Dwudziestolecie międzywojenne to epoka, w której miliony Polaków, a przede wszystkim Polek, zaczęła domagać się erotycznego, prywatnego wyzwolenia – mówi nam Kamil Janicki, autor książki „Epoka hipokryzji”, pierwszej historycznej pozycji poświęconej przedwojennej seksualności i erotyce.


Monika Kamińska: Dzień dobry. Naszym gościem jest Kamil Janicki, autor książki " Epoka hipokryzji".

Kamil Janicki. Dzień dobry pani, państwu.

Na okładce pańskiej książki widnieje taki dopisek - "najodważniejsza książka historyczna roku".

To nie ja to wymyśliłem. To w wydawnictwie po przeczytaniu tej książki, podaniu jej do różnych recenzji jak widać doszli do takiego wniosku. Czy jest najodważniejsza, to przede wszystkim czytelnicy muszą ocenić. Na pewno jest to temat, którego dotąd w Polsce nie poruszano. Myślę, że trochę historycy, poważni historycy, jak to się mówi, bali się w ten temat zapędzać. Były nieliczne prace naukowe, jakieś tam artykuły, które czytało po dwie, trzy osoby. Natomiast szerszej pracy, która mówi po prostu o seksie, przed wojną nie było.

A dlaczego lata 20. I 30. XX wieku to według pana "Epoka hipokryzji"?

To jest czas, w którym moim zdaniem były dwie Polski. Tę jedną Polskę znamy doskonale z podręczników, o niej się uczymy w szkołach. To jest ta Polska dżentelmenów, dam. Ten grzeczny, patriotyczny kraj, w którym wszyscy tylko myślą o tym, żeby wybudować Gdynię, żeby zrobić COP (Centralny Okręg Przemysłowy - przyp. red.], żeby czcić te nasze narodowe idee. Ale bądźmy szczerzy - nie na tym życie polega. Tak naprawdę ludzie w II RP żyli nie polityką, tylko swoim własnym, prywatnym życiem. I to było dla ludzi najważniejsze. I mamy tę całą drugą, zapomnianą, bagatelizowaną Polskę. Miliony Polaków, a przede wszystkim Polek, bo to jest podstawa w tej epoce, którzy domagają się tego erotycznego, prywatnego wyzwolenia.

Do tej pory zdradzali w małżeństwie tylko mężczyźni, a w II RP zdradzają także kobiety, tworzą się wielokąty i pojawiają się słynne nazwiska.
Tak, w ogóle pojawiają się pomysły, żeby znieść całkiem tę instytucję małżeństwa, o której mówiono w II RP: "Nie sprawdza się. Wszyscy i tak wszystkich zdradzają. Niech każdy człowiek będzie swingersem, niech każdy ma to prawo do zupełnej swobody". Boy-Żeleński, Irena Krzywicka to są ludzie, powiedzmy z pierwszych stron gazet, o których wtedy było głośno, ale nie tylko oni pisali o tym seksie. Był zapomniany lekarz, krakus Stanisław Kurkiewicz, który już na początku wieku robił to co kilkadziesiąt lat później Will Master ze znanego serialu "Masters of Sex", czyli badał terenowo polski seks. Chodził po ulicach, oglądał ludzi, zapisywał co robią, pytał.

Jak mówimy o krakusach, to od tej pory Park Jordana będzie mi się kojarzyć z jednym...

Tak, jak najbardziej. Henryk Jordan, którego kojarzymy jako jakiegoś znanego naukowca, sztywniaka, jak to można by powiedzieć, to jest człowiek, który jako jeden z pierwszych na świecie w ogóle, opisał kobiecy orgazm.

Z kolei inna znana postać mocno związana z Krakowem - Józef Piłsudski - pojawia się w rozdziale poświęconym instytucji małżeństwa. Instytucji, która gdyby nie Wall Street i naziści, a w Polsce komuniści, pewnie by się rozpadła.

