"Jesteś moim najlepszym Polańskim" - mówił po światowej premierze "Pewnego razu… w Hollywood" Quentin Tarantino do Rafała Zawieruchy. Polski aktor zagrał polskiego reżysera w filmie, w którym Tarantino oddaje hołd dawnemu Hollywood.

Premiera "Pewnego razu..." miała miejsce na festiwalu w Cannes. Widzowie w Polsce zobaczą obraz 9 sierpnia w 50. rocznicę zabójstwa żony Romana Polańskiego Sharon Tate. Zbrodni dokonali członkowie sekty Charlesa Mansona.

Film Quentina Tarantino to opowieść o przebrzmiałej gwieździe westernów Ricku Daltonie i jego dublerze, który nazywa się Cliff Booth, ale również o Sharon Tate i Romanie Polańskim, którzy są sąsiadami Ricka.

Rafał Zawierucha gra w filmie Romana Polańskiego właśnie. Jak przyznaje w rozmowie z Katarzyną Sobiechowską-Szuchtą - naszą specjalną wysłanniczką do Cannes - Quentin Tarantino w rozmowie po premierze obrazu z uśmiechem stwierdził, że "jest jego najlepszym Polańskim".

Od wczoraj, od pokazu towarzyszą mi wielkie emocje. Jestem szczęśliwy - podkreśla w rozmowie z naszą dziennikarką. Po filmie uwierzyłem w to, że ja tam w ogóle byłem, że pracowałem z tym człowiekiem. (...) Quentin Tarantino jest reżyserem, który wie, co robi, co chce osiągnąć. Stwarza wyjątkowy świat. To wyjątkowy, charyzmatyczny, szalony w pozytywnym znaczeniu. Filmowe, wspaniałe dziecko - dodaje.

Jak Rafał Zawierucha przygotowywał się do zagrania Romana Polańskiego? Oglądałem różne dokumenty, czytałem książki na jego temat, wywiady z tamtych lat - opowiada aktor. To mi pomogło zbudować tę postać i to, że na planie była cudowna ekipa, która dbała o każdy detal - wspomina. 

Aktor zgadza się z opinią, że najnowszy film Tarantino można uznać za przewrotny hołd dla Romana Polańskiego. Polański w tamtych latach to jest reżyser, u którego każdy chce pracować, u którego każdy chce być, nawet krzesło przenieść. Tarantino dzisiaj i od wielu lat jest tym reżyserem, u którego każdy marzy, żeby zagrać - przyznaje Zawierucha. To jest ciekawe ukazanie Sharon Tate i Romana Polańskiego w tym najświetniejszym ich czasie - dodaje. 

Zawierucha zaznacza, cieszy się z pobytu w Cannes, z możliwości spotkania z ludźmi filmu. Na długo zapamiętam radość świętowania kina, dobre słowa od reżysera, obsady... - przyznaje. Zdradza też, że pozostaje w dobrych relacjach ze swoją filmową żoną - Margot Robbie. To jest cudowna dziewczyna - podkreśla z uśmiechem. 

Premiera filmu "Pewnego razu... w Hollywood" w Cannes zakończyła się długą owacją na stojąco. Także pierwsze oceny krytyków są entuzjastyczne. Jason Gorber ("That Shelf") opisuje "Pewnego razu w Hollywood" jako "historycznie wątpliwy, genialny tematycznie" film, który "mógłby wygrać Złotą Palmę lub zostać wygwizdany przez publiczność - a być może obie te rzeczy na raz". "Wstrząsające, prowokujące, pełne czarnego humoru arcydzieło" - podkreślił. Steve Pond ("The Wrap") ocenił, że Tarantino stworzył film "wielki, zuchwały, śmieszny, zbyt długi i na koniec ożywiający".

"Tarantino zabiera nas do dawnego Hollywood z przełomu lat 60. i 70. Pokazuje też film w filmie, widzimy jak wyglądała kiedyś praca na planach. W 'Pewnego razu w Hollywood' nawiązuje, tak jak lubi, do filmów klasy B. Opowiada nam historię z lekką nostalgią, z ironią, niektóre dialogi i powiedzenia są pyszne. Zakładam się, że będziemy je cytować tak jak to o pewnej części ciała i jesieni średniowiecza, które znamy z 'Pulp Fiction'.  Dokładnie ćwierć wieku temu, 21 maja 1994 roku, jury, któremu szefował Clint Eastwood, przyznało Tarantino Złotą Palmę właśnie za 'Pulp Fiction'. Ostatnio Tarantino był tu w Konkursie Głównym 10 lat temu z 'Bękartami wojny'. Wrócił do Cannes w świetnym stylu" - pisała na blogu nasza dziennikarka Katarzyna Sobiechowska-Szuchta, która miała okazję zobaczyć najnowszy film reżysera podczas francuskiego festiwalu.