Bliższa współpraca z Polonią, zwiększenie mobilności naukowców na uczelniach w kraju, zwiększenie liczby etatów czysto naukowych, zmniejszenie biurokracji - to jedne ze sposobów, które zdaniem rozmówców RMF FM powinny przyspieszyć rozwój polskiej nauki. Przy okazji obchodów 70-lecia Politechniki Krakowskiej rozmawialiśmy na ten temat z prof. Piotrem Moncarzem z Uniwersytetu Stanforda, prof. Piotrem Noakowskim z Uniwersytetu w Dortmundzie oraz profesorami Błażejem Skoczeniem i Krzysztofem Pielichowskim z PK.

Grzegorz Jasiński: Panowie, spotykamy się podczas wielkich uroczystości dotyczących 70-lecia Politechniki Krakowskiej. To okazja do wspomnień, to okazja do podsumowań, ale dziś będziemy mówić zupełnie o czym innym. Będziemy mówić o przyszłości, a jeśli o przeszłości, to o tym, co być może w tej przeszłości jeszcze nie zostało zrobione tak, jak być powinno. Moje pytanie jest bardzo proste - co zrobić, żeby polska nauka po 25-ciu latach od odzyskania wolności, zaczęła się wreszcie piąć na takie miejsce w społecznej rzeczywistości, na jakie zasługuje. Panie profesorze, pan czyni wiele, żeby polska nauka znalazła sobie także miejsce w Stanach Zjednoczonych, ale oczywiście to tutaj na miejscu musimy w zasadniczy sposób zmienić swoje podejście.

Prof. Piotr Moncarz: Ja bym powiedział, że moim hobby są działania na rzecz tego, by gospodarka polska znalazła się na rynku globalnym. A tylko gospodarka polska oparta na nauce, ma szansę na działanie na rynku globalnym. Dlatego nie można rozdzielić działalności gospodarczej, działalności - nazwijmy to nieładnie - marketingowej, polskiej marki w świecie, od jakości polskiej nauki i od tego, jak polska nauka współpracuje z przedsiębiorstwami. Bo przecież chcemy eksportować i eksponować w świecie polski produkt. Ten produkt jest w pewien sposób złożony z efektów działalności naukowca, działalności przedsiębiorcy i działalności inwestora. To jest to, nad czym pracujemy, na czym powinniśmy się koncentrować. Podstawowym elementem jest wytworzenie polskiej marki, musi powstać ten polski "brand". A taką markę tworzy się przez dotarcie do potencjalnego konsumenta. To może być pojedynczy konsument, który używa jakiegoś urządzenia wyprodukowanego w Polsce. Konsumentem może być też jakaś wielka firma przemysłowa, która będzie kupowała z Polski jakieś podzespoły przemysłowe. Istotne jest owo dotarcie do tego konsumenta. Zawsze powtarzam, że liczy się sieć kontaktów. Polska przez 200 lat inwestowała w sposób bardzo bolesny w sieć kontaktów, która nazywa się polską diasporą albo po prostu Polonią. Polska w ogóle tego nie wykorzystuje. To jest 20 milionów ludzi, rozrzuconych po świecie, którzy się z Polską identyfikują, a dzisiaj Polska wciąż jeszcze myśli, że otwieranie placówek  handlowych, ministerialnych - to nie jest atak na ministerstwa, tylko taki mamy system - w świecie, to jest właściwa odpowiedź na to zapotrzebowanie. Nie zgadzam się z tym. Bez współpracy z diasporą strzelamy sobie następną, historyczną bramkę.

Niestety tak się dzieje, że przez ostatnie lata ta diaspora nam się rozrasta. Teraz ten kierunek jest inny - to nie są Stany Zjednoczone, to jest głównie Wielka Brytania. Jest coraz więcej młodych, wykształconych ludzi, którzy jadą tam i zaczynają swoją karierę od najprostszych prac, ale stopniowo będą się pieli w górę. Tyle, że my musimy zatrzymać tutaj tych ludzi i tu szukać dla nich szansy. Czy możemy to zrobić w sytuacji, w której przemysł polski tak naprawdę osłabł i firm, które mogą zainwestować duże pieniądze i potrzebują młodej kadry, innowacyjnej nie ma wiele.

