Wielu średniowiecznych rycerzy najprawdopodobniej cierpiało na zespół stresu pourazowego w stopniu większym niż dzisiejsi żołnierze wracający z misji zagranicznych - twierdzi duński historyk Thomas Heeboll-Holm. Doszedł do takiego wniosku po przeanalizowaniu tekstów z epoki.

Dzielny obrońca swojego kraju i wiary - taki obraz rycerza przekazuje nam współczesna kultura popularna. Jest on mocno zakorzeniony w średniowiecznych eposach, opisujących przygody szlachetnie urodzonych wojowników. Prawda jednak wyglądała tak, że rycerskie życie przepełniała krew, przemoc i okrucieństwo, a także niedożywienie, brak snu oraz skrajne wyczerpanie fizyczne i psychiczne.

Wszystko to z detalami opisał Geoffroi de Charny, XIV-wieczny rycerz, dyplomata i pisarz. Historyk Thomas Heeboll-Holm z Uniwersytetu w Kopenhadze uważa, że dzieła de Charny'ego były swego rodzaju poradnikami dla młodych rycerzy, które miały uchronić ich przed wojennym urazem psychicznym, dziś określanym jako zespół stresu pourazowego (PTSD). Jest to zaburzenie lękowe, dotykające osób po traumatycznych przejściach, np. po wypadku, gwałcie czy wojnie. Często cierpią na nie żołnierze wracający z misji zagranicznych. Objawiać się może koszmarnymi snami, otępieniem, depresją i myślami samobójczymi.

Zdaniem duńskiego badacza, rycerze znacznie częściej cierpieli na PTSD niż współcześni żołnierze. Spędzali niemal całe życie na wojnie, byli uczestnikami niezliczonych okrucieństw, a poza tym warunki życia w wiekach średnich były o wiele grosze niż obecnie. Rycerze, w odróżnieniu od dzisiejszych wojskowych, nie mogli też liczyć na pomoc psychologa.

Inne zdanie na ten temat ma amerykański historyk Richard Kaeuper z Uniwersytetu w Rochester. Twierdzi on, że rycerze od dziecka byli przygotowywani do udziału w wojnach, co uodparniało ich psychikę. Poza tym, wpajano im wiarę chrześcijańską, która także miała chronić ich przed zespołem stresu pourazowego.

Discovery News