W pobliżu kościoła w Chalon-sur-Saône na wschodzie Francji, na cmentarzu z V i VI wieku, wśród 94 pochowanych na tym miejscu osób znaleziono szkielet dziecka. Badania tego szkieletu, głównie czaszki wykazały, że to najstarszy potwierdzony przypadek zespołu Downa. Zdaniem naukowców z Uniwersytetu w Bordeaux, sposób pochówku wskazuje, że 1500 lat temu to dziecko, choć upośledzone, było traktowane całkowicie normalnie. Nie sposób nie zauważyć, że obecnie to nie jest regułą.

Zespół Downa i związane z nim problemy zostały opisane przez medycynę dopiero w XIX wieku, nie ma jednak wątpliwości, że takie przypadki pojawiły się znacznie wcześniej. Odkrycie ujawnione w "International Journal of Paleopathology" sugeruje, że 15 stuleci temu, w średniowieczu takich osób nie stygmatyzowano. Badacze, których cytuje na swych stronach internetowych czasopismo "New Scientist" zwracają uwagę, że dziecko było starannie ułożone na plecach, na linii wschód - zachód, z głową w kierunku zachodnim, dokładnie tak samo, jak inni.

To nie pierwszy przypadek, w którym naukowcy wyciągają podobne wnioski. W 2011 roku na łamach czasopisma "International Journal of Osteoarchaeology" opisano pochodzące także sprzed 1500 lat miejsce pochówku mężczyzny, cierpiącego prawdopodobnie na karłowatość. Analiza jego grobu, znajdującego się na terenie obecnego Izraela, w dawnej chrześcijańskiej miejscowości Rehovot-in-the-Negev pokazuje, że został potraktowany jak całkowicie normalny członek społeczeństwa.

Oczywiście w obu przypadkach takie wnioski są jedynie hipotezą, wspominam o nich jednak, bo powinny dać nam do myślenia. Powinny skłonić nas do refleksji, czy kilkanaście stuleci później, w rozwiniętym świecie XXI wieku, jesteśmy aby naprawdę tak bardzo nowocześniejsi i mądrzejsi od dalekich przodków. Ton nagonki wokół sprawy profesora Bogdana Chazana nie skłania do optymizmu.

Nie uważam tej sprawy za samą tylko przykrywkę do afery podsłuchowej. Choć oczywiście pełni ona także i tę rolę. Wpisuje się jednak szczególnie w ramy frontu walki ideologicznej, który przez Polskę, zwłaszcza po 2010 roku się przetacza. I jako taka, dla pewnych środowisk ma znaczenie fundamentalne. Pokazuje, jak słabo rozumiemy się w debacie o człowieku i jego prawach.

Świadomie nie chcę rozwodzić się tu na temat konkretnego przypadku dziecka i jego rodziny. Z tego co wiemy, to przypadek szczególnie dramatyczny, możemy tylko życzyć rodzicom, by byli w stanie sobie z tym wszystkim poradzić. Ale i w mniej dramatycznych sytuacjach, gdy dziecko okazuje się mniej upośledzone, nowoczesne społeczeństwo powinno zdobyć się na więcej. Nie tylko na ofertę aborcji, czy współczucie i zrozumienie dla rodzin opiekujących się chorymi dziećmi, ale i na konkretną, także finansową pomoc. I na stworzenie odpowiedniego klimatu szacunku dla każdego życia. Tegoroczne zmagania opiekunów niepełnosprawnych dzieci i dorosłych z rządem, pokazały jak dalece jesteśmy tu niecywilizowani.

Niecywilizowani jesteśmy też w naszych dyskusjach o aborcji. I nie mam tu na myśli faktu, że wciąż nie dołączyliśmy do „postępowego”, zabijającego na życzenie, świata. Wręcz przeciwnie. Przypadek profesora Chazana prawdopodobnie stanie się pretekstem do wznowienia debaty, ale nie mam złudzeń, że o zbliżenie stanowisk będzie trudno. Współczesne społeczeństwa, nie tylko polskie, dzielą się w tej sprawie na grupy, praktycznie nieprzemakalne na swe argumenty. W zależności od kraju, te grupy za aborcją, przeciw, czy obojętne, różnią się tylko proporcją. I od tego zależy, czyje w danej chwili jest na górze.