Prof. Piotr Noakowski: Wydaje mi się, że żeby tych ludzi trzymać w Polsce, trzeba w pewnym sensie zreformować polskie szkolnictwo wyższe. Na pierwszym planie postawiłbym aspekt mobilności. Mobilności pod względem zatrudnienia na linii uczelnia - praktyka i przede wszystkim mobilności w odniesieniu do samej uczelni. Żeby nie było tak, że jak ktoś zacznie pracę na jednej uczelni, gdzie studiował, to do końca życia tam właśnie spędza swój czas. Jeśli to udałoby się zmienić, z tego wynikałaby cała reszta. Pojawiłby się większy nacisk na praktykę, czego nie ma dzisiaj. Ja wiem, że są w Polsce na przykład ludzie, którzy sprawują jakąś funkcję, uprzednio nie projektując niczego. Już nie chcę tego nazywać wszystkiego po imieniu. Niezbędne jest także zmniejszenie liczby tych etapów kariery naukowej. W Polsce jest sześć takich - licencjat, magister, doktor, habilitacja, profesor uczelniany, profesor belwederski. Przecież to jest bez sensu. Uważam, że to, co potrzebne, powrót tych mądrych ludzi z zagranicy, zatrzymanie ucieczki, drenażu mózgów z Polski, tudzież pomoc ze strony uczelni dla rynku - będzie wynikiem zwiększenia tej mobilności.


Politechnika Krakowska ma to szczęście, że ciągle utrzymuje się w bardzo ścisłej czołówce uczelni, które mają dobrą opinię wśród pracodawców i absolwenci Politechniki trafiają na rynek pracy, są tam poszukiwani. Ale w sytuacji niżu demograficznego, w sytuacji, kiedy dużo ludzi wyjechało, mimo wszystko muszą pojawić się obawy, co będzie dalej. Nauki techniczne się w Polsce w ostatnich latach spopularyzowały, ale siłą rzeczy nadchodzi czas walki o studenta. Co zrobić, żeby trafiali tu najzdolniejsi i ci najzdolniejsi budowali potem potęgę polskiej nauki?

