcej milion inżynierów rocznie, a wypuszczają tylko nieco ponad 330 tysięcy.  Dlatego liczbę wypuszczanych co roku "świeżo upieczonych" inżynierów powinny potroić.  To ma oczywiście przełożenie na liczbę uczelni technicznych, które w tym kraju funkcjonują, na liczbę wykładowców, laboratoriów, na wiele czynników, które dotyczą całej infrastruktury dydaktyczno-naukowej, której tam jeszcze w takiej ilości w całym kraju nie ma.  Dlatego Chiny starają się nawiązać kontakt z całym światem, zaistnieć na jak największą skalę i przejąć prowadzenie także w świecie nauki jak najszybciej.  To będzie miało wymierny jak najbardziej pozytywny wpływ na poziom innowacji technicznej w przemyśle chińskim i całej gospodarce.  Są też inne kraje, które startują z o wiele niższego pułapu. W naszej części Europy można wymienić na przykład Rumunię, która w ostatnich latach pokazuje szybki wzrost liczby publikacji naukowych w najlepszych czasopismach w niektórych dziedzinach.  W Polsce takiego wzrostu na razie nie widać.  Mam nadzieję, że to się zmieni, choćby za pomocą seminariów szkoleniowych, które staram się prowadzić w uczelniach w całej Polsce.  Wyjaśniam wtedy szczegółowo niezbędne elementy składowe publikacji, która może być z powodzeniem wysłana do czasopisma z "najwyższej półki". Jeśli młodzi naukowcy w Polsce zrozumieją te wymagania, żeby w takich czasopismach publikować swoje prace, wtedy będą mogli sprawnie je przygotowywać, by z sukcesem przechodziły przez procesy recenzji i podejmowania przez redaktorów decyzji co do publikacji.  Myślę, że jest ze strony młodych pracowników nauki duże zainteresowanie, chcą jak najlepiej zrozumieć czynniki, które rządzą tym procesem. Rola doświadczonego redaktora pisma recenzowanego polega na tym, by to autorom wyjaśniać od strony praktycznej, by wiedza na ten temat była w Polsce jak najszerzej dostępna wśród wszystkich nią zainteresowanych.  Noszę się z zamiarem napisania krótkiej publikacji na ten temat w formie instruktażu, w jaki sposób należy publikacje przygotowywać, żeby przeszły pozytywnie proces oceny i były życzliwie przyjęte przez wszystkich decydentów.  Wyjaśniam przyszłym autorom także to, czego trzeba unikać, by nie zdyskwalifikować dobrej pracy, by ona nie została odrzucona z błahych powodów, o których autor dotychczas nie wiedział.

Czy można prowadzić badania naukowe i pisać publikacje pod konkretne czasopismo? Czy jednak powinno się robić swoje i jak pojawią się wyniki i presja terminu rozliczenia punktów, zacząć się rozglądać, gdzie by je opublikować?

Jeśli chodzi o dobór tematyki pracy badawczej i metody jej realizacji to nie należy się kierować jakimkolwiek konkretnym czasopismem naukowym. Podstawowym kryterium powinna być ważność takiego tematu nie tylko dla odbiorców krajowych czy regionalnych, ale odbiorców z reszty świata, zwłaszcza z krajów wysoko rozwiniętych. Innymi słowy, nie wystarczy, żeby temat był interesujący tylko dla autora pracy, czy dla jego przełożonego, czy nawet całej instytucji, którą reprezentują, ale żeby praca ta była ważna dla jak najszerszego grona odbiorców na całym świecie zainteresowanych daną dziedziną wiedzy. Im szersze grono potencjalnych odbiorców, tym łatwiej będzie tę pracę zatwierdzić i opublikować.  Często prace naukowe są odrzucane przez czasopisma tylko dlatego, że redaktorzy nie przewidują dostatecznie szerokiego grona potencjalnie zainteresowanych czytelników. Często jest też tak, że redaktorzy kierują się interesami samego pisma. Praca może być nawet ciekawa i wysokiej jakości, ale sam fakt, że może ona wzbudzić niewielkie zainteresowanie, a w konsekwencji także niewielką liczbę cytowani danego artykułu przez najbliższe dwa lata od daty publikacji, może być powodem jej odrzucenia.  Odrzucenie przez redaktora często następuje jeszcze przed skierowaniem pracy do recenzentów. Trzeba wiedzieć, że każdemu czasopismu zależy na prestiżu, na jak największej liczbie przyszłych cytowań każdego artykułu.  Miałem takie zdarzenie w swoim czasopiśmie, że opublikowaliśmy artykuł, który moim zdaniem i zdaniem recenzentów był na wysokim poziomie naukowym, po 10 latach od daty publikacji mimo to nie miał żadnych cytowań. Z punktu widzenia prestiżu pisma to bardzo niedobrze. Z punktu widzenia autora ma to trochę mniejsze znaczenie.  Pisma są nastawione na prestiż dlatego, że cały czas działa ich konkurencja.  

