Coraz częściej mówimy o porzuconych w lesie bądź zakopanych w ziemi beczkach z chemikaliami. Jak ustalił nasz bydgoski reporter, takie beczki - prawdopodobnie ze środkami ochrony roślin - znajdują się w Pokrzydowie koło Brodnicy w kujawsko-pomorskiem. Niewykluczone, że są bardziej niebezpieczne niż mogilniki, zwane bombami ekologicznymi. Czy rzeczywiście są tak groźne?

Trujące środki chemiczne składowane są w ziemi kilkaset metrów od brzegów Drwęcy, z której wodę czerpie Toruń. Chemikalia są pozostałościami po spółdzielni rolniczej, która niegdyś działała w tej miejscowości. W ziemi zakopano sporo środków ochrony roślin, które stosowano w latach 70. Kiedy stwierdzono jak są niebezpieczne, przestano je wykorzystywać i po prostu zakopano w ziemi. Toksyczne substancje wysypano z worka wprost do wielkiej dziury i zasypano. Szacuje sie, że w całej Polsce ukryto w ten sposób około 60 tysięcy ton trujących chemikaliów. Po wielu latach powstała bardzo niebezpieczna mieszanka: „Są tutaj różne środki, także pierwszej i drugiej klasy toksyczności. Z tych bardzo starych środków – arsenowe, zaprawy rtęciowe – słynny DDT czy HCH. Wszystko to mamy tutaj” – powiedział RMF Tomasz Stobiecki z poznańskiego Instytutu Ochrony Roślin. Jego zdaniem te związki w ogóle nie rozkładają się i zanieczyszczają glebę. Dziś rozpoczynają się prace przy ich wydobyciu. Ekipy w specjalnych ochronnych kombinezonach wyciągają chemikalia, które później zostaną wywiezione z Polski i zniszczone w specjalnych spalarniach w Niemczech. Jak duże są koszty takiej utylizacji, o tym w relacji naszego berlińskiego korespondenta, Tomasza Lejmana:

Nasi reporterzy ustalili, że Polsce jest jednak spalarnia takich odpadów. Problem w tym, że jest ona ...w częściach. Tak spalarnię zakupił Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska półtora roku temu w Austrii i do tej pory leży w skrzyniach. Nikt bowiem nie chce jej na swoim terenie, choć jest ona niegroźna dla środowiska. Na utylizacji odpadów zarabiają więc Niemcy.

Równie groźne są wspomniane mogilniki czyli składy zakopanych w ziemi chemikaliów. Historia mogilników sięga początku lat 70. i beztroskiej działalności spółdzielni rolniczych. Handlowały one m.in. środkami ochrony roślin. Co nie sprzedano, zakopywano w ziemi. Wtedy nikt nie protestował. Problem wyszedł – i to dosłownie - na światło dzienne dopiero w latach 90., kiedy zaczęto pojmować znaczenie wyrażeń ochrona przyrody i ekologia. Pierwszym województwem, w którym uporano się z problemem mogilników jest lubelskie. Co ciekawe do rozwiązania tego niebezpiecznego problemu wystarczył kompetentny urzędnik i dobra wola. Sposób likwidacji mogilników wymyślił Zdzisław Strycharz, dyrektor Wydziału Ochrony Środowiska i Rolnictwa Urzędu Wojewódzkiego w Lublinie. Wiedział on, że w Rotterdamie jest spalarnia niebezpiecznych chemikaliów. Urzędnik dogadał się z Holendrami i tak rozpoczęło się oczyszczanie województwa. Trujące odpady powoli zaczęły znikać. W latach 1999 - 2000 zniknęły z regionu wszystkie – 17 - mogiliniki. Składowano w nich 1500 ton bardzo niebezpiecznych substancji. Przedsięwzięcie kosztowało 19 milionów złotych, a zapłaciły za to Krajowy i Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska oraz gminy. Lubelski pomysł "kupili" już na Podkarpaciu, w Małopolsce i w kujawsko-pomorskiem.

foto RMF

12:20