Prof. Błażej Skoczeń: Tak, to jest bardzo istotny problem, rzeczywiście. Jest to problem atrakcyjności uczelni i studiów, atrakcyjności kształcenia, ale może przede wszystkim takiego właściwego powiązania kształcenia studiów z przyszłością absolwenta, czyli z miejscem, do którego ewentualnie może trafić. Wczoraj mieliśmy tutaj forum gospodarcze i bardzo wielu naszych interlokutorów - firmy, instytucje, z którymi Politechnika współpracuje, podkreślało, że bardzo chętnie naszych absolwentów zatrudnia. To są absolwenci dobrze wykształceni, dobrze przygotowani. Jest tu jeden szczególnie mi bliski przykład, od 25 lat współpracujemy z jedną z największych instytucji generujących badania naukowe i wpływających na - powiedziałbym - siłę nauki w świecie, mianowicie z Europejską Organizacją Badań Jądrowych, z CERN-em. Otóż tak się składa, że po tych 25 latach współpracy, Politechnika Krakowska ma w CERN-ie wyrobioną pozycję i dobrą markę, wobec tego możemy tam wysyłać naszych studentów, którzy chętnie i skwapliwie z tego korzystają. Rokrocznie udaje się kilka, kilkanaście osób do CERN-u wysłać. Otóż ci studenci wracają na Politechnikę, rozentuzjazmowani, zainteresowani zarówno naukami podstawowymi, jak i zastosowaniami tychże nauk, tych pomysłów, często bardzo innowacyjnych. Chcą kontynuować karierę albo w sektorze naukowym, albo w dziedzinach, które są niezwykle nowoczesne, innowacyjne, które przynoszą chlubę samej zainteresowanej osobie, czyli absolwentowi, ale również uczelni, ponieważ taki absolwent potem z uczelnią chce współpracować i chce tę uczelnię wspierać. Wobec tego, żeby uczynić te nasze studia atrakcyjnymi, po pierwsze musimy prowadzić badania naukowe na wysokim poziomie i edukacja, kształcenie, nasze wykłady, nasze zajęcia ze studentami muszą z tych badań naukowych wynikać. Musi być solidny fundament naukowy dla tego edukacyjnego strumienia, który chcemy studentom przekazać. Druga sprawa, to możliwość zaoferowania im zarówno kontaktów międzynarodowych, współpracy z dobrymi, liczącymi się ośrodkami naukowymi, ale także z gospodarką narodową, z firmami, które będą chciały ich następnie zatrudniać. Jeśli te dwa czynniki, te dwa aspekty będą wyraźnie widoczne na Politechnice Krakowskiej i w jej działaniu, to sądzę, że nie będzie kłopotu z pozyskaniem studentów. I chodzi nam tu o dobrych studentów, którzy reprezentują odpowiedni poziom. Ten poziom możemy potem wykorzystać w procesie kształcenia nie tylko w czasie dwóch pierwszych etapów, czyli etapu inżynierskiego i etapu magisterskiego, ale w dużej mierze także etapu studiów doktoranckich. Chodzi nam bowiem o wyspecjalizowanie tych naszych absolwentów pod kątem wysoko kwalifikowanej przyszłej pracy w gospodarce narodowej, ale także i na uczelniach.

Poziom kształcenia, to jest oczywiście czynnik niezwykle ważny, kluczowy. Tak naprawdę powinien być bardzo ważnym wyznacznikiem znaczenia uczelni. Tyle, że żyjemy w systemie, w którym uczelnie i pracownicy wyższych uczelni, są oceniani głównie ze swojej pracy naukowej. Ta dydaktyczna część pracy jest praktycznie rzecz biorąc niedoceniana i to budzi obawy, że dojdzie do obniżenia poziomu dydaktyki ze względu na to, że prowadzący zajęcia mają po prostu inne zmartwienia. Czy to można odwrócić w jakiś sposób? Czy to jest nieunikniony, w tym systemie oceny pracowników naukowych, proces?

Prof. Krzysztof Pielichowski: W obecnym systemie oceny naukowej pracowników jest to w istocie problem. Rzeczywiście pracownicy rozliczani są z punktów za publikacje. Ten aspekt dydaktyczny jest tutaj, powiedzmy, mniej doceniany. Jak to rozwiązać? Pracując na uczelni, jako nauczyciele akademiccy, mamy obowiązek nauczania studentów, to stanowi istotę naszej pracy. Jak znaleźć kompromis pomiędzy prowadzeniem własnych badań naukowych, a jednocześnie nauczaniem studentów w odpowiednim wymiarze godzin, w odpowiednim zakresie materiału? Jest to trudne, jeśli zważyć na to, że mamy też dość duże obciążenie administracyjne związane z różnego rodzaju ankietami, różnego rodzaju sprawozdawczością i tak dalej, i tak dalej. Pewnym rozwiązaniem, które czasami zaczyna już być stosowane, to jest pojawianie się pewnych form zatrudnienia, dedykowanych na przykład tylko do prowadzenia badań naukowych. W ramach niektórych projektów badawczych istnieje taka możliwość, że osoby są zatrudniane na etacie naukowym. Wówczas nie mają zajęć dydaktycznych ze studentami, mogą skupić się wyłącznie na pracy naukowej. Ta forma znana jest na zachodzie Europy, w Stanach Zjednoczonych, to są takie etaty typu "research", typu badawczego. Takie zwiastuny zaczynają się już i u nas pojawiać,  te osoby koncentrują się na pracy naukowej. Mogą wtedy rzeczywiście poświęcić się tej pracy i te wyniki potem, w postaci właśnie nowych rozwiązań, nowych produktów, technologii, pojawiają się szybciej, aniżeli w przypadku kolegów, koleżanek, którzy obciążeni są także dydaktyką. Jest to jedna z dróg, ona nieśmiało zaczyna być teraz przecierana. Przypomnę, że to, co za granicą jest dość powszechne, mianowicie osoby zatrudnione na stanowiskach postdoc, u nas dopiero zaczyna się pojawiać, a w zasadzie to właśnie te osoby na stażach podoktorskich są w wielu przypadkach tym motorem napędowym badań. Profesorowie wyznaczają pewne kierunki, konsultują, dbają o to, aby zespół posiadał odpowiednie finansowanie, natomiast te osoby wykonujące tę bieżącą działalność naukową, to właśnie bardzo często są badacze typu postdoc, a więc już po doktoracie, o odpowiednich kompetencjach, wiedzy, a jednocześnie nie obarczone jeszcze tymi obowiązkami administracyjnymi i dydaktycznymi.