Tak, Józef Piłsudski, jak zresztą większość polityków w tamtych czasach, nie był ukontentowany swoim pierwszym małżeństwem. To było zwykle małżeństwo zawierane jeszcze w XIX wieku, w czasach, gdy oni byli rewolucjonistami. Nie byli wielkimi ludźmi na świeczniku. I nagle pojawia się sytuacja, w której trzeba zmienić małżonkę na lepszy, nowszy, młodszy model lub to te małżonki zmieniały tak samo swoich mężów. 

Sposoby były różne. Nie było w Polsce legalnych rozwodów, więc można było albo żyć na kocią łapę w jakichś skomplikowanych wielokątach - tak robili artyści, tak robili pisarze. Natomiast politycy najczęściej zmieniali wyznanie albo, jak było w przypadku prezydenta Mościckiego i jego drugiej żony, brali dyspensę papieską i unieważniali małżeństwo. Przyjmowano, że to małżeństwo nigdy nie miało miejsca. Były różne metody, nawet operacje przywracania dziewictwa fizycznego u kobiet.

Skoro mowa o kobietach i o tym, że w II RP w końcu doszły do głosu w sprawach seksu, to powiedzmy jeszcze o antykoncepcji. Bo jak czytałam ten rozdział, to włos mi się na głowie jeżył.

Tak. Antykoncepcja w ogóle, w takim dzisiejszym rozumieniu, powstała dopiero w tej epoce. To co ja nazywam w książce pierwszą rewolucją seksualną, głównie wynikało z tego, że na przełomie XIX i XX wieku pojawiają się prezerwatywy wynalezione przez Żyda polskiego pochodzenia, Juliusza Fromma z Konina. To są te nowoczesne, lateksowe prezerwatywy. Niczym się nie różniące od dzisiejszych.. 

Ale pojawiają się też przeróżne inne metody. Z jednej strony zapobieganie ciąży promieniami X, czyli rentgenem. Pisano wprost, że należy wyniszczyć czasowo lub zupełnie narządy płciowe, bo tylko wtedy nie dojdzie do ciąży. Też umieszczanie w macicy radu lub stosowanie zastrzyków z byczej spermy. O dziwo, te wszystkie metody miały pewien sens, ponieważ to właśnie w dwudziestoleciu międzywojennym powstały prototypy tabletki antykoncepcyjnej. To, co kojarzymy z tą wielką, znaną rewolucją seksualną lat 60., tak naprawdę powstało w latach 30., tylko nikt tego nie docenił, a wynalazca tego niezwykłego przełomu popełnił samobójstwo.

W pana książce pojawia się zdjęcie, które znajduje się w pańskich prywatnych zbiorach... To wibrator z dwudziestolecia międzywojennego.


Tak. Ale jest tutaj pytanie: do czego to urządzenie naprawdę było używane, bo oficjalnie to nie były wibratory, to były masażery. Wszystko można było masować, aby odzyskiwać zdrowie. I oko, i czoło, i kolano. Natomiast zdaje się, że wiele użytkowniczek tych urządzeń inaczej je pożytkowała. Ten konkretny model zupełnym przypadkiem kupiłem za grosze - to było chyba 70zł. 

To tak jakby sprzedający nie zdawał sobie sprawy...

Nie miał pojęcia co to jest. Jak zacząłem szukać, ten sam model jest w muzeum w Niemczech. Urządzenie działa doskonale, choć przypomina raczej wiertarkę albo młot udarowy niż wibrator. Jest bardzo duży, wygodnie leży w ręce, ale niezbyt wyobrażam sobie używania go w praktyce. 

Czyli cytując Pawła Klingera, "wszyscy po trosze jesteśmy zboczeńcami"...