A co Pan Profesor myśli o możliwości, sensowności wysyłania pracy do różnych czasopism równocześnie?

Jest to zachowanie nieetyczne. Wszystkie czasopisma o wysokim prestiżu wymagają deklaracji ze strony autora, że dany artykuł nie jest jednocześnie rozpatrywany przez inne pismo. Jednoczesna publikacja tego samego tekstu w różnych czasopismach jest nieetyczna, niedozwolona i może być powodem wpisania autora na "czarną listę".  To się nazywa autoplagiatem, nie należy publikować tej samej pracy w różnych źródłach.  Należy tego stanowczo unikać.

A jeśli praca zostanie odrzucona przez jedno czasopismo, jaki sens ma próba publikowania go w tej samej postaci w  innym?

Takie próby są naganne i często się zdarza, że próba wysłania takiego artykułu do innego czasopisma bez próby poprawienia zawartości tekstu na podstawie otrzymanych recenzji kończy się odrzuceniem tego artykułu już na wstępnym etapie.  Dzieje się tak dlatego, że często ci sami recenzenci opiniują artykuły naukowe dla różnych czasopism w swojej specjalności. Zdarzyło się wiele razy także w mojej praktyce jako redaktora, że otrzymałem artykuł od autora, wysłałem go do recenzenta i otrzymałem uwagę, że on ten artykuł już wcześniej recenzował w tej samej postaci na zlecenie innego czasopisma i ten artykuł odrzucił.  Recenzent przesłał mi kopie swoich wcześniejszych recenzji. Ja na tej podstawie zmuszony byłem pracę autora odrzucić wiedząc, że autor nie traktuje rezultatów pracy recenzenta poważnie.  Innymi słowy, jeśli te uwagi, nawet negatywne, nie zostały wykorzystane w celu poprawienia tekstu pracy, to praca recenzenta została przez autora zmarnowana.  Z szacunku dla wysiłku recenzentów nie chcemy do takich sytuacji dopuszczać. Autor, który nie chce skorzystać z uwag recenzentów nie zasługuje na to, by jego praca została opublikowana w jakimkolwiek czasopiśmie.

Jeśli autor zgłasza pracę, otrzymuje recenzję negatywną, stara się ją poprawić, podejmuje jakieś działania, ale mimo wszystko czasopismo nie decyduje się artykułu opublikować, co ma zrobić? W jaki sposób do tego podejść, starać się opublikować to gdzie indziej, może w piśmie o niższym prestiżu?

Takie sytuacje się zdarzają, że mimo najszczerszych chęci i największych wysiłków autora jego praca jest przez dane pismo odrzucana. Uczciwe podejście może być takie, że jeśli autor jest w stanie konstruktywne uwagi recenzenta wykorzystać i na ich podstawie swój artykuł poprawić, może go potem wysłać do czasopisma o niższym prestiżu, już w liście przewodnim do redakcji zaznaczając, że praca była wielokrotnie poprawiana na podstawie uwag recenzentów działających na zlecenie innego czasopisma.  Można podzielić się uwagami recenzentów, zacytować je, stwierdzić, że ta praca nie została przyjęta w innym czasopiśmie i zapytać, czy po wprowadzonych poprawkach może być wzięta pod uwagę redaktora kolejnego czasopisma. Redaktor na podstawie udzielonych przez autora informacji może podjąć decyzję, co z tym artykułem dalej zrobić: czy wykorzystać dotychczasowe recenzje i na ich podstawie podjąć decyzję pozytywną, czy także odrzucić pracę, czy też skierować artykuł do wybranych przez siebie nowych recenzentów, co jest rozwiązaniem najczęściej spotykanym. Dopiero na podstawie wszystkich recenzji redaktor może podjąć decyzję, czy poprawiony artykuł dopuścić do druku czy odrzucić.