Polacy zgłosili się do misji, której celem jest kolonizacja Marsa. Ludzie, którzy zostaną ostatecznie zakwalifikowani, mogą już nigdy nie wrócić na Ziemię. Nasi dziennikarze rozmawiali z Maciejem Józefowiczem, jednym z kandydatów. Zdradził nam, dlaczego chce przenieść się na inną planetę.

Kilkoro Polaków jest wśród osób z całego świata zakwalifikowanych do grupy potencjalnych kandydatów do kolonizacji Marsa. Prywatna holenderska firma zapowiada, że w połowie przyszłej dekady zacznie na czerwonej planecie budować zaczątki pierwszej kolonii. Do pracy na Marsie potrzebni są ochotnicy. Na początek ma polecieć kilka osób, potem kolejne załogi mają zasilić pierwszą kosmiczną ludzką osadę na czwartej planecie Układu Słonecznego. Na wezwanie firmy - jak twierdzą sami organizatorzy - zgłosiły się dziesiątki tysięcy ludzi z całego świata. Teraz grupa kandydatów została zawężona do setek osób, wśród których jest kilku Polaków.

Astronauci muszą się liczyć z tym, że dostaną bilet w jedną stronę i że zanim polecą, czeka ich dalsza selekcja i szkolenia, w dodatku obserwowana przez... telewidzów na całym świecie. Specjalna kolonia na chilijskich pustkowiach ma umożliwić wybranie kilkudziesięciu członków przyszłych załóg.

Firma Mars One podpisała już wstępne umowy z dostawcami sprzętu. Pierwsze fazy przedsięwzięcia mają kosztować 6 mld dolarów. Według sceptyków, pomysł ma małą szansę powodzenia, bo wyprawa będzie za droga, a wyzwania techniczne zbyt duże. Entuzjaści zwracają uwagę, że znaczące oszczędności będą możliwe dzięki temu, że wyprawy będą odbywać się tylko w jedną stronę. Uczestnicy projektu mają pozostać na Marsie do końca życia. 

Rozmowa z Maciejem Józefowiczem, który chce polecieć na Marsa:

Michał Zieliński: Co pana ciągnie na Marsa?

Maciej Józefowicz:
Ciekawość. Chcę zobaczyć, jak to wygląda. Być może będzie to coś nowego - coś, czym niewielu ludzi w swoim życiu może się pochwalić, że czegoś takiego spróbowało, doświadczyło, że do takiej przygody w ogóle podeszło.

Ma pan naturę badacza, naukowca czy awanturnika?

Bardziej naukowca niż awanturnika. To jest dla mnie przede wszystkim intelektualna przygoda, wyzwanie. Pomyśleć o tym, o czym normalni ludzie nie myślą. Spróbować czegoś, co dla ludzi jest niewyobrażalne, na co dzień.

A gdzie pan mieszka?

W Warszawie. Na Bielanach, Chomiczówce.

Co pan widzi ze swoich okien?

Drzewa i parking samochodowy. To nie jest jakiś szczególnie epicki widok.

Nie będzie go panu żal, jeżeli pan poleci i - o ile tam będą okna - będzie pan widział tylko skały, czerwone, jak się można domyślać?

Myślę, że parkingi i drzewa widzą w tym momencie miliony ludzi na świecie. Natomiast czerwone skały na Marsie mało kto ma szansę zobaczyć.

Światowe media pisząc o tym przedsięwzięciu, często używają w tytule określenia: "one way ticket". Czy pan się z tym liczy? Że ten bilet będzie tylko w jedną stronę?

Liczę się, ale na razie staram się tym nie martwić. Po pierwsze dlatego, że jeszcze zostało dużo czasu. W razie czego mam jeszcze całkiem sporo lat tutaj do przeżycia na Ziemi, całkiem ciekawych lat. A po drugie myślę, że przez te 10 lat, które jeszcze mamy do momentu wystrzelenia pierwszej rakiety, ewentualnie ta technologia może rozwinąć się na tyle, że kiedyś, w jakiejś perspektywie, to będzie "two way ticket". Że druga rakieta jeszcze po mnie przyleci.

Czy brał pan pod uwagę to, że założenie ziemskiej rodziny może kolidować z tymi planami? A wobec tego, czy brał pan pod uwagę możliwość, by rodzinę założyć w wersji marsjańskiej dopiero?


Zależy jeszcze, z kim będę na Marsie. Pewne rzeczy uczuciowe staną się konieczne, siłą rzeczy...

...No to będzie chyba w założeniu, żeby czynić sobie Mars poddanym...

Przynajmniej kiedyś, jak jakieś marsjańskie księgi powstaną, to będą o nas pisać, jako o Adamie i Ewie.

No tak, tylko nie lecicie we dwójkę, tylko na początku już mają być 4 osoby, czyli to będzie dwóch Adamów i dwie Ewy.

No tak, ale zawsze lepiej być jednym z kilku niż z miliona.