Tak, to jest ogółem typowe podejście dla tego przełomu XIX/XX wieku. Najpierw seksu nie było w ogóle. W XIX wieku przyjmowano, że seks to jest męska sprawa, kobiet to nie dotyczy. Kobieta zamiast orgazmu ma szczęście z macierzyństwa. Metody antykoncepcyjne z czasów prapradziadków polegały na tym, że kobieta powinna leżeć nieruchomo, wziąć wdech, poczekać aż mężczyzna skończy i to niedotlenienie sprawi, że nie zajdzie w ciążę. Tak wyglądał seks wtedy. I nagle gdy to się zmienia, gdy seks zostaje odkryty przez naukowców, to przechodzimy do drugiej skrajności, przyjmuje się, że całe życie, cała ludzka egzystencja polega tylko i wyłącznie w 100 proc. na seksie. Wtedy też seksuolodzy prowadzą pierwsze badania nad zboczeniami, nad wszelkimi fetyszami. Klinger wchodzi w tę tendencję i pokazuje, że każdy naród ma jakieś swoje seksualne odchylenia, że Rosjanie toną w oczach swoich pięknych dziewcząt, że Francuzi specjalizują się w miłości francuskiej, a Polacy mają rzekomo nieodgadnioną gigantyczną fascynację nóżką. 

I wtedy te nóżki zaczynają się pokazywać, bo dawniej zasłaniały je długie sukienki, spódnice, teraz nosi się krócej, nawet stroje kąpielowe są już bardziej skąpe.

Tak, ta epoka gubi te kolejne warstwy. Jeszcze rok przed I Wojną Światową to są drelichy na całe ciało niemalże do stóp, stroje, w których kobiety wejściu do wody wyglądają jak wielkie balony. Mężczyźni też wyglądają wybitnie nieatrakcyjnie, jakby w piżamach chodzili się kąpać. A w II RP jakby tak popatrzeć na zdjęcia - tylko pokolorowane - to moglibyśmy ich nie odróżnić tych robionych na plaży z początku lat 90'. Co ciekawe, obyczaje na ulicach były wtedy dużo bardziej wyzwolone niż dzisiaj. Miała na to wpływ gigantyczna bieda mieszkaniowa. Dlatego seks w miejscach publicznych w II RP to był gigantyczny problem dla władz. Tutaj są przeróżne rozporządzenia, próby zwalczania tego żeby w parkach ludzie nie robili nieodpowiednich rzeczy.

Można powiedzieć, że dużo więcej gorszących sytuacji niż teraz.

Tak, cały ten mit pruderyjnej i grzecznej II RP tak naprawdę zrodził się przez prasę, bo pewnych rzeczy  w gazetach nie wolno było pisać. Była może nie cenzura formalna, ale autocenzura. Przyjmowano, że jeśli redakcja coś nieodpowiedniego wydrukuje, to numer zostanie skonfiskowany przez władzę, więc automatycznie redaktorzy prowadzący, właściciele tych gazet pilnowali swojego języka, więc tam seksu nie ma, w ogóle są słowa zakazane, np. gwałt nigdy się nie pojawia, nie ma przestępczości seksualnej oficjalnie w Polsce, nie wolno o tym pisać. 

W II RP w teatrze można było sobie pozwolić na dużo więcej, a z filmów wycinano niemal wszystkie fragmenty, które mogły się nam kojarzyć.

Tak, myślę, że jest to taka trochę przypadkowa spuścizna pierwszych lat zaraz po wojnie. Wtedy przeróżne dziwne ustawy w Polsce wchodzą w życie. Dzisiaj nawet nie pamiętamy, że mieliśmy w Polsce przez 10 lat obowiązującą prohibicję. Nie była może ona pełna, ale teoretycznie w 10 proc. miejscowości w naszym kraju w ogóle nie wolno było pić ani sprzedawać alkoholu.
I takim dziwnym przepisem jest także ostra cenzura filmowa. Według niej każdy film ma być zatwierdzany przez niewielki, nieodgadniony, dziwny komitet, każdy producent musi otrzymać specjalną kartę, za którą płaci, więc cenzura odbywa się na koszt tego, kto produkuje filmy. Do produkcji dostają się jacyś dziwni, pruderyjni ludzie, z politycznego nadania. Nikt tego za bardzo nie pilnuje i ta niewielka kasta tzw. zawodowych wycinaczy przejmuje kontrolę nad polskim filmem. Oni przejmują rolę reżyserów, jeśli ktoś w Polsce chce zrobić film, to musi pytać o zdanie w każdej kwestii.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję.