Wybitny aktor i wspaniały człowiek - tak wspominają zmarłego Krzysztofa Kolbergera jego przyjaciele i współpracownicy. Podkreślają wytrwałość w walce z chorobą, miłość do życia i zawodu, jaki wykonywał. "To, co dawał ludziom poprzez swoją interpretację, to był prawdziwy skarb" - mówi Jacek Cygan. Wszyscy są zgodni: Polska straciła jednego ze swoich najwybitniejszych artystów.

Zobacz również:

Nie obarczał ludzi swoim nieszczęściem

Zawsze emanował z niego spokój. Powodował, że wszystko było jak w rodzinie. Wszyscy bardzo go cenili i lubili za umiejętność kulturalnego prowadzenia prób. Brał z bufetu herbatę czy kawę i szedł przez korytarze teatralne. Wszyscy go ciągle o coś pytali, a on z niezmiennym spokojem i lekkim uśmiechem im odpowiadał. Ten uśmiech zawsze był ciepły, ale jednocześnie powodował pewien dystans. W czasie prób siadał na widowni i odzywał się tylko wtedy, kiedy to było niezbędne. Nigdy nie wdawał się w dyskusję, kiedy coś nie wychodziło. Nie robił awantur, nie unosił się, nie krzyczał. W pracy był taki, jak w życiu - mówi Zbigniew Wodecki.

Krzysiek nie mówił o swojej chorobie. Twierdził, że nie ma się nad czym roztkliwiać. Swoje przemyślenia trzymał głęboko w sobie, nie obarczał ludzi swoim nieszczęściem, bólem, przypadłościami. Jeżeli już o tym mówił, było to zupełnie normalne. Po prostu informował, że idzie do szpitala. Starał się o tym nie mówić, to było obok- wspomina.

Odszedł niezawodny przyjaciel

Pana Krzysztofa Kolbergera bliżej poznałem gdzieś na samym początku stanu wojennego. Był jednym z pierwszych aktorów, którzy zaangażowali się w prace Teatru Niezależnego Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Od tej pory byliśmy zawsze w kontakcie, aż do końca - po raz ostatni rozmawiałem z nim przez telefon kilka dni temu - mówi ks. Andrzej Przekaziński, dyrektor Muzeum Archidiecezji Warszawskiej. Informacja o śmierci Krzysztofa Kolbergera jest dla mnie wstrząsem. Będzie mi go po prostu bardzo brakować, jako przyjaciela, jako bliskiego człowieka. Mam nadzieję, że z tamtej strony będzie nam dalej pomagał - dodaje.

Najstraszniejsze jest to, że trzeba powiedzieć "był"

Najstraszniejszą rzeczą jest to, że trzeba powiedzieć, że był. Był człowiekiem niezwykłym, wspaniałym kolegą - oddanym, pomocnym, pracowitym. Zawsze można było liczyć na jego wsparcie i kilka dobrych słów, ponieważ zawsze widział jaśniejsze strony życia. Nie pamiętam go innego, jak tylko pogodnego i promiennego. Zawsze był uśmiechnięty. Już samą swoją obecnością dawał pozytywnego kopa, a przy tym był bardzo kulturalny, dyskretny i nieskazitelny. Panował nad tremą, nigdy nie podnosił głosu - wspomina Krystyna Tkacz.

Miał wielkie sukcesy zawodowe, ale sukcesem jest też to, że wywalczył sobie jeszcze tyle lat życia, mimo że od wielu lat zmagał się z chorobą. Miał niesamowitą siłę woli. Po tych wszystkich jego przeżyciach wydawało się, że teraz to będzie już żył wiecznie. A tak się, niestety, nie stało - podsumowuje.

Umarł ktoś bardzo prawy

Krzysztof Kolberger grał główną rolę w moim filmie "Na straży swej stać będę" - opowiada Kazimierz Kutz. To był film, który mówił o okresie okupacji niemieckiej na Śląsku. Wówczas miałem okazję zetknąć się z nim w bezpośredniej pracy i poznać go bliżej; sam Kolberger zresztą później uważał, że to była jego najlepsza rola. Podczas wspólnej pracy wytworzyła się między nami głębsza więź, bo dla niego to było ważne doświadczenie, z kolei ja poznałem kogoś niezwykle ciekawego z tego pokolenia - mówi reżyser.

Mnie się wydaje, że wyróżniał się przez ostatnie lata jego choroby jakimś niesłychanym heroizmem w stosunku do własnego losu, jakąś taką dziwną, silną męskością. Był - moim zdaniem - człowiekiem bardzo prawym i bardzo uporządkowanym wewnętrznie. Posiadał bardzo głęboką duchowość i taką swoją - intymną, bo on tego publicznie nie demonstrował - filozofię życia, pełną harmonii, z dala od spraw tego świata.Patrzyłem na niego z wielkim podziwem i szacunkiem. Moim zdaniem umarł ktoś bardzo prawy - dodaje.