Wiele się mówi w polskiej nauce o szansach związanych z powrotem polskich naukowców z zagranicznych uczelni do kraju, także z szansami zatrudnienia obcokrajowców. Na ile panowie, jako najbliżej związani z tym problemem, jako ludzie, którzy pracują od lat, wielu lat, na zagranicznych uczelniach, widzicie szanse na to, że rzeczywiście Polska stanie się czasem trochę ze względów sentymentalnych, ale może też ze względów stricte naukowych i biznesowych takim miejscem, gdzie naukowcy będą przyjeżdżać. Jakie są szanse, realnie?

Prof. Piotr Moncarz: Nie chciałbym bagatelizować problemu ilości osób wyjeżdżających z Polski, szczególnie po skończeniu poważnych studiów, które są jednak ogromną inwestycją narodową. Niemniej jednak takie bicie na larum, że to jest nieszczęście narodowe, że wyjeżdżają po doktoracie gdzieś tam w świat i zdobywają doświadczenie, jest tutaj chyba przesadne. Jest odwracaniem kota ogonem, bo tym prawdziwym kotem jest to, co się dzieje w kraju. To, co skłania ich do tego, żeby wyjechali i to, co się dzieje w kraju, co nie skłania ich do tego, żeby wracali. Pozwolę sobie przytoczyć przykład Izraela. Zainteresowałem się tym tematem niedawno, więc sięgnąłem oczywiście do kraju, w którym mają pewne doświadczenie w tej sprawie. W Izraelu budowanym pod kątem przemysłu i tradycyjnej gospodarki młodzi ludzie kończyli studia albo już byli po wojsku, albo do wojska, a potem "ciach" - znikali do Stanów Zjednoczonych, do Europy Zachodniej i tak dalej. I nie wracali. Okazuje się, że w tej chwili, gdy Izrael stał się krajem innowacyjnym, bo tak wiadomo dzisiaj w świecie, że to jest jedna z wiodących, innowacyjnych gospodarek - z wyjeżdżających po pięciu latach po studiach technicznych, 95 proc. wraca. Ze wszystkich studiów po pięciu latach wraca prawie 80 procent.

Czyli jest to możliwe.