Do tego przedsięwzięcia zgłosiły się dziesiątki tysięcy ludzi, przynajmniej tak organizator twierdzi. Obecnie zostały wyselekcjonowane setki. Jak wyglądał ten proces selekcji? Czym pan wygrał z innymi kandydatami?


Musiałem wypełnić kwestionariusz osobowy, napisać parę zdań o sobie o tym, czy się nie boję tej wyprawy i zerwania kontraktu z Ziemią do końca życia, czy nie będzie mi przeszkadzała praca w odosobnieniu i wśród ludzi z różnych kultur. Musiałem też nagrać krótką prezentację wideo. Potem musiałem przedstawić zaświadczenie lekarskie - takie standardowe badanie, które miało potwierdzić, że jestem zdrowy. Wystawił je lekarz pierwszego kontaktu. Teraz czekam na kolejny etap - mają dać znać na wiosnę.

Jak ma wyglądać kolejny etap?

O tym jeszcze nie wiem.

Kolejnym etapem eliminacji ma być 'reality show' - będziecie umieszczeni na pustkowiu w Chile, gdzie zostaną stworzone warunki podobne do marsjańskich i gdzie będą umieszczone kamery, wzorem programu Big Brother.

Tak, też o tym słyszałem. Natomiast nie wiem, jak bardzo jest to odległe.

Nie zna pan szczegółów?

Wiem, że ma to być na którymś etapie rekrutacji, ale nie wiem, którym z kolei: czy na tym, czy następnym.

A czy pan coś płacił, żeby się zapisać do tego towarzystwa marsjańskiego?

Tak, w przeliczeniu na polskie pieniądze, to ok. 100 zł. Pomyślałem, że nie jest to na tyle wysoka kwota, żeby nie spróbować. Zdaję sobie sprawę, że to jest mało prawdopodobne, ale z drugiej strony nie wydaje mi się, żeby było to jakieś mniej prawdopodobne od wygrania "szóstki" w "totka", a jednak miliony ludzi w Polsce w to gra. Moje zachowanie nie jest dużo mniej racjonalne od nich.

Wołałby pan wygrać lot na Marsa czy wygrać miliony w totka?

Wolałabym wygrać los na Marsa.

Jak pan sobie wyobraża życie na Marsie?

Warunki dosyć spartańskie - mam nadzieję, że ich unikalność i wspaniałe krajobrazy jakoś mi to wynagrodzą.

Mógłby pan opisać marsjańskie obrazy ze swojej wyobraźni?

Rząd takich wąskich cylindrów, w których znajdą się kajuty - kabiny mieszkalne. Te cylindry będą położone w dolinie skalistej na czerwono-brązowej dolinie pod czerwonym niebem. Czerwień i brąz - to takie dwa główne marsjańskie kolory. Krajobraz zawsze będzie wyglądał podobnie: dużo skał. Dzień na Marsie nie różni się od dnia ziemskiego, rok jest prawie dwa razy dłuższy.

A ile księżyców na niebie?

Dwa, ale małe. Nie są to tak spektakularne księżyce jak ten ziemski. Tam jest czystsza atmosfera - lepsze warunki do patrzenia na gwiazdy.

Spacery?


Te tylko w kombinezonie - przynajmniej na razie. Tam jest zbyt niskie ciśnienie.

A jak będzie wyglądał dzień?


Pewnie będzie wypełniony jakąś pracą - pewnie naukową, jakimiś badaniami, mającymi na celu lepsze zrozumienie Marsa. I zastanowienie się, jak przystosować Marsa do zasiedlenia przez większą liczbę ludzi. Tak, żeby to nie było pojedyncze osiedle jak nasze, ale kolonia na setki tysięcy osób.

Kto zbuduje pierwsze osiedle; wy sami czy roboty?

Najpierw mają zostać wystrzelone rakiety bezzałogowe, które mają sprowadzić całe wyposażenie - razem z modułami zapasowymi. I pewnie w razie potrzeby trzeba będzie coś zbudować swoimi rękami, ale my tam mamy przylecieć, jak wszystko będzie gotowe.

Dlaczego ludzkość - pana zdaniem - interesuje się Marsem? Co takiego możemy tam znaleźć?

Przede wszystkim Mars jest - my na niego możemy polecieć. To jest impuls do wzmożenia wysiłków, postępu w nauce i technologii, dzięki której ta podróż stanie się możliwa. Moim zdaniem człowiek, żeby mógł się rozwijać, musi mieć przed sobą jakieś granice, które musi przekraczać. Jeśli ich nie będzie - jeśli na stałe zamkniemy się na jednej planecie, to postęp ustanie. A my zgnuśniejemy. A wizja podróży na Marsa i kolonizacji Kosmosu to jest to sposób, żeby człowiek rozwinął skrzydła. I żeby mózg ludzki był stymulowany do coraz większych osiągnięć, które przydadzą się nam nie tylko w Kosmosie, ale także i tutaj na Ziemi.

Więcej o wyprawie na Marsa można przeczytać TUTAJ.