Uśmiechał się do życia

Zetknęłam się z Krzysztofem na gruncie zawodowym kilka razy. Szczególnie miło wspominam jednak naszą pierwszą współpracę, swój udział w sztuce "Królewna Śnieżka i krasnoludki". Zachorowała Maryla Rodowicz i zostałam poproszona o jej zastępstwo - i tak zostałam krasnoludkiem Gburkiem. A obok: Zbigniew Wodecki, Danuta Rinn, Krystyna Sienkiewicz, Jan Kobuszewski. Było rodzinnie i wesoło, ale taki był właśnie Krzysztof. On cały czas uśmiechał się do życia. Był człowiekiem delikatnym, taką poetycką duszą - wspomina Stanisława Celińska.

Wielokrotnie się pięknie sprzeczaliśmy na tematy artystyczne, czasami nasze rozmowy kończyły się aż przed moim domem. Żył sztuką i poezją. W Teatrze Narodowym uczestniczyliśmy w takich dyżurach poetyckich, gdzie za darmo czytaliśmy poezję. Pamiętam nasze spotkanie tam sprzed kilku miesięcy. Krzysztof bardzo się spieszył, bo on mimo choroby był w ciągłym ruchu. Wyszedł przed końcem, bo jechał gdzieś w Polskę z kolejnymi występami. Aż trudno uwierzyć, że już nigdy nie wyjdzie na scenę - podsumowuje.

Dramatyczne uwielbienie życia

Występowaliśmy razem ostatnio 18 listopada 2010 roku w Filharmonii Narodowej w Gdańsku na wieczorze poetyckim. Krzysztof mówił wiersz "W malinowym chruśniaku". To przepiękny erotyk i pochwała życia. Mówił to głosem, w którym chwilami brakowało oddechu, ale tym samym stawało się to dla nas, słuchających go wtedy, dramatycznym uwielbieniem życia - wspomina Olgierd Łukaszewicz.

Był szalenie zdyscyplinowany w tej walce o życie. Wiedzieliśmy, że za kulisami ma kuchenkę mikrofalową, w której były podgrzewane porcje jedzenia dla niego. Był niezwykle bohaterski w swoim przywiązaniu do życia, kochał swój zawód i to, co pokazał wtedy w Filharmonii, było wspaniałe - dodaje aktor.

Proza w jego wykonaniu stawała się poezję

Krzysztof był człowiekiem niezwykle czystym duchowo. Zarówno w płaszczyźnie osobistej, jak i w tym, co udało nam się zrobić wspólnego na scenie. Współpracowaliśmy przy "Mesjaszu" Haendla. Krzysztof był narratorem poszczególnych części. Urzekał i porywał tą taką swoją melodią mówienia. Miał niezwykły talent czytania poezji, ale i proza w jego wykonaniu stawała się poezją. To, co dawał ludziom poprzez swoją interpretację, to był prawdziwy skarb - mówi Jacek Cygan.

Pamiętam, gdy Krzysztof zachorował, to odbyła się w kościele na Sadybie msza św. w jego intencji. Stałem obok Anny Marii Jopek i tak niezwykle mocno ściskaliśmy kciuki. Chcieliśmy, żeby mu się udało. I potem mieliśmy świadomość widząc go w kolejnych latach na scenie i w życiu, że mu się udało. Dlatego ta dzisiejsza wiadomość jest dla mnie tym bardziej bolesna - opowiada autor tekstów piosenek i poeta.

"Myślałam, że nigdy nie odejdzie"

Jeszcze nie mogę uwierzyć. Rzadko można widzieć kogoś, kto mimo choroby tak heroicznie uczestniczył w normalnym życiu. Jego postępująca słabość była widoczna, a mimo to bywał wszędzie, zawsze uśmiechnięty, tak bardzo ciepły i towarzyski. Im bardziej cierpiał tym częściej bywał z nami. Dlatego myślałam, że Krzysztof nigdy nie odejdzie - mówi aktorka Joanna Szczepkowska .

"Bardziej niż aktora będę pamiętać człowieka"

Współpracowałem z nim jako aktorem przy kilku projektach, ale bardziej niż jako aktora będę pamiętać go jako człowieka. Jego wielka batalia, jaką prowadził przez tyle lat ze swoją chorobą, i sposób, w jaki odnosił się do ludzi, sam będąc człowiekiem potrzebującym pomocy - to było imponujące i za to go będziemy pamiętali - zadeklarował reżyser Krzysztof Zanussi.