Prof. Piotr Moncarz: Naprawmy gospodarkę, naprawmy system w kraju, a wtedy oni będą wyjeżdżali - ja jestem za tym, żeby wyjeżdżali - ale będą wracali z doświadczeniem. I teraz - jak naprawiać? Na przykład ustawa prezydenta Rzeczpospolitej, która w tej chwili jest rozważana w Sejmie, ustawa o innowacyjności, dla innowacyjności. Ustawa, która stara się usunąć przynajmniej część urzędniczych barier, w działalności naukowca i we współpracy naukowca z gospodarką. Stara się usunąć część urzędniczych barier, stworzenia start-upów, które się będą przeradzały w nowoczesne, innowacyjne przedsiębiorstwa. Przecież innowacje się nie tworzą w ogromnych przedsiębiorstwach, innowacje tworzą się w małych przedsiębiorstwach. To jest sama natura. Tak, jak innowacji nie tworzy profesor 60 letni, tylko tworzy młody naukowiec, który dopiero co tę wiedzę chwycił i jest nią rozentuzjazmowany. Musimy na to popatrzeć bardzo krytycznie od wewnątrz, a nie szukać jakichś stymulantów, na które nas przede wszystkim nie stać, a po drugie, które moim zdaniem nie będą działały - na przykład wysokich płac dla ludzi wracających. Wprowadzi to taki rozgardiasz stosunków wewnątrz uniwersytetu, jak jeden profesor, który sobie posiedział w Kalifornii kilka lat przyjedzie i będzie zarabiał pięć razy tyle, co profesor równie dobry, a może nawet lepszy, który tutaj cały czas pracował na uczelni. To są rozwiązania bez sensu. Musimy stworzyć inne bodźce, które naturalnie będą przyciągały ludzi z powrotem do kraju.

Pan profesor obserwuje sytuację na styku dwóch państw, które mają inny model rozwoju. Gospodarka niemiecka - potężna, innowacyjna i gospodarka polska, która dla tej gospodarki niemieckiej często jest po prostu poddostawcą. W naszym interesie jest, żeby ten dystans zmniejszać, żeby budować siłę polskiej gospodarki w oparciu o nasze możliwości. Na ile to jest realne i na ile porównując to, co widzi pan na polskich uczelniach i tam, w Niemczech, widzi pan profesor, że to jest możliwe i realne do zrobienia w ciągu paru lat, a nie kilkudziesięciu?

Prof. Piotr Noakowski: Pewnie ten dystans, który nas dzieli od gospodarki niemieckiej czy amerykańskiej ani nie da się wyrównać w ciągu paru lat, a na pewno nie potrzeba na to kilkudziesięciu lat. Prawda jest gdzieś pośrodku. Może 10, może 15 lat, ale na pewno nie krócej. Dlaczego? Ludzie, którzy dzisiaj piastują stanowiska, oni te wszystkie przeszkody mają za sobą i nie uważają ich za coś, czego nie można pokonać. Młodzi ludzie powinni sobie też z tym dać radę, ale świat jest inny. Nami rządzą emocje i niedoskonałości. Obydwie rzeczy skłaniają nas, zarówno profesora Moncarza, jak i mnie, żeby jak najwięcej czasu spędzać w kraju. Pierwszym takim przełomem, który sprawił, że łatwiej nam przybywać i tutaj nauczać, to był przełom po Okrągłym Stole. Przed tym Polska była odizolowana, kompletnie. To, o co nam dzisiaj chodzi, o czym my dyskutujemy, to są małe rzeczy w porównaniu z tym, co się stało przed 25 laty. To są niuanse. Cieszmy się z tego, że Polska się zbliżyła do Zachodu, a to, o co chodzi, to są właściwie rzeczy do załatwienia. To jest do zrobienia, ale niech polscy decydenci przyglądają się z otwartymi oczyma temu, co się dzieje. Pan nazwał Niemcy, na przykład, bo ich powodzenie przemawia jednak za tym systemem, który praktykują.  

Pewnego rodzaju dyskusja na temat tego, czego potrzeba polskiej nauce się w debacie publicznej pojawiła. Wiadomo już, że nie wystarczy ukończyć wyższej uczelni, trzeba jeszcze mieć odpowiednie kwalifikacje i szanse na pracę. Na ile Panowie uważacie, że władze, które decydują o tym, jak ta nauka w Polsce będzie wyglądać zaczynają tych dyskusji słuchać? Czy jest szansa, że coś się zmieni?