Nie przestaje mnie zadziwiać, że osoby, podkreślające swój naukowy pogląd na świat potrafią znaleźć uzasadnienie dla nierównego traktowania dziecka przed i po urodzeniu, dla zabijania jednych dzieci, kiedy choćby o tydzień starsze, przedwcześnie urodzone, ratuje się za wszelką cenę. Nie rozumiem też, co fundamentalistycznego znajdują w jednoznacznym sprzeciwie Kościoła Katolickiego wobec aborcji. Ten sprzeciw nie jest wyrazem żadnego skrajnego postrzegania doktryny chrześcijańskiej, jest jej istotą. I trudno oczekiwać od katolików, by ta niezmiernie ważna dla nich sprawa nagle przestała ich interesować.

Środowiska liberalno-lewicowe też konsekwentnie traktują sprawę aborcji na życzenie, jako najważniejszą. Przyznam jednak, że nie pojmuję, jak udaje im się pogodzić prawo do zabicia "płodu" z deklarowaną powszechnie wrażliwością choćby na prawa zwierząt, jak w ich głowie może pomieścić się i sprzeciw wobec uboju rytualnego i akceptacja dla zabicia bezbronnego człowieka, który czuje. Zdaję sobie sprawę z ryzyka takiego porównania, ale osoby, które chcą, by w Polsce w ogóle nie dokonywano uboju rytualnego powinny zrozumieć, że jest wielu takich, którzy nie chcą, by w ogóle dokonywano aborcji. Czyż nie?

Debata na temat aborcji dlatego jest tak trudna, że po to, by w ogóle ją prowadzić, środowiska proaborcyjne musiały zająć pozycję skrajną, że o życiu do czasu narodzin, nie może być mowy. To dlatego nie mogą pozwolić sobie nawet na cień zrozumienia dla poglądów środowisk pro-life. Dlatego tak trudno trafić do nich z wątpliwościami dotyczącymi mrożenia zarodków przy in-vitro, czy uwagami, jak okrutne wobec osób dotkniętych choćby zespołem Downa jest stwierdzanie, że lepiej byłoby, gdyby się nie urodziły. A przecież do tego właśnie sprowadza się przynajmniej w części przypadków prawo do aborcji dziecka, które jest "niepełnowartościowe".

Jeszcze raz powtórzę to, co już kiedyś pisałem. Te same środowiska, które potępiają Polaków za to, że w obliczu śmiertelnego zagrożenia ze strony niemieckiego okupanta nie okazali się bardziej heroiczni i nie ocalili większej liczby swych żydowskich rodaków, uznają urodzenie dziecka za heroizm, do którego kobiety absolutnie nie można namawiać. To jest chore.

Usunięcie profesora ze stanowiska tylko zaostrzy konflikt, ale być może zmusi nas do szerszej debaty. Od tego, jakimi argumentami będziemy się posługiwać zależy to, na ile oba skrajne stanowiska uda się pogodzić. Bo prawo jakoś pogodzić je musi.  A odpowiednie procedury muszą zagwarantować prawa i lekarza i rodziców i – przede wszystkim – dziecka.

A tak przy okazji, po zapowiedzi odwołania profesora Chazana ze stanowiska oczekuję, że NFZ, rząd i władze samorządowe z co najmniej równą wnikliwością i konsekwencją będą badać wszelkie przypadki powikłań poporodowych, a także śmierci noworodków, o których w szpitalach w naszym kraju słyszymy. Oczekuję, że media niecierpliwie przestępujące z nogi na nogę, by tylko wymusić zwolnienie profesora Chazana, będą z równym zapałem domagać się zwolnienia osób podejrzanych o nieprzestrzeganie praw pacjentów w innych, niż aborcja przypadkach. Choćby w sprawach refundacji leków.