Prof. Błażej Skoczeń: Myślę, że tak. W tej chwili mamy już świadomość dwóch procesów, które zaszły na polskich uczelniach po przełomie roku 1989. Zwiększył się strumień studentów dopływających na uczelnię, wzrost w porównaniu z tym, co było wcześniej był nawet trzykrotny. Wcześniej współczynnik tak zwanej scholaryzacji był na poziomie 7 procent. Tyle mieliśmy osób z wyższym wykształceniem. Docelowo mieliśmy ich mieć mniej więcej 20-21 procent, tak jak jest w krajach zachodnich, ale już w tej chwili ten współczynnik jest znacznie wyższy. Zjawisko to miało też jednak i złe strony. Rosnącemu strumieniowi studentów, pozytywnemu dla budowania szerszej, wysoko wykształconej klasy społecznej w Polsce, nie towarzyszyło zwiększone finansowanie badań naukowych, czy dydaktyki prowadzonej na uczelniach. Znaleźliśmy się oto w takiej sytuacji, że z tą samą stosunkowo szczupłą kadrą trzeba było przeprowadzić to szerokie masowe kształcenie. Efekt był taki, że poziom kształcenia na uczelniach niestety troszeczkę spadł. Druga sprawa to przeprowadzenie tak zwanego procesu bolońskiego, polegającego na wprowadzeniu kilku poziomów studiowania, mamy studia inżynierskie, studia magisterskie, studia doktoranckie...

Pan profesor wspominał już, ze tych poziomów jest absurdalnie dużo, choć przecież uczyliśmy się tego od Zachodu, to nie był nasz pomysł...

Prof. Błażej Skoczeń: To jest pomysł, który przyszedł z Europy Zachodniej, a myśmy go dość skwapliwie zaakceptowali. Przyniosło to taki efekt, że nasze zintegrowane, pięcioletnie studia, szczególnie w obszarze nauk technicznych, które uważaliśmy za kompletne, wartościowe, mądrze skonstruowane, uległy podziałowi. To też w pewnej mierze wpłynęło na strukturę kształcenia, przede wszystkim na tę nową klasę wykształconych osób, którą trzeba dzielić na trzy obszary. To grupa podstawowa wykształcona na poziomie inżynierskim, osoby wykształcone trochę lepiej, na poziomie magisterskim i wreszcie szczupłą grupę doktorantów. I oni, po zakończeniu studiów doktoranckich mogą zacząć pracę w sektorze naukowym albo gospodarce narodowej. I pojawia się pytanie, co można robić, żeby równocześnie na uczelni dobrze kształcić i prowadzić dobre badania naukowe. Myślę, że trzeba wrócić do koncepcji dobrych, wartościowych szkół naukowych, skupionych wokół ośrodków, w których mamy kompetencje w takiej, czy innej dziedzinie. Czyli zbudować w Polsce tak zwane "bieguny kompetencyjne", których znaczenie będzie ponadnarodowe, które będą oddziaływać już na poziomie światowym. W tych ośrodkach trzeba zaoferować naukowcom możliwość pracy na etatach czysto naukowych, generowania produktu naukowego najwyższej klasy, o który nam wszystkim chodzi. Wokół tych "biegunów kompetencyjnych" trzeba zbudować dobre, sensowne kształcenie, które z pewnością przyczyni się do tego, że wypuścimy większą liczbę osób wysoko wykształconych, właśnie na poziomie doktora nauk technicznych. Te osoby z kolei będą w stanie zasilić zarówno polską naukę, jak i polską gospodarkę w takim stopniu, by nauka mogła ruszyć szybciej do przodu, żebyśmy szybciej doganiali Europę Zachodnią czy świat. Gospodarka zasilana tak dobrze wykształconymi osobami też będzie lepiej funkcjonować.

Prof. Krzysztof Pielichowski: Gościmy w murach Politechniki Krakowskiej, uczelni technicznej, więc chciałbym nawiązać jeszcze do jednej sprawy. Na styku uczelni technicznej i przemysłu pojawia się pokusa, by sprowadzić pracę uczelni do wykonywania bieżących badań naukowych na potrzeby przemysłu. W tym jest pewne zagrożenie, mówił o tym wczoraj pan prof. Moncarz, my też mamy tego świadomość. Jeżeli uczelnia zamieni się w centrum badawcze przemysłu, to za kilka lat przestanie się liczyć naukowo. Tylko z badań naukowych prowadzonych na odpowiednim poziomie, badań systematycznych, wykonywanych przez wiele lat, oczywiście modyfikowanych, ale pokazujących pewną szkołę naukową, wynika potem dobry, wysoki poziom prac prowadzonych z przemysłem i szansa na prawdziwie innowacyjne produkty. Musimy zwrócić uwagę, byśmy w tym szybkim poszukiwaniu rozwiązań, jak poprawić relacje na styku nauka - przemysł, nie doprowadzili do tego, że uczelnie, zwłaszcza techniczne staną się tylko zapleczem badawczo-rozwojowym. Owszem, my możemy dawać pewne podstawy, wskazywać kierunki, konsultować naszych kolegów z przemysłu, ale nie możemy być tylko centrum badawczo-rozwojowym.

Kapitał, który jest kołem zamachowym nauki, innowacji, wciąż jest gdzie indziej. Polska poza kilkoma firmami, które potrzebują innowacyjnych badań naukowych, raczej dostarcza pracowników. Mamy świetnych programistów, którzy pracują dla zagranicznych koncernów, a jeśli przychodzi do praktyki w kraju, to nie jesteśmy w stanie zinformatyzować niczego, od systemu wyborczego, po urzędy państwowe. To z czegoś się bierze, ktoś za to nie płaci. Mamy za sobą pierwszą transzę środków unijnych, które nie stworzyły potencjału polskich firm, które budują drogi, nie przydały się do rozwoju uczelni kształcących budowlańców. Mamy teraz kolejne pieniądze. Czy możemy coś zrobić by przydały się do czegoś więcej, niż bieżąca konsumpcja?

Prof. Piotr Moncarz: Przede wszystkim protestuję przeciwko temu czarnemu obrazowi, który pan przed chwilą przedstawił, bo na polskich uczelniach bardzo dużo się zmieniło. Wyposażenie, aparatura nie ustępuje dziś poziomem laboratoriom na Zachodzie. To dobrze, że polscy naukowcy mogli przez pewien czas stosunkowo łatwo dostać fundusze na to, by jechać na tydzień na dwa na konferencje naukowe. Spotyka się dziś naukowców z polskich uczelni na wszystkich uczelniach. To już nie jest jakieś szczególne wydarzenie, to zaczyna być normą i to normą bardzo ważną. W tej nowej perspektywie finansowej ogromne środki zostaną przeznaczone na rozwój działalności innowacyjnej, czytaj - współpracy uczelni z przemysłem. Bardzo trudno będzie uczelni otrzymać jakiś grant, jeśli nie znajdzie sobie partnera z przemysłu, przemysłu polskiego przede wszystkim. To jest ważny krok, Narodowe Centrum Badań i Rozwoju w tej chwili pracuje nad nowym programem BRIdge VC. Chodzi o rozwiązanie problemu finansowania, które w przypadku grantów rządowych jest obarczone potworną biurokracją. I zamiast rozbijać ten mur głową, próbuje się stworzyć nowe struktury, które pomogą trochę tę biurokracje obejść. Jeśli stworzy się fundusze, które będą zarządzane w taki sposób, jak fundusze prywatne, do których dla obniżenia ryzyka część pieniędzy będzie wkładana przez sektor publiczny, to pojawią się prywatne pieniądze na innowacyjne przedsięwzięcia. Będzie łatwiej budować tę współpracę między uczelnią a przemysłem. Robi się wiele ciekawych rzeczy. Oczywiście są "hamulcowi", którzy poprawiają przepisy Unii Europejskiej, potwornie biurokratyczne, czyniąc je jeszcze bardziej restrykcyjnymi. Oni są zakałą Polski. Pewnie każdy z nich idzie do domu z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, ale jak się tak zintegruje ich działalność to "hamulcowy" to jest delikatnie powiedziane.